Artykuły
„Kino” 1985, nr 11, s. 8-13
Dygat i kino
Maciej Maniewski
„Wystarczy obejrzeć trochę filmów i poznać trochę życia, żeby zmyślić jakikolwiek romans”.
S. Dygat Podróż
NIEWOLNIK FILMOWYCH MARZEŃ
Autor Jeziora Bodeńskiego nie traktował kina jako sztuki zajmującej wysokie miejsce w hierarchii ludzkich wartości, zbiór mniej lub bardziej znaczących dzieł, które należy czcić, szanować i składać im hołdy. Dla Dygata kino zawsze stanowiło „czarodziejski świat bajek dla dorosłych, świat marzeń niemożliwych do spełnienia dla szarego człowieka, marzeń, które spełniały się przynajmniej na dwie godziny w ciemnej i tajemniczej sali”. Bez reszty potrafił oddać się magii ekranu – walczył o sprawiedliwość razem z bohaterami westernów, cierpiał wraz z prześladowanymi, płakał nad losem nieszczęśliwych heroin melodramatów. Fascynował go Hollywood – ta największa fabryka snów, dzięki której niepozorny Kopciuszek mógł stać się bajecznie piękną królewną. Zawsze kochał westerny i Piotrusia Pana, i Marylin Monroe, której fotografia do dziś wisi w gabinecie Dygata.
Zachowując dziecięcą niemal świeżość spojrzenia i spontaniczność przeżywania, nie zatracił jednak obiektywizmu i zdolności do krytycznej oceny szans zasięgu oddziaływania kina na człowieka. W jego twórczości film jawi się nie tylko jako dostawca wielobarwnych iluzji. Jest to jednocześnie – a raczej przede wszystkim – proces komunikacji międzyludzkiej, pewien dialog, wymiana wartości, w której uczestniczy twórca i odbiorca. Już w Jeziorze Bodeńskim i Pożegnaniach zadał sobie pytanie, które niby marginesowo powracać będzie na kartach jego utworów: czym jest kino dla współczesnego człowieka? I we wszystkich przeobrażeniach pisarza w skórę narratora-bohatera, który jest przecież wciąż tym samym człowiekiem, ukazanym w różnych fazach własnej biografii, kwestie te odgrywają bardzo ważną rolę i wyciskają wyraźne piętno na jego charakterze.
Ludzie tworzeni przez Dygata są podobnie jak szlachetny Winnetou czy szeryf Bill Kane z filmu W samo południe silnymi mężczyznami bez skazy. Nie jest to zestawienie przypadkowe. Bohaterowie opowieści z Dzikiego Zachodu mają wiele wspólnego z bohaterem prozy Dygata. Bo przecież pojęcia, wśród których on się obraca, to siła i słabość, odwaga i tchórzostwo, bezkompromisowość i przystosowanie. On jednak żyje we współczesnym świecie, gdzie nie ma miejsca dla samotnych szeryfów. Tęskni do zagubionych wartości. Jego poczynania nie znajdują zrozumienia. Nadmierna wrażliwość, nadmiernie idealny stosunek do świata sprawiają, że człowiek ten – chłopak z Pożegnań, Henryk Szalaj, Arens, Dudek – zamyka się we własnym kręgu istnienia, do którego nikt i nic z zewnątrz nie ma dostępu. Wtedy rodzą się kompleksy – natury osobistej i narodowej, fizycznej i psychicznej – balast, od które-
– 8 –
go nie sposób się uwolnić. Pozostaje jednak droga wyjścia, jakkolwiek zdradliwa – jest nią marzenie. Bo prawo do marzeń jest tak jak prawo do wolności nieodłącznym atrybutem człowieka. Czy można jednak żyć marzeniami?
To, co nie zdarza się w życiu, zdarzyć się może w kinie. Tylko tam widzimy rzeczywistość taką, jaką chcemy widzieć. Oddając się działaniu filmowego obrazu, bohater Dygata zapomina o granicy dzielącej fantomatyczność ekranowych zjawisk od realnej codzienności. Film bowiem ugruntowuje w nim to, co fałszywe, nieautentyczne, co w zachowaniach ludzkich jest rezultatem popędu naśladowczego. Obezwładnia swym pięknem, lecz jest niczym innym, jak deformacją świata i osobowości.
„Po wychodzących z kina widzach – zauważa bohater Podróży – można zawsze poznać treść filmu. Z gangsterskich mężczyźni wychodzą z kapeluszami nasuniętymi na oczy i nonszalancją w ruchach, kobiety z pogardliwym wyrazem twarzy. (...) Z wesołych komedii – pełni swady i dowcipu, skłonni do lada jakiego błazeństwa. Prawie każdy widz bierze czynny udział w filmie, wciela się w postać bohatera z ekranu i nie potrafi uwolnić się od tego tak od razu, gdy zapalą się światła. Na dobrą sprawę nie uwalnia się od tego już nigdy; na kanwie swego przeciętnego życia snuje, jak może, pozory miłosnych dramatów (...) wielkich heroicznych przygód”.
Wydawać by się mogło, że właśnie Henryk Szalaj z Podróży, brat sławnego reżysera, osiągnął krytyczne rozeznanie w roli kina i filmu jako „środka masowego zniszczenia”. Jednak i on całkowicie podporządkował się magii kina. Antidotum na jego nieudane życie było zawsze marzenie o zagranicznej podróży. I nagle to, o czym wciąż myślał, stojąc przy oknie, zaczęło się konkretyzować. Strach przed spełnieniem sprawia, że pragnie on pomóc swemu szczęściu. Zawiodła go „przeklęta Wenecja”, zawiódł Rzym i Neapol. Pozostało jeszcze Capri. Tu właśnie Henryk postanawia marzenia zamienić na rzeczywistość – doprowadza do spotkania z kobietą, która ma ucieleśnić Clarę Bow, Mary Pickford i wszystkie inne jego ekranowe bóstwa. Szalaj jednak nie zdaje sobie sprawy, że walcząc z iluzją w życiu, sam ją tworzy. Gra, niczym z taniego melodramatu, prowadzona przez Szalaja i neapolitańską prostytutkę Zitę sprawia pozory rzeczywistości. Iluzja nigdy jednak nie będzie życiem – to nie film o zaprogramowanej kolejności zdarzeń, o ciągle narastającej wzniosłości. Henryk szukający prawdy o sobie staje się tylko naśladowcą, kiepskim aktorem. Od zupełnej klęski broni go Zita. Ona wie doskonale, kiedy należy wrócić na swoje miejsce. Słusznie zauważa, że „...nie do każdej wymyślonej historii można dorobić koniec, jaki by się chciało”. Dzięki temu Szalaj staje się posiadaczem pewnej prawdy. To stanowi o jego ocaleniu.
Przeżywanie deziluzji niszczy człowieka. Przekonał się o tym bohater Koncertu skrzypcowego czy Eugeniusz Dudek z Dworca w Monachium. I nie przypadkiem Dygat uczynił go reżyserem. Ten zawodowy twórca fikcji dla innych chce ją stworzyć także dla siebie, nadać swej osobie pozory heroizmu. Gubi się w końcu między prawdą a zmyśleniem, nie potrafi odróżnić wartości istotnych od błahych. Dlatego kiedy ukaże swoją prawdziwą twarz, nikt nie uwierzy w jego szczerość.
Pragnienia i tęsknoty istniejące w podświadomości, a wyzwolone i zapłodnione przez obrazy z celuloidowej taśmy tracą swą wartość w konfrontacji z rzeczywistością. Sprawia to, że bohater Dygata boi się realizacji swych marzeń. Nie chce zdegradować ich do poziomu codzienności. Woli zostawić je w świecie fantazji, gdzie egzystują na zasadzie idealnego absolutu. Wtedy rodzą się mity jeszcze bardziej zacieśniające krąg istnienia i ostatecznie odgradzające od realnego świata.
W takiej sytuacji znajduje się Marek Arens. Wie doskonale, że nigdy i nigdzie nie znajdzie swej Jowity, mitycznej dziewczyny z antypodów. Woli żyć w baśniowym Disneylandzie, gdzie Jowita pełni rolę Królewny Śnieżki, niż stracić wiarę w stworzony przez siebie mit.
O prawo do wiary we własne mity walczy także Anna z opowiadania Czas przybliża, czas oddala, bohater Jeziora Bodeńskiego i Karnawału. Ocalając mity, ocalają swoją godność. Gloryfikowanie marzeń prowadzi do męki pragnienia, które nigdy i nigdzie nie będzie spełnione. Stąd tak często pojawiający się u Dygata motyw odejścia, podróży, ucieczki. Ale dokąd i po co – tego nie wie żaden z jego bohaterów. Czując się skrępowany przez coś lub przez kogoś, chce udowodnić, że istnieje jeszcze wyjście – kupuje bilet do kina...
W twórczości Stanisława Dygata właściwie nie znajdziemy rozwiązania dręczącego go problemu. Z jednej strony napotykamy imperatyw: „Ludzie! Strzeżcie się budować przyszłość na złudnych snach!”, z drugiej – pełną rezygnacji aprobatę: „Przeklinajmy złudzenia. Lecz, ba. Po cóż byłoby żyć bez nich?”.
Tragiczny finał rozważań pisarza o wpływie kina na losy człowieka dopisało życie. Dygat, podobnie jak bohaterowie jego prozy, szukał takich ludzi, jakich znał z ekranu. Przeważnie jednak trafiał na przewrotność lub konformizm. Kiedyś, gdy próbowano nakłonić go do zmiany decyzji w pewnej istotnej kwestii, wypowiedział pamiętne słowa: „Nie zrobię tego, bo jestem wychowany na westernach”. W pełnych samotności i goryczy chwilach, gdy filmowa fikcja Palace Hotelu brutalnie wkroczyła w rzeczywistość, stwierdził: „Przyjaciele kochali mnie i rozczulali się mną, i gdyby przytrafiło mi się coś złego, byliby zrozpaczeni. Ale nikomu z nich nie przyszłoby do głowy, żeby mi przybiec z pomocą, z którą natychmiast, bez żadnego sentymentu przybiegliby do kogoś, kogo nie lubią, czasem nienawidzą, ale kto jest wysoko postawiony w hierarchii ich towarzysko-zawodowych spółek. Ja do żadnej takiej spółki nie należałem. Uważali, że wciąż narzekam, że mam się za pokrzywdzonego; nie rozumieli, że to za nich narzekam, ich uważam za pokrzywdzonych, pragnę, aby w nich świat uszanował i wyraził podziw dla tego wszystkiego, co czciłem i kochałem, a czego nie było we mnie, bo mi natura tego odmówiła na własność”.
Te zdania, napisane w ostatnich godzinach życia, nie były przeznaczone dla czytelnika. Odnalazła je Kalina Jędrusik-Dygatowa. Stanowią najlepsze chyba podsumowanie losów człowieka, którego pisarz śledził na kartach swych utworów, którym przecież sam był – niewolnika filmowych marzeń.
EKRANIZACJE PROZY DYGATA
Odwróćmy teraz zagadnienie i spytajmy, w jakiej mierze obsesje pisarza zaistniały na ekranie? Czy w sześciu ekranizacjach jego utworów znalazły swój filmowy ekwiwalent? Czy twórcom i odtwórcom udało się znaleźć klucz do złożonej psychiki Dygatowego bohatera, którego śledził od Jeziora Bodeńskiego do nieukończonej Chińskiej dzielnicy, odsłonić grę, jaką prowadził ze sobą i światem?
Głównym motywem działania Dygatowego bohatera – ciągłych ucieczek, rozstań i powrotów – jest pragnienie poznania własnej osobowości, potrzeba poszukiwania wewnętrznej tożsamości. Dlatego wciąż prowokuje innych swoim zachowaniem, przybiera różne pozy i maski. Walka z narzuconymi schematami i potrzeba wyraźnego określenia się stanowią główne wyznaczniki jego istnienia. Taki jest bohater Pożegnań, powieści przeniesionej na ekran przez Wojciecha Hasa. Jeśli posłużyć się definicją Zofii Nałkowskiej, człowiek okazuje się tym, czym jest miejsce, w jakim się znajduje. Być inteligentem – znaczy więc zajmować określone miejsce w społeczeństwie. Bohater Pożegnań nie jest inteligentem z wyboru. Nie on dążył do zajęcia tego miejsca. Zrobiono to już dawno za niego. Jednak gdy się ktoś w tym miejscu znajdzie, nie może całkowicie odrzucić wymagań, jakie ono stawia. Inteligent to przecież nie określona indywidualność, ale społeczno-obyczajowy typ człowieka, który musi przyjąć duchowe i intelektualne wartości w taki czy inny sposób wmontowane w struktury społeczeństwa. W świadomości młodego chłopca z Pożegnań dojrzewa niechęć wobec środowiska, nie chce czuć się przez inteligencką tradycję skrępowany. Dominuje w nim potrzeba wolności i indywidualności.
– 9 –
Jego bunt przeciwko społecznemu dziedzictwu nie jest jednak dostatecznie skrystalizowany. Pragnie przede wszystkim zamanifestować swoje istnienie. To, co funkcjonuje już zautomatyzowane, w postaci sposobu bycia, mowy, gestu, przeciwstawić reakcjom indywidualnym, często rysującym się w kształtach paradoksalnych, lekko komicznych, nawet groteskowych. Zdaje on sobie sprawę z upadku swej warstwy. Widzi brak łączących ją więzi, kult anachronicznych już wartości. A jednak nie potrafi podjąć ostatecznej decyzji. Wciąż waha się między całkowitą dezaprobatą dla kultury i obyczaju mieszczańskiego a niemożliwością zerwania z własnym środowiskiem. Występując przeciw niemu, pozbawia się bowiem więzi grupowych. Jego mimo wszystko inteligencka natura nie pozwala odnaleźć się w żadnej innej warstwie.
Z owej „męki niezdecydowania” wyzwala go historia, ukazująca nieprzydatność inteligenckiej tradycji. Mimo pozornego zwycięstwa swoich przekonań na zawsze pozostanie on przykładem zagubienia, reliktem warstwy skazanej na zagładę. Razem z Lidką bez końca szukać będą miejsca dla siebie w nowej rzeczywistości.
Wybierając styl swojej adaptacji, Wojciech Has zdecydował się na sentymentalizm, czyniąc motywem centralnym dzieje Lidki i bohatera nazwanego tu Pawłem. Ewokując romantyczne akcesoria, z muzycznym leitmotivem na czele, uzyskał ujmujący nastrój, klimat nostalgii, rozstania i dawności, pełen liryzmu i subtelności, bliski nastrojowi powieści. Wszystko to zapowiadało wielki, kinowy dramat miłosny, którego u Dygata przecież nie ma i który zresztą nie spełnia się u Hasa. Gra między dziewczyną a chłopcem, jaka toczy się w powieści, to przecież nie miłość, a najwyżej pewne zauroczenie. Paweł i Lidka szukali w sobie oparcia w nowej sytuacji, pragnęli znaleźć w partnerze potwierdzenie słuszności swego postępowania.
Skupiając się na sentymentalnym sztafażu i scenograficznej stronie obrazu, zapomniał Has o rzeczy najistotniejszej. Zatrzymał się na pięknym opisie przedmiotów i ich kształtów, na zanotowaniu ludzkich gestów, mimiki twarzy, wyrazu oczu, nie docierając do wnętrza bohaterów, pozbawiając ich postępowanie dostatecznej motywacji psychologicznej, reprodukował tylko fragmenty Dygatowego świata, zamiast wejść w jego głębiej ukryte znaczenia.
Na ekranie widzimy atakującą, zaborczą dziewczynę i chłopca, który zbywa wszystko grymasem i unikiem. Spotęgowana w drugiej części atmosfera erotyczna znajduje swoje rozładowanie w nocnych odwiedzinach Lidki u Pawła. Zbrutalizowanie stosunków między mężczyzną a kobietą, tak obce pisarzowi, kłóci się zdecydowanie z finałem, który staje się niejasny i zbędny.
Wiarygodności kreowanym postaciom nie potrafili nadać odtwórcy głównych ról, Tadeusz Janczar i Maria Wachowiak.
Bohater prozy Stanisława Dygata to nie tylko inteligent, lecz także, a raczej przede wszystkim, Polak – człowiek w sposób szczególny obciążony dziedzictwem tradycji narodowej. Według Dygata splot wydarzeń i determinacji dziejowych ostro i deformująco wpłynął na psychikę Polaków. Toteż pragnie on obedrzeć naszą świadomość z mitów, jakie powstały wokół imion „Polak” i „Polka”. Zadaje pytania: Co to jest polskość? Jak wypreparować z mitu polskości taki model, który nie zmuszałby jednostki do zachowań nieindywidualnych, nieautentycznych? Próbuje odpowiedzieć na to Władysław Lenka, bohater filmu Ewy Kruk Palace Hotel (1977), zrealizowanego według Dworca w Monachium.
Jaki jest zatem ów mit, któremu Lenka się poddał? „Mity polskie, czy raczej mit polskości, aby sprawy nie rozumieć fałszywie w sensie podań lub legend, bo o coś zupełnie innego tu chodzi, ten mit polski jest tak piękny, że człowiek nawet świadom jego nieistnienia łatwo mu się poddaje” – stwierdza Dygat w Karnawale.
Bohater Palace Hotelu wie, że posługując się mitem, popełnia fałszerstwo na samym sobie. Nie wierzy bowiem w to, co mówi. W przypływie frustracji zrywa się do buntu, w którym mieszają się zadawnione polskie kompleksy z zaprawionym zawiścią antyburżujskim gniewem. „I buchnąłem im, zdrajcom i oprawcom, w ich Burżujskie Mordy prawdziwą Polską. (...) Było w tym wszystko. Paderewski grający pod wierzbami Poloneza, szum skrzydeł pędzącej husarii, Bogurodzica (...). Było też o świętych wszechludzkich ideałach, za które każdy Polak zawsze jest gotów walczyć, a jeśli zajdzie potrzeba, zginąć, było o tych wszystkich rzeczach i o Tadeuszu Kościuszce, o Emilii Plater i o Wandzie, co nie chciała Niemca”. Jednak i tym razem przegrywa. Egzekutorką jego klęski staje się naiwna kontestatorka Nicole, oczarowana wizją Polski. Dla niej mit nie musi być prawdą, wystarczy, że jest piękny. Lence to nie wystarczy. Dlatego musi uciekać się do kolejnej maskarady, rozpoczynać nowe poszukiwania, nową „podróż”.
Ewa Kruk przedstawiła na ekranie sylwetkę bohatera – człowieka pozornie nijakiego, niespokojnego wewnętrznie, daremnie usiłującego znaleźć zrozumienie wśród otaczających go ludzi, dla których liczą się interesy, pieniądze, a nie mrzonki naiwnego Polaka. Jednak popełniła zasadniczy błąd. Dworzec w Monachium jest pełnym okrutnego ekshibicjonizmu monologiem, będącym podsumowaniem dotychczasowego życia pisarza i reżysera, analizą przyczyn jego klęsk, rozczarowań i tragedii. Reżyserka, odwołując się do doświadczeń wyniesionych z realizacji filmów dokumentalnych, położyła wyraźny nacisk na tworzenie wiarygodnej i obiektywnej konstrukcji fabularnej. I to się nie w pełni udało. Natomiast jako wypowiedź o kompleksie polskości – Palace Hotel pozostaje interesujący i zgodny z Dygatowymi nostalgiczno-ironicznymi oświadczynami wobec Polski.
W dziejach chłopca z Pożegnań i reżysera z Palace Hotelu ujawnia się charakterystyczny dla prozy Dygata rys psychologiczny. Dla jego bohaterów teraźniejszość blednie i szarzeje w konfrontacji z marzeniami i wspomnieniami. Ale również marzenia, które się konkretyzują, tracą wartość. Stąd samotność i narastająca świadomość niespełnienia, nieprzekraczalności kręgu
– 10 –
istnienia, pełnego tęsknot i marzeń za istnieniem lepszym – mitycznym.
„Chciałem się wyrwać, nie wiedząc z czego, uciec, nie wiadomo w co – wyznaje bohater opowiadania Lotnisko – (...) Przeciw zapadaniu się w nicość człowiek musi się buntować. Ale co ze swoim buntem począć? Zostawało marzenie, żeby być kimś innym, kimś poza swoim bytem z ulicy Żurawiej, żeby móc zacząć wszystko od nowa, inaczej, niż do tego zmusza miejsce, ludzie i okoliczności”. Błaha rozmowa lotnika z dziewczyną otwiera jakby możliwość rozpoczęcia nowego życia i odkrycia prawdy o sobie oraz wyjścia poza zakreślony dotychczas krąg.
Nie zwrócił jednak uwagi na ten trop Stanisław Lenartowicz, ekranizując Lotnisko jako jedną z nowel filmu Spotkania (1957). Tekst Dygata potraktował jako liryczną opowieść o narodzinach miłości. Sytuacja została nacechowana atmosferą niezwykłości, nastąpiło ustatycznienie scenerii i postaci, tak obce przecież Dygatowi. Dramatowi Lenartowicz usiłował nadać wymiary metaforyczne, z czym kłóciły się wyraźnie widoczne elementy „małego realizmu”.
Ten sam problem psychologiczny znalazł ciekawszy wyraz w Spóźnionych przechodniach (1962), nowelowym filmie zrealizowanym przez pięciu reżyserów wg opowiadań z tomu Pola Elizejskie. Wspólnym wykładnikiem losu kilku bohaterów jest gorycz i rozczarowanie wynikłe z opozycji między rzeczywistością a marzeniem.
Szczególnie wyraziście ową antynomię przedstawił Andrzej Łapicki w noweli Krąg istnienia. W tej pozornie banalnej historii udało się Łapickiemu uciec od dosłowności i – operując półtonami – wydobyć najważniejsze dla pisarza treści, zachowując tak charakterystyczne Dygatowskie niedomówienia.
Degradacje marzeń przeżywa bohater noweli Gustawa Holoubka Czas przybliża, czas oddala. Opowiadanie to jest jednym ze szczytowych osiągnięć pisarza pośród jego miniaturowych form narracyjnych. Składając się z dwóch krótkich listów, uderza bogactwem obserwacji i niesionych treści. Mówi o kruchości ludzkiej pamięci, o fascynacji marzeniem, o miłości, która powoduje rozminięcie się z miłością prawdziwą.
Reżyserowi, a jednocześnie odtwórcy jednej z głównych ról, udało się pokazać przenikanie iluzji i rzeczywistości, zwłaszcza w subiektywnej sekwencji balu.
Obie nowele zachowały to, co określa istotę pisarstwa Dygata – tak wrażliwego na szczegół psychologiczny. Nawet przelotne kontakty między ludźmi składają się u niego na wielki dramat życia społecznego, a determinują przyszły los i charakter człowieka, którego nic już nie będzie w stanie zmienić. Nie udało się to realizatorom dwóch pozostałych nowel. Adam Hanuszkiewicz, adaptując Paryż 1945, ograniczył się do werbalizmu. Błyskotliwy dialog Dygata zmienił się, głównie z winy wykonawców, w trywialną dyskusję dwojga przygodnych kochanków. Stary profesor Jerzego Antczaka to poprawne opowiadanie o dewaluacji wspomnień. Twórcy też nie potrafili znaleźć dystansu do przedstawianych historii. Zwrócili się w stronę drobiazgowej rejestracji ludzkich zachowań, zbliżonej do literackiego behawioryzmu, gubiąc charakterystyczny filtr Dygatowego widzenia: łagodną ironię.
Motywem konstrukcyjnym większości utworów Stanisława Dygata jest historia miłosna. Nie błahy flirt, ale miłosny dramat. Kobieta – druga osoba tego dramatu – pozostaje zawsze w cieniu bohatera, a jednak ma do spełnienia bardzo istotne zadanie. Czy będzie przedwojenną fordanserką, egzaltowaną Francuzką czy współczesną studentką – zawsze urzeka szczególnym wdziękiem. Bohaterki prozy Dygata są nacechowane tym, co określano kiedyś jako sex appeal. „Sztuka bez seksu jest bowiem kaleka, podobnie jak kobieta pozbawiona tego daru, który jest elementem jej instynktu samozachowawczego” (słowa Kaliny Jędrusik-Dygatowej). „Lubię, by w kobiecie, w jej temperamencie było coś z ladacznicy, coś, co przyciąga i odpycha” – stwierdził w jednym z wywiadów Dygat. Stąd właśnie w sylwetkach tworzonych przez niego bohaterek istnieje wyraźna dwoistość. Łączą one w sobie dziecięcą niemal naiwność i spontaniczność przeżywania ze zmysłową perwersją. Nigdy jednak nie przedstawił pisarz kobiety jako istoty niosącej zło, prowadzącej do zagłady mężczyzny.
Związek dwóch płci nie ogranicza się do zdobycia kobiety – staje się więzią między bohaterem a otoczeniem, leczy z kompleksów, pomaga wyjść z zamkniętego kręgu egzystencji. Bohater Dygata umie prawdziwie kochać i szuka równie szczerego, nieskażonego uczucia. Ale sam je niszczy, jakby się obawiał identyfikacji obiektu miłości z wyobrażeniem; tęskni za platońskim związkiem dusz.
W twórczości Dygata występuje myśl, że kresem miłości jest spełnienie fizjologiczne, będące zbrutalizowaniem stosunków między dwoma płciami. Wyraźnie widać to w Podróży oraz Pożegnaniach. Dlatego właśnie w adapta-
– 11 –
cji Hasa nieporozumieniem było sprowadzenie skomplikowanego stosunku Pawła do Lidki do sfery fizyczności.
Próbę wyjścia z dylematu miłości „idealnej” i „zmysłowej” stanowi Disneyland. Jowita, stworzona w wyobraźni dziewczyna zza oceanu, staje się dla Marka Arensa miernikiem wartości innych kobiet – „Bo właściwie kochałem Agnieszkę jako Jowitę (...). Jowita była ponad wszystko. Była ideałem kobiety i kobiecości (...). Dlatego nie mogło mieć nic do rzeczy, że kochałem się w jakiś dziwny sposób w Helenie. Helena to Helena, a Jowita to Jowita. No, lepiej tego wyjaśnić nie można”. Arens zdaje sobie sprawę, że Jowita jest nieosiągalna. Ale wiara w jej istnienie pozwoliła mu wyjść na zewnątrz siebie, uchroniła od zbrutalizowania kontaktów z innymi dziewczętami. Nastąpił jednak moment, w którym mit Jowity uległ zniszczeniu. Spowodowało to regres świadomości chłopca i pchnęło go do aktu zemsty, wymierzonego przeciw wszystkim kobietom.
Jowita Janusza Morgensterna (1967) jest utworem błyskotliwie zrealizowanym, o przemyślanej konstrukcji. Jednak mimo daleko idącej wierności anegdocie film ten z Disneylandem niewiele ma wspólnego, zabrakło bowiem dystansu narratora do przedstawianych wydarzeń. Zastosowanie retrospekcji należy bowiem traktować jako zabieg czysto formalny. Jowita jest po prostu opowieścią o studenckiej miłości, bliską w klimacie melancholii, debiutanckiemu filmowi Morgensterna Do widzenia, do jutra. Film nie odkrył źródeł trawiących Marka kompleksów. Jego niechęć do płci pięknej pozostała niezrozumiała, podobnie jak finałowy akt agresji, będący próbą uratowania własnej autentyczności.
Zabrakło też tytułowej bohaterki. Barbara Kwiatkowska jako Agnieszka-Jowita jest ładna, pełna wdzięku i „zachodniej” elegancji, ale pozbawiona czaru. Powieściowa Jowita była naturą wewnętrznie sprzeczną, kryjącą w sobie trzy różne oblicza. Tu właśnie tkwiła tajemnica niezwykłości Agnieszki i źródło fascynacji Marka, który dążył do odkrycia jej prawdziwej twarzy. Pozbawiony takiej partnerki Daniel Olbrychski nie wyszedł poza konwencjonalną kreację, w której ukazał człowieka przeżywającego fiasko romantycznej miłości.
Jedyną w pełni Dygatowską postać stworzyła w Jowicie Kalina Jędrusik. Gra Helenę, kobietę, która daje Markowi szansę miłości intensywnej, namiętnej, lecz napiętnowanej skazą zdrady. Aktorkę cechuje całkowita swoboda ekranowego sposobu bycia. Trafnie podkreśla psychiczną niezborność bohaterki, wahającej się pomiędzy rezygnacją a chęcią osiągnięcia pozornego choćby zaspokojenia. Z pozoru jest bierna, jakby oddawała ekran na usługi partnerowi. Tymczasem to właśnie ona przyciąga uwagę, swoją pasywnością buduje napięcie. Kalina nie gra Heleny, jest Heleną. Promieniowanie osobowości Ak-
– 12 –
torki nadało postaci piętno autentyzmu.
Żona pisarza była najlepszą, jak dotąd, odtwórczynią postaci kobiecych stworzonych przez Dygata. W ośmiu filmowych i teatralnych wcieleniach, począwszy od telewizyjnego Jeziora Bodeńskiego, potrafiła wydobyć to, co w sylwetkach tworzonych przez pisarza najistotniejsze, wyczuwając styl i myśl literackiego pierwowzoru, jakby był on od początku jej wyłączną własnością. Podkreślam – pracę aktorki trudno tu nazwać „grą”. Było to raczej przekształcenie postaci rzeczywistej – Kaliny Jędrusik – w postać nierzeczywistą, a jednak równie prawdziwą: Helenę, Annę, Zitę. Aktorka potrafiła oddać tak charakterystyczne dla Dygata niedookreślenie rysunku postaci, podnosząc ich przeciętność, jak w Jowicie czy Spóźnionych przechodniach, do rangi niezwykłości. Swojej oryginalnej, niepokojącej urody nigdy nie traktowała jako maski, którą się nieustannie podsuwa widzowi. Posługiwała się nią jako narzędziem. Zachowując dystans do kreowanych postaci, nie ilustrowała ich przeżyć, lecz zdradzała je, jakby przypadkiem i niechętnie. Bezbłędnie przekazywała intencje pisarza, który uważał, że życie wewnętrzne człowieka jest w swoim ostatecznym kształcie niepoznawalne.
Surowa ocena adaptacji prozy Stanisława Dygata nie oznacza, że powstałe filmy są utworami chybionymi. Każdy z nich ma swoją autonomiczną wartość. Czy jednak we wszystkich wypadkach zasadne było sięganie po teksty Dygata, skoro tak niewiele pozostało na ekranie z ich istotnych znaczeń? W gruncie rzeczy tylko niesłusznie zapomniani Spóźnieni przechodnie i, w mniejszym stopniu, Palace Hotel zawierają wyraźne piętno osobowości pisarza. Choć oba znacznie ustępują swą czysto kinową rangą dokonaniom Hasa i Morgensterna. Czy znaczy to, że ironia i liryzm Dygata nie dadzą się wyrazić środkami filmowymi? Twórcy adaptacji już w założeniach popełniali zasadniczy błąd, biorąc od Dygata to, co go nie wyróżnia, to znaczy dobrze skonstruowaną anegdotę. Tymczasem nie ona stanowi o wartości jego prozy. Najistotniejszy w twórczości autora Podróży jest stosunek do obserwowanego bohatera. Treści wypowiedzianych w żaden sposób nie można oddzielić od sposobu wypowiedzi. Rzeczywistość widziana przez pisarza jest przecież tylko z pozoru realna, obiektywna. Jest ona w istocie projekcją świadomości bohatera. Zdarzenia na pozór realne mają u Dygata charakter dwuznaczny, względny, często – absurdalny. I choć może się podobać Jowita za błyskotliwość warsztatową, Pożegnania za to, że tyle w nich Hasa, szkoda, że zabrakło w tych filmach Dygata. Czy adaptacja najważniejszego utworu pisarza, Jeziora Bodeńskiego, dokonana przez Janusza Zaorskiego, potwierdzi filmowość tego – karmiącego się kinem – pisarstwa?
– 13 –
Maciej Maniewski
Wybrane wideo
-
O PROGRAMIE APF, dr Rafał Marszałek
-
Represje wobec kinematografii polskiej po wprowadzeniu stanu wojennego, prof...
-
Odwilż październikowa i jej wpływ na rozwój kinematografii w Polsce
Wybrane artykuły
-
Profesor Ewelina Nurczyńska-Fidelska (1938–2016). Wspomnienie
Konrad Klejsa
"Pleograf. Kwartalnik Akademii Polskiego Filmu", nr 1/2016
-
Koniec świata już był. Z Janem Jakubem Kolskim rozmawia Jan Rojewski
Jan Rojewski
"Pleograf. Kwartalnik Akademii Polskiego Filmu", nr 1/2021