Ewa Szykulska
Aktorka Kondratiuka – a właściwie obu Kondratiuków, bo grywała z równym powodzeniem u obu braci; megagwiazda kina radzieckiego i rosyjskiego, obsadzana chętnie, również dzisiaj, przez wybitnych tamtejszych reżyserów i wielbiona przez publiczność – nie dała się zamknąć w żadnej szufladzie. Grywa w komediach i dramatach z nieomylnym wyczuciem stylu i konwencji. Cenią ją młodzi reżyserzy, zapraszając do udziału w niezależnych i profesjonalnych przedsięwzięciach. Wiedzą, że Szykulska nie boi się eksperymentów i trudnych wyzwań – jedną z najwybitniejszych i najbardziej ryzykownych ról, jakie zagrała, jest Ewa w niezależnym filmie Dotknij mnie, opowieści o bezskutecznym poszukiwaniu miłości w miejskich slumsach.
Cytaty
-
Jan Himilsbach mawiał, że kobiecie w zupełności wystarcza lustro, by upewnić się o swojej osobowości. Czy dla aktorki lustro też bywa takim swoistym „medium”?
Oczywiście, dla każdej kobiety lub prawie każdej. Patrząc w lustro, staramy się odgadnąć, co jest po jego drugiej stronie. Mnie jednak gapienie się w lustro zajmuje coraz mniej czasu, przestaję poznawać tę kobietę po drugiej stronie. Lustro to także nasz kalendarz. Kiedy zaczynałam pracę w filmie, nagle okazało się, że kobieta nie musi być ładna. Zaczął się czas szarych, nieatrakcyjnych dziewczyn, wtapiających się w dziwną rzeczywistość początku lat siedemdziesiątych. Na planie Dziewczyn do wzięcia, po pierwszej charakteryzacji, byłam przerażona swoim wyglądem, nie chciało mi się już grać – cienie pod oczami, kilka srebrnych zębów i tandetny paltocik. Przekonana o swojej „zniewalającej” urodzie, przeżyłam zawodową lekcję pokory. Reżyser filmu, Janusz Kondratiuk, uważał, że „trzeba zedrzeć urodę, żeby pokazać wnętrze”. Przesiąknięta byłam ekranową brzydotą i wstydziłam się jej. Ale ta praca nauczyła mnie patrzeć na zawód z pozycji człowieka w pewnym sensie „ułomnego”, więc wrażliwego.
W ironicznym cudzysłowie. Ewa Szykulska w rozmowie z Piotrem Gackiem, „Film” 1989, nr 45