Teresa Tuszyńska
Córka konsula – obiekt niemożliwej miłości bohatera granego przez Zbyszka Cybulskiego w filmie Do widzenia, do jutra... Janusza Morgensterna. Laureatka konkursu dla amatorek, nie umiała się odnaleźć w filmowym światku. Przemknęła przez polskie ekrany, zostawiając wspomnienie wdzięku i subtelnej urody. Ale nawet gdyby nie pojawiła się w kilku innych filmach (w tym u wybitnego czeskiego twórcy Evalda Schorma), ta jedna, wyjątkowa rola sprawiła, że miejsce w historii polskiej kinematografii ma zapewnione.
Magda Sendecka
Cytaty
-
Bladym świtem rozdzwonił się telefon w moim wrocławskim mieszkaniu. „Dzień dobry. Nazywam się Teresa Tuszyńska. Przyjechałam do pana z Warszawy”. Kiedy indziej głos dziewczyny zrobiłby na mnie wrażenie. Ale nie wtedy, w końcu lat 50. Po pierwsze, byłem młodym żonkosiem; po drugie, zaraz okazało się, że Tuszyńska jako laureatka konkursu „Piękne dziewczęta na ekrany” przyjechała na plan nie do mnie, ale do jakiegoś innego reżysera. Ten konkurs nie wiadomo, czy jej pomógł w życiu, czy zaszkodził.
Tuszyńska wyróżniała się wielką urodą. Filmowcy garnęli się do niej jak pszczoły do miodu, a jej to na początku chyba imponowało. Trudno było domyślić się, że tak subtelnymi rysami odznacza się córka rzeźnika, urodzona na warszawskiej Woli. A ona odkrywała nowy, nieznany świat. Po filmie Do widzenia, do jutra... (Janusza Morgensterna) zdobyła aktorską popularność, zanurzyła się w bujnym towarzyskim życiu. Niestety, pojawił się też alkohol.
Wyciągnąłem do niej rękę, angażując do Tarpanów. Pod warunkiem, że będę nie tylko reżyserem, ale ochmistrzem wydzielającym Teresie alkohol w małych, kontrolowanych dawkach. Ten układ się udał, ale Teresa pomyślała o zemście. Zauważyła, że zamieszkaliśmy z żoną na drugim końcu campingu w Mikołajkach i że trzymam żonę z dala od filmowych „narad produkcyjnych”. Tuszyńska postanowiła zdemaskować moją podwójną moralność i omal się jej to udało. Pewnego wieczoru zaczaiła się na mnie i na środku rzęsiście oświetlonego placu, głośno, z dużą ekspresją, odegrała scenę gwałtu. Umierałem ze strachu, a ona nie posiadała się z radości.
Ten komediowy epizod wrył mi się w pamięć, ale przecież nie przesłania on dramatyzmu biografii Tuszyńskiej. Wiem o tym, bo udało mi się jej pomóc na kilku życiowych zakrętach. Mam poczucie, że robiła wesołą minę do złej gry: swojej i cudzej. Niby zakorzeniona w filmowym środowisku, nie mogła do końca zrozumieć rządzących nim reguł. Szukała więc powagi tam, gdzie królowała zgrywa; zgrywała się tam, gdzie przydałoby się więcej powagi. Wizerunek zdobywczyni męskich serc z biegiem czasu stawał się źródłem kompleksów. Obawiała się, że żaden z partnerów nie traktuje jej poważnie. Związana z Adamem Pawlikowskim, na próżno czekała na jakąś deklarację z jego strony. Wreszcie, jemu na złość i na pohybel samej sobie, nagle, z dnia na dzień zaręczyła się z jego przyjacielem. Nic dobrego z tego nie wyszło. Kariera zawodowa też się ostatecznie załamała i w końcu Tuszyńska, w sensie dosłownym, gdzieś się rozpłynęła. Nie tylko ja jej żałowałem. Wszyscy wokół żałowali, a niektórzy czuli się trochę winni.
Kazimierz Kutz, Wspomnienie do Albumu, 24 czerwca 2010 r.
Artykuły
-
„Do widzenia, do jutra”
Marek Hendrykowski
[w:] 50 lat Polskiej Szkoły Filmowej (DVD), Warszawa 2008
Nakręcone prawie pół wieku temu Do widzenia, do jutra należy do tej kategorii polskich filmów, które...