Artykuły

„Kino” 1973, nr 7, s. 2-11



Nasze przedpremiery: Palec Boży

Barbara Mruklik


– 2 –

Przedpremierowe spotkanie z filmem Palec Boży w  reżyserii Antoniego Krauzego odbyło się w lutym br. w Powiatowym Domu Kultury w Pułtusku w obecności około 350 osób.

Widownia zgromadziła członków miejscowego dyskusyjnego klubu filmowego, młodzież klas maturalnych oraz miejscową inteligencję o orientacji nie tylko humanistycznej. Obok nauczycieli, pracowników domu kultury, działaczy społecznych byli również ekonomiści, inżynierowie, dyrektor miejscowego wielkiego zakładu przemysłowego, przedstawiciele palestry i świata lekarskiego. Zarówno podczas projekcji, jak i dyskusji był też obecny kierownik propagandy KP PZPR.

Dyskusja podzieliła obecnych na dwie wyodrębnione grupy reprezentujące różny punkt widzenia. Linią graniczną był tym razem wiek dyskutantów, ich przynależność pokoleniowa. Młodsi identyfikowali się z bohaterem, rozumieli przyczyny jego niepowodzeń, ale zarazem popierali jego postawę i program życiowy. Przedstawiciele pokolenia starszego, „produkcyjnego”, mówili z punktu widzenia własnych doświadczeń, formułując sądy typu pragmatycznego. Zarzucali bohaterowi nieskuteczność działania, brak koniecznej w życiu społecznym sprawności, która często decyduje o powodzeniu. Przyczyny klęski bohatera wiązali z cechami jego charakteru bądź też psychiki. Więcej: z jednej strony negowali reprezentowane przez niego zdolności, z drugiej zaś byli zdania, że stawiając sobie wielkie, więc „nieżyciowe” cele, postępuje bez sensu, działa przeciw sobie. Zarzucali też bohaterowi nieprzestrzeganie określonego „rytuału” społecznego, w postaci bądź to podporządkowania się zwyczajom środowiska, bądź też – przyjęcia form towarzyskich niezbędnych w życiu społecznym. W ten sposób dyskutujący powtórzyli bezwiednie modelową sytuację filmu.

Naszych rozmówców oznaczamy literami alfabetu: początkowymi – A, B, C, D, E – młodych, końcowymi – P, R, S, T, U, W, Z – reprezentujących pokolenie dojrzałe. Dyskusja odbyła się publicznie, w sali kinowej, w obecności około 300 widzów (tylko niewielka ich liczba opuściła salę po projekcji) i była rejestrowana na taśmie magnetofonowej. Obecny był też Antoni Krauze. Dyskusję prowadziła oraz niniejszy tekst opracowała Barbara Mruklik.

*

A.: W wywiadzie na łamach „Ekranu” powiedział Pan swego czasu: „Nie sądzę, aby Palec Boży miał się okazać filmem gorzkim”. Jednakże film jest gorzki, stale przewija się tu motyw pesymizmu. Film rozwija się metodą „negatywnych sprzężeń zwrotnych” – wszystko, co bohater czyni, aby osiągnąć swój wymarzony cel, sprzysięga się przeciw niemu i cel ten oddala. Rozmowa z przyjacielem, rysunek zamalowany na czarno, pogłębiająca się degrengolada bohatera – wszystko prowadzi w tym kierunku. Chciałbym prosić reżysera o wytłumaczenie się z tego zdania.

KRAUZE: Istotnie jest w filmie czarny rysunek, ale chciałbym zwrócić uwagę państwa, że Palec Boży kończy się rysunkiem białym, który w moim przekonaniu jest symbolem optymizmu i nadziei, rodzących się w świadomości bohatera: wszystko jeszcze przed nami, życie nie jest jeszcze skończone, jeszcze można zacząć coś innego, jeśli się pierwsze nie udało, można spróbować jeszcze raz. Zależało mi na tym, aby ta symboliczna pointa miała właśnie takie znaczenie.

B.: Mnie też to samo kojarzy się z białym blejtramem postawionym na sztalugach: zacznijmy od nowa, zdaje się mówić bohater, nie rezygnujmy. Bo dla mnie życie jest optymistyczne do momentu, kiedy człowiek ma ochotę walczyć. Walka jest czymś pięknym, świadczy o tym, że jesteśmy coś warci. Film ten budzi we mnie szersze refleksje, bo zwraca uwagę na sens życia i poczucie szczęścia. Na pewno nie dają tego poczucia drobne sukcesy, kariera, pieniądze – są to rzeczy przemijające. Bohater też ich nie cenił, wierzył w swoją „wielką prawdę” – w Sztukę, a przecież również nie był szczęśliwy.

– 3 –

– 4 –

A.: Film ukazuje wycinek określonej rzeczywistości społecznej. Jest to chyba rzeczywistość wynaturzona. Stosunek egzaminatorów do młodego kandydata na studia jest martwy i bezduszny. A przecież ten młody człowiek w coś wierzy, czegoś chce, do czegoś dąży. Czy jego nauczyciele nie powinni go zrozumieć?

Z.: Palec Boży – moim zdaniem – to film aktora: Opania okazał wspaniały kunszt aktorski. I jeśli nawet reżyser zbierze od krytyki baty, to Opania zaanektuje dla siebie tylko oklaski – tego jestem pewien. Ale czy Krauzemu grożą baty? Film, prowadzony konsekwentnie, zamyka się pointą niejednoznaczną: jak odczytać pusty blejtram? Jako rezygnację czy zapowiedź dalszej walki?

C.: Skoro stawia on ten blejtram na sztalugach, to wymowa tego gestu jest jednoznaczna: może to znaczyć tylko jedno – zacznie na nowo, zatem nie zrezygnuje.

Z.: A jednak bohater filmu w pewnym momencie zrezygnował z walki. Dobrze, że zrezygnował, może wreszcie zacznie żyć normalnie? Przypomnijmy sobie jego peregrynacje: trzy razy jak ciężarowiec podchodził do sztangi, trzy razy ciężar okazał się ponad jego siły. Może naprawdę nie miał talentu? Jestem zwolennikiem tego zduna: wykonywać dobrze swój „normalny” zawód, a talent traktować jako hobby, miłą rozrywkę.

Bohater filmu postępuje całkiem inaczej: chce zostać aktorem i dążąc do tego obsesyjnie, wpędza się w życiowe tarapaty. Walczy – trzy razy zdaje bez powodzenia – za trzecim razem reżyser zadął już nazbyt dramatycznie: niepotrzebne było to trzaskanie krzesłami. Jeśli te kolejne trzy komisje nie składały się z samych ignorantów, to moim zdaniem musiałyby zauważyć jego talent, wybitne zdolności, jakąś „iskrę bożą”. Chyba że chciał Pan przedstawić historię pechowca?

KRAUZE: Mówię o takim bohaterze, któremu się nie udaje. Nie zawsze talent decyduje o sukcesie, nie ma żadnego automatycznego sprzężenia. Powiedzenie, że „każdy jest kowalem swojego losu” zawiera prawdę na wyrost. Obmyślając postać bohatera tego filmu, wybrałem Mariana Opanię. Reprezentuje on określone cechy psychofizyczne, które obok jego pasji i talentu decydują o jego losie. Egzaminatorzy widzą i oceniają przede wszystkim to, co jest formą bohatera: jak wygląda, jak mówi, jak się porusza, jak się zachowuje. Jest to widzenie jednostronne i może być mylące, tym bardziej że Opania nie ma urody amanta, którą niemal automatycznie wiążemy z zawodem aktora. Los mego bohatera jest w dużym stopniu zdeterminowany jego wyglądem – i tu widziałbym możliwość pewnego uogólnienia, jeśli ten model przeniesiemy w płaszczyznę szukania źródeł sukcesów lub niepowodzeń.
W świadomości społecznej istnieją obiektywne wzorce, które niekiedy przesądzają o tym, co osiągamy i jakim kosztem. Motyw ten chciałem wzmocnić postacią amatora-aktora, który na kursie recytuje „być albo nie być” Hamleta. W moim przekonaniu robi to wspaniale, z wyczuciem i talentem, ale jego cechy fizyczne z góry przesądzają o tym, że nigdy nie będzie grał Hamleta na scenie. Jest pewien rozdźwięk między tym, co chcemy, a co możemy.

Z.: W pewnej chwili bohater to zrozumiał i w tym momencie przestał przegrywać. Dzieje się to w scenie, kiedy przyznaje rację swemu przyjacielowi, który starał się go sprowadzić na drogę normalnego działania, nie życia obsesjami i marzeniami. Przestał przegrywać, bo zrozumiał, że – tak jak zdun – śpiewał zawsze tylko w małych dworcowych poczekalniach, chociaż marzył o scenie operowej.

D.: Ja zrozumiałam tę scenę zupełnie inaczej: nie jako dowód przyjęcia pewnych konieczności, którym podlegamy, lecz jako „wyrok losu”, wyrok bezwzględny i tragiczny.
W tym momencie bohater zrozumiał i zgodził się z tym, że już nigdy nie będzie aktorem, że nigdy w życiu nie zrealizuje jedynej pasji, którą utożsamiał z sensem życia. Dla mnie jest to przegrana, bo nie jest wynikiem wolnego wyboru i zrozumienia własnych interesów, ale stłumienia w sobie tego, co najcenniejsze, co było jedynym celem i wzniosłym ideałem. Bohater w tej scenie zachowuje się jak człowiek, któremu zostały zabrane wszystkie racje życia. Przyjmuje wyrok, ale nadal nie rozumie, dlaczego tak się stało. Paralelną postacią jest osoba tego pijaka, który mówi, że celem życia jest niepozostawienie po sobie śladu, przeminięcie. Nasz bohater z góry odrzuca takie rozwiązanie, stwarza sobie program szczególnie ambitny, niezmiernie trudny. Tragicznie przegrywa. Chciałabym zapytać, dlaczego mu się nie udało?

Z.: Znam ludzi, którzy nie mając nawet krzty słuchu, chcieliby być śpiewakami operowymi. Bohater filmu podobnie wymyślił sobie swój talent i drogę życiową. Działał jak w transie, na szczęście w pewnym momencie obudził się. Nie było jeszcze za późno, aby stał się normalnym człowiekiem społeczeństwa, zdrowym, normalnym człowiekiem, dla którego aktorstwo będzie tym, czym dla zduna śpiewanie. Wygrywa, bo nie odchodzi w kaftanie bezpieczeństwa, bo nauczył się realnie oceniać własne szanse. Podporządkowanie wszystkich poczynań życiowych jednemu celowi jest zawsze bardzo niebezpieczne: z wąskiej drogi łatwo spaść w przepaść, tym bardziej jeśli biegnie ona szczytami.

W.: Moim zdaniem nie ma ludzi, którzy kierowaliby się w życiu tylko jednym, obsesyjnie wytkniętym celem. Nie znam nikogo, kto by tak myślał. Każdy człowiek, jako jednostka społeczna, występuje w różnych układach, w domu, w pracy, w społecznym działaniu. Sprecyzowanie jednego celu w tak klinicznie czystej formie i podporządkowanie mu całego losu bohatera uważam za wymysł zbyt abstrakcyjny.

– 5 –

– 6 –

Z.: Można by film ten zakończyć w ten sposób, że jakaś kolejna komisja poznaje się wreszcie na talentach bohatera i przyjmie go na studia. Jakie jednak będą jego dalsze losy, już jako kwalifikowanego aktora, jeśli będzie się kierował podobnymi dyspozycjami, jak to widzimy w filmie? Jest to właśnie materiał na aktora zawsze niezadowolonego, takiego, który uważa, że jemu należą się wszystkie wielkie role i wszystkie sukcesy. Dlatego wolę go widzieć w tym mieszkaniu, opiekującego się żoną swego przyjaciela i jego dzieckiem, jako człowieka pożytecznego. Dlatego też nie odczułem ciężko jego przegranej.

KRAUZE: Zgadzam się z tym, że kiedy człowiek ogranicza się do jakiegoś jednego dążenia, wpada właściwie w patologię. Ale dzieje się tak zawsze wtedy, gdy chcemy osiągnąć jakiś cel i zaczynamy walczyć samotnie, na przekór wszystkim i wszystkiemu, co staje na drodze. Tylko taka postawa może (chociaż wcale nie musi) zadecydować o sukcesie.

D.: Czy to jest film autobiograficzny w odniesieniu do Pana albo Mariana Opani?

KRAUZE: Scenariusz został oparty na powieści Tadeusza Zawieruchy Selekcja, która istotnie ma charakter autobiograficzny. Autor bardzo chciał dostać się na studia aktorskie, niestety, nie udało mu się i jest urzędnikiem „Hartwigu”.

D.: Pytam dlatego, że mnie osobiście historia bohatera wydaje się całkiem realna, a losy jego można uznać za zbliżone do losów wielu młodych ludzi, którym się „nie udało”. Problem istnieje jednak tylko wtedy, kiedy się uzna, że bohater miał duży talent, że została zatem zniszczona konkretna społeczna wartość. Bohater przekonał mnie, że ma talent, sceną wspaniałej recytacji. Komisja słuchająca go też była o tym przekonana, jest tam taki moment zaskoczenia, milczenia. Przyjęła ona jednak z góry pewien określony sposób potraktowania kandydata, który dwa razy nie został przyjęty na studia i w dodatku przekroczył limit wieku. Sposób rozumowania jest prosty: jeśli go tamci nie przyjęli, to już sam ten fakt jest podejrzany. Być może w skład komisji wchodzą ludzie, którzy utracili ostrość widzenia, bezkompromisowość sądu, elastyczność myślenia, posługują się już tylko gotowymi formułkami: „interesujące”, „dlaczego pan chce być aktorem”, „są inne zawody” itd. Poruszają się oni po omacku, zawsze tymi samymi ruchami, bo utracili wrażliwość. Kiedy zdarza się coś nowego – są zaskoczeni i nie potrafią się w tej nowej sytuacji odnaleźć, nie mają gotowej formuły. Stracili młodość – i zarazem te wartości, które młodość ze sobą niesie.

A.: Bohater na pewno przewyższał talentem swoich egzaminatorów. Moim zdaniem oni się przerazili, żeby nie było lepszych, bo to mogłoby zagrozić im samym – ich pozycji, ich karierom. Młody człowiek rzucił im prawdę w oczy, mówiąc, że ma taki sam cel jak oni: że chce jeść, ubierać się i czasem na bok wyskoczyć. Zrozumieli, że ten chłopak ich odkrył, pokazał, jacy naprawdę są. Oni się bali, że ich małość, ich inercja mogłaby stać się widoczna dla wszystkich. Musieli go oblać. Reprezentują miernotę, która zawsze boi się większej indywidualności.

C.: Gdyby był „oblatany towarzysko” albo gdyby pochodził z aktorskiej rodziny, gdyby był wrośnięty w środowisko, które dawałoby mu jakieś realne szanse – wówczas komisja inaczej by go potraktowała. Ale był to chłopiec skromny, z małego miasteczka, może nawet ze wsi, przygnieciony ciężkimi doświadczeniami, biedą, nędznymi warunkami mieszkania, nie miał też nikogo, kto mógłby udzielić mu rady, moralnego choćby poparcia, na rodzicach przecież nie mógł się oprzeć.

KRAUZE: Chciałbym polemizować z tą opinią. Sam bardzo nie lubię komisji, ale w tym konkretnym przypadku muszę zrozumieć motywy egzaminatorów: przecież potraktowali mego bohatera życzliwie, dopuścili go do egzaminu, dali mu szansę. On sam tę szansę zaprzepaścił, zachował się impertynencko, wyzywająco.

R.: Gdybym brała udział w tej komisji, tak samo bym go potraktowała. Przecież ten niedouczony smarkacz obrażał dorosłych ludzi, którzy tracili dla niego swój czas. Nie mamy prawa twierdzić, że była to komisja niekompetentna, sam zdający jest temu winien, co się stało.

A.: Ale czy nie został do tego sprowokowany? Z tego, co mówią między sobą członkowie komisji, wynika zarówno ich niekompetencja, jak i schematyczność myślenia i kompletna ignorancja. Już ta głośna wymiana poglądów musiała go dotknąć, była bardzo nietaktowna. Miarę przepełniła decyzja, że muszą się w tajemnicy naradzić. Dlaczego w tajemnicy: przecież człowiek, któremu najbardziej zależało na tej decyzji, powinien być tu obecny, bo to była jego sprawa, jego życie, jego szczęście. Dlaczego decyzje miały zapadać poza nim?

D.: Podobał mi się bohater podczas tego egzaminu. Bardzo często spotykamy się w życiu z tym, że decyduje się o nas bez nas. To jest niewłaściwe i niesprawiedliwe. Bohater chciał wreszcie usłyszeć, jakie są motywy tych wszystkich decyzji, które wyrządziły mu taką krzywdę, a które były podejmowane zawsze poza nim. Może chciał też usłyszeć od tego grona ludzi kompetentnych (tacy być powinni), jaki jest naprawdę, czy ma rację, czy w dążeniu do celu jest jakiś sens, czy może jest to czyste wariactwo. Tego się zresztą nie dowiedział, bo komisja się obraziła, zamiast postarać się mu wyjaśnić jego niepokoje.

C.: Komisja składała się z urzędników, bezdusznych, obcych ludzi, ustalających kryteria ocen według własnych pasji, których nie mieli. W zasadzie był im chyba obo-

– 7 –

– 8 –

jętny społeczny cel ich pracy: wyselekcjonowanie najzdolniejszych. Czy zresztą można tego dokonać w ciągu parominutowego egzaminu? Nasz system egzaminacyjny jest przestarzały, nie daje obiektywnego obrazu.

Z.: Bohater przegrał, bo nie kierował się rozsądkiem i obiektywną oceną własnych możliwości, tylko jakimiś mrzonkami. „Tam sięgaj, gdzie wzrok nie sięga” – dziś, w wieku techniki to się nie sprawdza. Raczej trzeba pamiętać o wierszu innego poety: „dlaczego ogórek nie śpiewa?”. A im wcześniej to sobie – ten ogórek – uświadomi, tym lepiej dla niego.

R.: Bohater miał ogromny talent, nie posiadał jednak umiejętności „sprawnego działania”, nie umiał innym przekazać swoich przekonań; prawdopodobnie nie umiał też zdawać egzaminów, przez które przechodzi wiele miernot.

S.: Człowiek, który zdawał już dwa egzaminy, powinien opanować pewną formę zachowania się, aby przy trzecim odnieść sukces!

C.: Uważam, że miał on wyraźne szczęście, że nie został aktorem. Cóż by go czekało? Po latach mógłby zasiąść przy takim stole po stronie egzaminujących i zacząć mówić i myśleć jak oni. Nic nas nie upoważnia do przeczenia, że członkowie tych kolejnych komisji w swej młodości byli tacy jak on, gorący, wspaniali, myślący o Sztuce przez wielkie „S”. Może mu zazdroszczą? Może patrząc na niego, uświadamiają sobie, że już nigdy nie osiągną tej temperatury życia, tych czystych pasji. Może zadają sobie pytanie: Gdzie się podziały ich własne marzenia? Gdzie zgubili prawdę, której kiedyś bronili? Moim zdaniem ten młody był „za dobry”, stanowił zagrożenie.

E.: Spojrzałbym na to z innego punktu widzenia: nie pochwalam tego, co określamy tu mianem „postawy zduna”. Człowiek powinien wybierać to, co społecznie lepsze, co przyniesie większą korzyść społeczeństwu. Zdun, stawiając ludziom piece, był pożyteczny na bardzo wąskim odcinku, miał jednak talent, który pozwoliłby mu, być może, objąć oddziaływaniem niepomiernie większą liczbę ludzi. Wyzwalałby w nich artystyczne przeżycia, budził potrzebę piękna. Czy można to porównać z profesją, którą wykonuje? Człowiek nie ma prawa traktować własnego talentu jak prywatnego ogródka, bo jest to wartość społeczna. Szczególnie jest tak w naszej rzeczywistości: temu służy, czy powinien służyć, system bezpłatnego szkolnictwa, a także wspaniale rozkwitły ruch artystyczny. Między innymi – „wychwytywaniu talentów”, w każdym razie w tym również celu został stworzony. Jeśli tę tendencję zagubił – trzeba ją odbudować. Same komisje nie sprostają tym zadaniom. Być może bohater przegrał dlatego, że nie odwołał się do naturalnego środowiska, z którego wyszedł – do ruchu amatorskiego. To również mogłoby mu stworzyć owe „plecy”, tyle że uzasadnione społecznie, potrzebne.

A.: Mimo wszystko jestem za ludźmi upierającymi się. Jest to piękna cecha charakteru i ważny czynnik sukcesu: wytrwałość w dążeniach.

KRAUZE: Chciałbym, aby prawdziwym tematem tego filmu był motyw wykorzystania tych możliwości, pasji, wartości, które są w nas i które decydują o tym, co robimy w życiu i jaką to ma wartość. Wydaje mi się, że jest w tym coś niedobrego, że chłopak, który ma tak ogromną pasję, nie ma możliwości spożytkować jej społecznie i traktowany jest obojętnie i lekceważąco. Obiektywnie jest to ogromna strata – dla kraju, dla nas wszystkich.

U.: Ten ważny problem przesłonięty jest jednak zbyt dużą ilością spraw marginesowych i – obawiam się – w wyniku tego trafi do ograniczonej widowni. Jest trudny do uchwycenia w warstwie narracji, mnóstwo spraw przesłania tu istotę rzeczy i wprowadza „materii pomieszanie”. I chociaż zgadzam się z oceną, że film podnosi tematykę niezmiernie ważną społecznie, to wymowę jej osłabia i przesłania „nieuchwytliwą” formą.

E.: Jako młody człowiek, na progu życia, tuż przed maturą, film ten przeżyłem szczególnie. Portret bohatera jest wspaniały i – co ważniejsze – prawdziwy. Większość z nas myśli i postępuje podobnie, chociaż młodzi w filmach są na ogół portretowani idiotycznie, jak na przykład w Seksolatkach. Tu młody człowiek nareszcie czegoś szuka i pragnie, ma jakieś wielkie dążenia i plany. Ma wymiar, którego nie reprezentuje żadna inna odpowiadająca mu wiekiem postać ze znanych mi polskich filmów.

P.: Najpiękniejsza w tym filmie jest postawa, którą nazwałbym postawą „heroicznej młodzieńczości”: każe ona dążyć do wybranego i ukochanego celu, każe stawiać sobie cele odległe, mimo pułapek, które życie na nas zastawia.

T.: Ten bohater jest cząstką każdego z nas tu obecnych. Nie ma ludzi, którzy nie podejmowaliby walki, czasem nawet wtedy, kiedy nie wierzą w wygraną. Człowiek walczy, żeby wierzyć w siebie i dopóki wierzy – nie rezygnuje. Klęski bohatera są naszymi klęskami. Nie jest to film o niedoszłym aktorze, lecz także o mnie, o każdym z nas. Bo jest przeciw wegetacji, przeciw bierności.

 

– 9 –

– 10 –

– 11 –

Barbara Mruklik

Wróć do poprzedniej strony

Wybrane wideo

  • O PROGRAMIE APF, dr Rafał Marszałek
  • Represje wobec kinematografii polskiej po wprowadzeniu stanu wojennego, prof...
  • Kino polskie po I wojnie światowej
kanał na YouTube

Wybrane artykuły