Artykuły
„Kino” 1978, nr 11, s. 10-11
60 lat - Wspomnienia
Stanisław Wohl
Prof. Stanisław Wohl (66 l.) – poświęcił się filmowi od wczesnej młodości. W 1929 r. był współzałożycielem Stowarzyszenia Miłośników Filmu „Start”. W 1932 r. ukończył w Paryżu studia operatorskie, realizując po powrocie do kraju zdjęcia do wielu filmów krótko- i długometrażowych. W czasie wojny pracował jako operator w ZSRR. W 1943 r. współorganizował Czołówkę Filmową przy I Dywizji im. T. Kościuszki i jako operator frontowy towarzyszył polskim oddziałom wojskowym. Po wyzwoleniu uczestniczył aktywnie w tworzeniu odradzającej się polskiej kinematografii. Był dyrektorem technicznym PP Film Polski oraz jednym z założycieli Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, w której do 1968 r. pełnił funkcję prorektora, a po dziś dzień jest wykładowcą. Jako operator współpracował przy kilkunastu filmach krótko- i długometrażowych: 1934 – Przebudzenie, Zamarłe echo (współop.), 1937 – Trzy etiudy Chopina (f. kr. m., współop.), 1938 – Sportowiec mimo woli (współop.), Strachy (współop.), 1939 – Żołnierz królowej Madagaskaru (współop.), 1946 – Dwie godziny, 1947 – Jasne Łany (współop.), 1949 – Za wami pójdą inni, 1950 – Dom na pustkowiu, 1953 – Żołnierz zwycięstwa, 1954 – Autobus odjeżdża o 6.20, 1955 – Opowieść atlantycka, 1957 – Zemsta (współop.), 1958 – Kalosze szczęścia, Król Maciuś I. Jest również reżyserem kilku filmów fabularnych oraz wielu widowisk tv. Filmy: 1946 – Dwie godziny (współreż.), 1960 – Tysiąc talarów, 1963 – Przygoda noworoczna, Troje i las.
Skupię się na zagadnieniach łączności między osiągnięciami polskiego filmu w okresie międzywojennym i powojennym, aczkolwiek warto też wykazać podobne związki naszej kinematografii z innymi dziedzinami sztuki, zwłaszcza literaturą. Przede wszystkim chciałbym przypomnieć zjawisko, które można by nazwać „filmem artystycznym” w dwudziestoleciu międzywojennym, które na tle ogólnej komercjalizacji kinematografii ówczesnej było dosyć skromnym nurtem, jednak na tyle istotnym, że zaznaczył on swoje istnienie przed 1939 rokiem, jak i odegrał wielką rolę w powstawaniu kinematografii po wojnie. Tym zjawiskiem był „Start”. Na jego temat istnieje wiele rozmaitych opinii, nie zawsze precyzyjnych, jeśli chodzi o interpretację istotnych faktów, jak i historycznych problemów z nim związanych.
„Start” założony został przez grupę młodych ludzi, wśród których znajdowałem się i ja, w roku 1930, czyli w dość już zaawansowanym okresie „międzywojnia”. Było to stowarzyszenie o charakterze „masowym”, bynajmniej nie elitarnym. Nazwa była skrótem, a zarazem treścią tej organizacji: Stowarzyszenie Propagandy Filmu Artystycznego. U podstaw powstania „Startu” leżała chęć propagowania wartościowych osiągnięć kinematografii światowej i zwalczania tego, co było, zdaniem grupy, degradujące w kinematografii polskiej. W przyszłości założyciele stowarzyszenia, członkowie jego zarządu mieli zamiar podjąć realizację filmów. Jako bardzo młodzi ludzie wystąpiliśmy z bardzo ostrą krytyką zawodowej produkcji filmowej, dając wyraźnie do zrozumienia, że jesteśmy predysponowani do jakiegoś posłannictwa w dziedzinie sztuki filmowej. Zorganizowaliśmy m.in. wielką dyskusję w siedzibie Towarzystwa Higienicznego, nazwaną przez nas „polskim grajdołkiem filmowym”. Odbiła się ona dość szerokim echem w tzw. branży, z której przedstawicielami przeprowadziliśmy tam burzliwą polemikę. Wkrótce udało się nam nakręcić kilka filmów krótkometrażowych, które zyskały dość dobrą opinię u bardziej postępowej, poważnej krytyki.
„Start” został zlikwidowany przez komisariat rządu, ponieważ stwierdzono, że skupiał on w swoich szeregach liczne rzesze młodzieży komunistycznej i lewicującej, jak i komunistów partyjnych. Zaczęliśmy się starać o stworzenie sobie nowej bazy dla dalszej pracy artystycznej. Tak powstała w 1937 roku Spółdzielnia Autorów Filmowych. Ponadto „startowcy” stanęli na czele Związku Producentów Filmów Krótkometrażowych, grupującego wszystkich ludzi zajmujących się produkcją krótkometrażówek. Trzeba tu wspomnieć, że w okresie międzywojennym istniała bardzo korzystna koniunktura dla filmu krótkiego na skutek faktu, że wydana została ustawa o obniżce podatkowej dla tych kinoteatrów, które obok zagranicznego filmu peł-
– 10 –
nometrażowego wyświetlały polski dodatek. Obniżka ta stanowiła 20% dodatku, nic więc dziwnego, że każdy właściciel kina dążył do posiadania polskiej krótkometrażówki. Opierając się na tej ustawie, zainicjowaliśmy stworzenie wspomnianego związku, którego specyficzną cechą było, że wszystkie wpływy szły do wspólnej puli, a następnie były rozdzielane zgodnie z punktacją uzależnioną od wartości artystycznej filmu, ustaloną przez specjalną komisję wyłonioną z tegoż związku.
W ten sposób był wyraźnie faworyzowany film artystyczny, co stworzyło mu korzystne warunki rozwoju. Dzięki temu, a także dzięki realizacji filmów na zlecenie różnych instytucji SAF zaczęła nieźle prosperować. W perspektywie zarysowała się możliwość realizacji filmu fabularnego. Co prawda jeszcze wcześniej staraliśmy się stworzyć film Czarne skrzydła według Kadena-Bandrowskiego, ale to przedsięwzięcie spaliło na panewce, ponieważ władze nie wyraziły zgody na podjęcie tego tematu. W roku 1937 wzięliśmy się za powieść Ukniewskiej Strachy, którą sami zaadaptowaliśmy (reżyserował Cękalski i Szołowski). Znaleźliśmy dystrybutora, który rzecz sfinansował i pokonując różne trudności, doprowadziliśmy sprawę do końca. Chodziło nam o to, żeby zrealizować film w obowiązujących normach profesjonalnych, bo inaczej nie bylibyśmy zaakceptowani. To zamierzenie udało się, przystąpiliśmy więc do pracy nad następnymi filmami długometrażowymi: Nad Niemnem (reż. Jakubowska) i Żołnierz królowej Madagaskaru (reż. Zarzycki i Szołowski), których ukończenie uniemożliwił wybuch wojny. Do tego czasu odnieśliśmy szereg namacalnych sukcesów ukoronowanych wyróżnieniem dla Trzech etiud Chopina na biennale w Wenecji (1937). Po Strachach, które miały dobrą prasę, zostaliśmy uznani za ludzi godnych zaufania, ludzi, którzy opanowali zawód filmowca.
Rozwodzę się nad tym wszystkim dlatego, ponieważ tak się złożyło, iż kinematografię w wyzwolonej Polsce, a nawet jeszcze przed wyzwoleniem, organizowali właśnie „startowcy”. Jeszcze za Bugiem, w oczekiwaniu ofensywy 1944 roku, sformowaliśmy, nawet dość precyzyjnie, podstawy państwowej kinematografii socjalistycznej. Statut i założenia późniejszej instytucji Film Polski, która była zalążkiem polskiej odrodzonej kinematografii, zostały tam sformułowane. Brali w tym udział między innymi Jerzy Bossak, Ludwik Perski i ja – wszyscy byli „startowcami". Tworzyliśmy wówczas trzon Czołówki Filmowej, awansowanej już w wolnym Lublinie do rangi Wytwórni Filmowej Wojska Polskiego. Pracowaliśmy od razu z myślą o przyszłej działalności cywilnej, kładąc podwaliny pod wzmiankowany Film Polski. Nasze „startowe” hasło: „Walczymy o film użyteczny” (w domyśle – społecznie) zostało więc zrealizowane po wojnie.
Po wojnie udało się także zrealizować jeszcze jedno z naszych marzeń, którym było utworzenie ośrodka szkoleniowego czy szkoły filmowej, w celu kształcenia młodzieży zainteresowanej filmem w sposób poważny. Możliwość stworzenia takiej placówki zarysowała się już w 1939 roku. Powstała wówczas Rada Filmowa – instytucja państwowa, której sekretarzem generalnym został Jerzy Toeplitz, także „startowiec”. W programie rozwoju polskiej kinematografii postulowanej przez tę Radę była mowa o szkole filmowej. Ale wojna przerwała te nasze plany. Powróciliśmy do nich jeszcze przed zakończeniem działań wojennych. W 1945 roku razem z Antonim Bohdziewiczem utworzyliśmy w Krakowie dwuletni kurs przysposobienia zawodowego, który następnie Bohdziewicz prowadził przez dwa lata. Kurs ten ukończyli wybitni przedstawiciele polskiego kina, tacy jak: Kawalerowicz, Has, Makarczyński i wielu innych. Później powstała prawdziwa Szkoła Filmowa i było to wielkie spełnienie naszych marzeń. Przyczyniła się ona do wzbogacenia naszej kinematografii o ludzi, którzy zdobyli zawód, a także o indywidualności, które ją dalej rozwijały i rozwijają.
Co się tyczy związków z literaturą, to należę do tych filmowców, którzy uważają, że film bez literatury nie może istnieć. Często słyszy się opinię, że są to zależności negatywne. Ale przecież nawet oryginalny scenariusz napisany przez reżysera jest także literaturą. Literatura stanowi dla filmu konieczną bazę. Wiele znakomitych filmów powstało na świecie w oparciu o mniej lub bardziej wybitne dzieła literackie. A nasze piśmiennictwo, a szerzej – nasza kultura i sztuka, obfituje w znakomite dzieła. Związki naszego kina z literaturą – zarówno międzywojenną, jak i dziewiętnastowieczną – były i są bardzo silne. Wszyscy znaczący pisarze okresu międzywojennego byli eksploatowani przez film. Były to często nieudolne próby adaptacyjne, co jednakże nie zniechęcało nas, „awangardzistów”, do sięgania także po utwory literackie. Stąd nasz projekt Czarnych skrzydeł, stąd Strachy czy Żołnierz królowej Madagaskaru i Nad Niemnem. Nie było to wynikiem bynajmniej nacisków dystrybutorów kupujących filmy „na pniu”. Była to tendencja spontaniczna, widoczna do dziś.
Literatura międzywojenna staje się coraz bardziej interesującym tworzywem dla twórców filmowych. Jest to kontrowersyjny, ale ciekawy z punktu widzenia historycznego okres i w literaturze tego czasu można znaleźć wiele inspirujących dla filmu motywów. Oczywiście nie zawsze próby takie uwieńczone są sukcesem, niemniej można przytoczyć wiele przykładów filmów zdecydowanie udanych, że wspomnę Sanatorium pod Klepsydrą Hasa, według na pozór zupełnie nienadającej się do ekranizacji prozy Schulza, czy adaptację Uniłowskiego. Widzę jeszcze wiele utworów pisarzy tego okresu, które bądź to przez swój bardzo wysoki poziom artystyczny, bądź też przez swoje wartości poznawcze, jeśli chodzi o historię i realia epoki, mogą być podstawą do realizacji filmów. W dwudziestoleciu międzywojennym były także podejmowane próby przenoszenia na ekran literatury wówczas współczesnej, a najbardziej udane tego przykłady znaleźć można w dorobku Józefa Lejtesa. Przypomina mi się anegdotka, która może być na koniec dobrą ilustracją pewnej ciągłości inspiracji tematycznej polskiego filmu przed i po wojnie.
Otóż bawiąc swojego czasu w Hollywood, spotkałem właśnie Lejtesa, z którym zresztą przed samą wojną zacząłem kręcić pełnometrażowy film Hania. Lejtes spytał mnie: – Co ty teraz robisz? A ja odpowiedziałem: – Dziewczęta z Nowolipek. Dziewczęta z Nowolipek były jednym z ostatnich jego filmów przed wojną, zresztą bardzo udanym, a ja wówczas nakręciłem dwie pierwsze części spektaklu dla telewizji według tejże powieści Gojawiczyńskiej.
Notował Marcin Giżycki
– 11 –
Wybrane wideo
-
O PROGRAMIE APF, dr Rafał Marszałek
-
POLSKIE KINO POWOJENNE, dr Rafał Marszałek
-
Odwilż październikowa i jej wpływ na rozwój kinematografii w Polsce
Wybrane artykuły
-
SYLWETKA: Staszek – postać bardziej kameralna. Nieopowiedziana historia Stanisława Lenartowicza
Szymon Szul
"Pleograf. Kwartalnik Akademii Polskiego Filmu", nr 2/2021