Artykuły
„Kino" 1984, nr 8
Błoto Nowej Huty.
O filmie: Zagubione uczucia
Tadeusz Sobolewski
Wkrótce po Październiku '56 ukazały się dwa filmy fabularne, które odnosiły się bezpośrednio do rzeczywistości wczesnych lat pięćdziesiątych, pokazywały ówczesne warunki życia i atmosferę panującą miedzy ludźmi. Były to: Człowiek na torze Andrzeja Munka i Zagubione uczucia Jerzego Zarzyckiego. Pierwszy z nich jest do dziś często przypominany. Natomiast film Zarzyckiego, zrealizowany nieco później, w 1957 roku, nie miał szczęścia – stał się kolejnym przedsięwzięciem twórcy Robinsona warszawskiego skazanym na zapomnienie.
Jesienią 1957, gdy Zarzycki kończył swój film, zaczęła obowiązywać tendencja do wyciszania spraw drażliwych. Rysunek Kobylińskiego opublikowany w „Polityce" w rocznicę Października lapidarnie charakteryzował to nowe nastawienie. Pod drzwiami sali operacyjnej, wśród napisów – CISZA! – dwie pielęgniarki szepcą do siebie z niepokojem:
– ćśś... ta operacja trwa już rok...
Nie był to, jak widać, moment, aby wywlekać w sposób tak bezkompromisowy, jak to zrobił Zarzycki, ubóstwo i prymitywizm życia w robotniczym mieście, zwłaszcza że warunki nie uległy natychmiastowej poprawie. Czy zresztą stosowny moment dla podobnych przedsięwzięć kiedykolwiek nastał? U nas zawsze – o pół roku za wcześnie albo za późno.
Fotografując materialne warunki bytowania, autorzy filmu wniknęli zarazem w stan ducha postaci. W Zagubionych uczuciach przedmioty stały się znakami marzeń, na nieco podobnej zasadzie, jak rekwizyty w neorealistycznych melodramatach de Siki. Choć daleko Zagubionym uczuciom do naturalności Złodziei rowerów, niemniej ten film, nakręcony niemal w całości w autentycznej scenerii Nowej Huty i Krakowa, pozwalający przyjrzeć się dokładnie mieszkaniom, sklepom, tramwajom, budkom z piwem i knajpom, film, z którego można się dowiedzieć, ile zarabiała suwnicowa i co mogła za te pieniądze kupić – jest wyrazem pewnego stanu psychicznego, wywołanego niemożnością spełnienia najprostszych zachcianek. Zarzyckiemu udało się sfotografować frustrację.
Można zarzucić temu filmowi niejedno: zbytnią symetrię opowiadania, nadużycie fatalnych zbiegów okoliczności, natrętny kontrapunkt słowa i obraz, zbyt jednoznaczne aktorstwo. Lecz choć środki artystyczne użyte przez Zarzyckiego wydają się dziś zbyt jaskrawe, jakby niepotrzebnie zdublowane, to jednak Zagubione uczucia pozostają nadal kapitalnym dokumentem materialnego życia epoki. A także dokumentem nastroju, który kojarzy się z widokiem tramwajów obwieszonych „winogronami", z hasłami na transparentach, z melodiami ówczesnych przebojów: Ole, o cangaçeiro... Bongo-la, bongo-la-la-la… Para maluchów przed wyjściem do przedszkola, ubranych w pończochy i przykrótkie płaszczyki (chłopiec ostrzyżony na pałę), tańczy ze sobą:
– Ej, bambo, bambo italiano...
Odczuwalny w kompozycji filmu brak luzu wynika, jak sądzę, z chęci powiedzenia zbyt wielu rzeczy naraz, nadania zbyt ważkich znaczeń skromnej fabułce. Lecz sama zasada „od szczegółu do ogółu" była dobra. Mówienie o najważniejszych sprawach ludzkich poprzez ukazywanie najbłahszych zda-
-12-
rzeń ma za sobą długą tradycję. Zavattini, jak pamiętamy, uczył filmowców, że nawet fakt kupowania przez kogoś butów kryje w sobie wiedzę o człowieku i społeczeństwie. Czy równie ciekawe spostrzeżenia wynikają z faktu, że butów dostać nie można?
Stosując regułę filmów neorealistycznych (a także – pozytywistycznych nowel), twórcy Zagubionych uczuć uczynili motorem dramatu dwa błahe wydarzenia: fakt, że robotnicy nie stać na kupno piłki dla syna, oraz fakt, że syn nie dostaje upragnionego biletu na występ Brazylijczyków (chciał kupić go za pieniądze przeznaczone „na życie”). Te dwa małe niespełnienia pozwalają uświadomić sobie bohaterom filmu, matce i synowi, pewną myśl, którą można by wyrazić najpotoczniejszym polskim porzekadłem: co ja mam z tego życia? Zarzycki niepotrzebnie eksponuje w sposób znaczący tablicę drogową z napisem DROGA ZAMKNIĘTA. I bez tego natrętnego zabiegu już od pierwszych scen, ukazujących poranek w mieszkaniu Stańczakowej, a potem drogę matki do pracy i dzieci do szkoły, wiadomo, na czym polega dramat samotnej kobiety. Chyba jedyny to u nas przypadek w kinie fabularnym (poza Kobietą samotną Agnieszki Holland), gdy krytyka rzeczywistości obrała za punkt wyjścia nie idee, wiary, poglądy czy narodowe imponderabilia, ale materialny poziom życia. Pod tym względem Zagubione uczucia przeciwstawiły się ascetycznym wzorom propagowanym przez socrealizm. W powieściach i filmach „produkcyjnych" prawdziwe zadowolenie mogła przynieść robotnikowi praca wykonana przed terminem, pochwała ze strony kolektywu czy wreszcie mistyczna wiara w idee. Ale nigdy pieniądze. Zarzycki w swoim filmie nie wdaje się w kwestie ideologiczne, jedynie ilustruje stan faktyczny na drastycznie dobranym przypadku i dowodzi, że niezaspokojenie podstawowych potrzeb materialnych wynaturza człowieka. Kiedy nie mogę kupić nic cennego, niczego też nie mogę ofiarować. Gdy żyję wśród ubóstwa i brzydoty, moje uczucia również ubożeją.
Bohaterką Zagubionych uczuć jest suwnicowa z Nowej Huty. Samotna matka, obarczona trojgiem dzieci (14, 10, 6 lat). Akcja filmu zamyka się w ramach jednego dnia, miedzy świtem a nocą. Dzień, rozpoczęty z nadzieją, kończy się fatalnie dla rodziny Stańczaków. Jak często bywa w melodramatach, promyk powodzenia, rozświetlający życie, zamiast dać nadzieję, tym wyraźniej ukazuje jego nędzę. W Zagubionych uczuciach promykiem szczęścia jest premia, której spodziewa się Stańczakowa. Jak łatwo się domyślić, scenariusz nie pozwoli z niej skorzystać. W zakładzie stawiają Stańczakową za wzór: przekracza normy, kończy wieczorowe kursy. Kobietę w waciaku demonstrują wycieczce zachodnich lewicowców. Francuskie damy widzą może w jej życiu urok prostoty, ale nie dowiedzą się, że cały wysiłek tej kobiety, jej praca „po godzinach" idzie nie na poprawę bytu, ale na zapewnienie czteroosobowej rodzinie minimum egzystencji. Sąsiadki i koleżanki z pracy uważają Stańczakową za wyrodną matkę – „nie ma czasu dla dzieci". Mąż buja gdzieś po Polsce. Stańczakowa na żadnego mężczyznę nie może już liczyć. Kto weźmie ją, z trojgiem dzieci, z jednopokojowym mieszkaniem? Przypadek krańcowy, ale charakterystyczny. Na wielkich budowach małżeństwa rozpadały się, często nawet bez konfliktów, właśnie z powodu warunków materialnych. Ludzie rozstawali się i rozjeżdżali po Polsce w poszukiwaniu zarobku i przygody. Domy dziecka podsuwały najprostsze rozwiązanie problemu.
– Po coś nas tyle urodziła? – odpowiada Stańczakowej syn na jej narzekania.
Gdyby dzień miał potoczyć się według życzeń robotnicy, za swoją premię kupiłaby synowi wymarzoną piłkę i podałaby mu z uśmiechem w schludnym, wysprzątanym pokoju, a za oknem byłaby słoneczna pogoda. Zarzycki włączył do filmu naiwny, bajkowy wariant sytuacji – sen Stańczakowej. Ten sen przypomina propagandowe dokumenty, które oglądamy w Człowieku z marmuru. Ale rzeczywistość jest inna. Nie tylko dlatego, że nie ma słońca, a miasto wydaje się jedną wielką „kopalnią błota". Całe życie kobiety, podobnie jak życie jej dorastającego syna, wydaje się pasmem niespełnień. W mieszkaniu brud, smród i ubóstwo; dzieci włóczą się bez opieki, przebiegają wśród ciężarówek. Jedzą pewno dziecięcy przysmak tamtych lat – chleb posypany cukrem.
Takie cygańskie życie ma urok, póki jest się małym. U starszego, czternastoletniego chłopaka rozwija się naturalna potrzeba posiadania czegokolwiek. Aby znaczyć coś wśród rówieśników, nie wystarczy pochwalić się matką-przodownicą. Trzeba coś mieć, czymś się popisać. Narastające u chłopca poczucie niższości przechodzi w bunt. Zostawia dzieci, którym z konieczności matkował, wyrzuca klucze od mieszkania i jedzie do Krakowa, do Młodej Gwardii, gdzie występuje brazylijski zespół, o którym mówi całe miasto. Tam, przygarnięty przez grupę bikiniarzy, którzy
-13-
jak on nie dostali biletów, wkupuje się matczynymi pieniędzmi i rusza „w Polskę". Wśród nowych koleżków po raz pierwszy czuje się jak pan. A ci – szaleją. Najpierw rozbijają kiosk z napojami. Potem urządzają rozróbę w tramwaju. W ostatniej scenie tramwaj z pijanymi chuliganami pędzi nocą, bez motorniczego, ku Nowej Hucie. Twarz matki, szukającej syna po miecie, jest ostatnim obrazem Zagubionych uczuć.
Wizyjne zakończenie trąci dydaktyką. Zagubione uczucia, złożone z materii dokumentalnej, ukształtowane są symbolicznie. Tak jakby autorzy filmu usiłowali wypośrodkować między typowością socjologiczną a psychologicznym przypadkiem. W rezultacie film odbiera się jako utwór tendencyjny. Jaka to jednak tendencja? W końcowej scenie w tramwaju łączą się oba motywy przewodnie: sentymentalny motyw marzeń i brutalny motyw wyżycia się. Od początku są one ze sobą splecione. To charakterystyczne sprzężenie beznadziei i agresji nasuwa na myśl Złego Tyrmanda i przedstawioną tam motywację chuligaństwa: skoro nie mogę osiągnąć tego, co chcę, a pragnienie mnie nie opuszcza, muszę działać w sposób zastępczy – najlepiej zniszczyć coś, co jest normalne, ładne, zadowolone z siebie. Zły bezinteresownym gestem wydziera obcej kobiecie na ulicy torbę z lekarstwami i rozgniata je na chodniku. Czy nie podobnie zachowuje się chłopak z Zagubionych uczuć? Na widok dzieci przedszkolnych, tańczących w kółeczko pod kierunkiem pani („grzecznie się bawimy, wesoło śpiewamy"), zamierza się ciężką piłką w sam środek zabawy i rozwala domki z klocków.
Wydawało się, że autorzy filmu o robotniczej nędzy powinni za wszelką cenę zabiegać o współczucie dla swoich bohaterów. Pewną oryginalnością Zagubionych uczuć jest to, że ci ludzie nie są „biedni, ale piękni" – są prymitywni, brzydcy. Ubóstwo i ograniczenie życia do małego pola przytłumiło w nich u- czucia wyższe. Nie umieją do siebie mówić. Ich myśli krążą wokół paru przedmiotów, które mają przynieść szczęście. W ich życiu brakuje centrum, tak jak brak centrum w wielkich osiedlach przemysłowych.
Tadeusz Sobolewski
-14-
Wybrane wideo
-
O PROGRAMIE APF, dr Rafał Marszałek
-
Fenomen POLSKIEJ SZKOŁY FILMOWEJ, prof. Piotr Zwierzchowski
-
Polskie kino po 1989 roku
Wybrane artykuły
-
Śmiech jako sygnał ostrzegawczy. Z Piotrem Czerkawskim rozmawia Aleksander Kmak
Aleksander Kmak
"Pleograf. Kwartalnik Akademii Polskiego Filmu", nr 4/2020
-
Nie jesteśmy bohaterami swoich historii. Z Anną Jadowską rozmawia Monika Talarczyk
Monika Talarczyk
"Pleograf. Kwartalnik Akademii Polskiego Filmu", nr 1/2018