Artykuły
„Kino” 1966, nr 4, s. 1-5
Nowa fala w polskim filmie?
Zygmunt Kałużyński
Krytycy orzekli na ogól zgodnie, że w ciągu ostatniego sezonu na tle produkcji raczej przeciętnej pojawiło się kilka filmów, które być może zapowiadają ożywienie naszej sztuki filmowej. Salto Konwickiego oraz Walkower i Rysopis Skolimowskiego obudziły nowe nadzieje. Filmy te były przyjęte z zainteresowaniem za granicą (gdzie już od dawna nasza produkcja nie odnosi sukcesów), zaś zdaniem „Cahiers du cinema” Walkower był to jedyny oryginalny film na festiwalu w Cannes.
Z okazji tej mówiono o odrodzeniu „szkoły polskiej”, która w latach 1955-1960 przyniosła pierwszy autentyczny sukces światowy naszej kinematografii. Zestawienie nowych filmów z roku 1965 z dawniejszymi może być zaskakujące, bo wydaje się, że nie mają one nic wspólnego z tragiczną tonacją wielkich filmów rozrachunkowych. Jednak przy bliższym rozpatrzeniu okazuje się, że te nowe dzieła znajdują się stale w kręgu podobnej tematyki i mają podejście moralne łączące je z charakterystycznymi pozycjami „szkoły polskiej”.
Stylistyka nowych filmów jest jednak inna niż przed pięciu laty: pojawiły się wpływy przypisywane przez krytykę inspiracji awangardowych filmów francuskich (nie włoskich ani angielskich) „nowej fali” i z okazji tej padły nazwiska: Truffaut, Godard, Alain Resnais. Zestawienie tych dwóch kierunków – „szkoły polskiej” oraz europejskiego laboratorium – dało nową tonację, odświeżającą polską sztukę filmową, i więcej, owe dziwne przemieszanie doświadczeń przyniosło sposób patrzenia dotychczas nieznany w kinie, który może dostarczyć ciekawych niespodzianek. Spotkanie tych dwóch stylów wydawało się bowiem niemożliwe, nawet paradoksalne. Połączenie ognia z wodą.
– 1 –
Siłą i charakterystyką „szkoły polskiej” był bowiem jej wielki temat: porachunek z kompleksem wojny, tkwiącym w świadomości narodowej – obsesyjny, gorzki, brutalny. Krytycy zachodni orzekli, że filmy tej grupy przyniosły obraz moralności na tle wojny tak gwałtowny, bezwzględny i nawet masochistyczny (mówiono o wojennym urazie chorobowym, którym dotknięci są Polacy), jakiego nie znała kinematografia: „szkoła polska” dała ton, który określano jako „agresywny pacyfizm”, wkład do sztuki antywojennej jeden z najbardziej dobitnych w ostatnich dziesięcioleciach. „Nowa fala” natomiast nie interesuje się problemami urazów społecznych: zagłębia się ona w analizę psychologiczną, delikatną, rafinowaną, przenikliwie drobiazgową, jakiej jeszcze nie uprawiano w sztuce filmowej w ciągu jej dziejów.
Tutaj filmy „nowej fali” spokrewnione są z poszukiwaniami literatury najnowszej, „nowej powieści”, czy „antypowieści”. Jej charakterystyczną cechą jest „ciągłość strumienia świadomości”, próba odtworzenia odczuwania, w sposób nieuporządkowany, od środka, tak jak wyglądałoby to w mechanicznym zapisie, robionym na przykład w celach klinicznych, gdy notuje się przebieg gorączki chorego z minuty na minutę, nie przypisując temu czy innemu momentowi większego dramatycznego znaczenia. W filmach „nowej fali” spotykamy się z przemieszaniem rzeczywistości i marzeń sennych, obiektywnego zapisu i halucynacji, teraźniejszości, przeszłości i przyszłości, akcji współczesnej i wspomnień: porządek chronologiczny został zastąpiony porządkiem skojarzeń, zniknęła także konsekwencja narracji. Obrazy powtarzają się z uporem, jak bywa gdy jesteśmy ogarnięci myślą obsesyjną i wracamy do tego samego wspomnienia (na przykład w filmie Robbe-Grilleta Nieśmiertelna bohater wykonuje ten sam gest wyrzucania zmiętej kartki papieru, na której jego dziewczyna napisała parę słów, łącznie 12 razy w tym samym ujęciu). Sceny, które zaczynają film, mogą się okazać końcem akcji, i odwrotnie. Te raptowne skoki myślenia odbywają się w sposób ciągły, niepoprzedzone ostrzeżeniem, przygotowaniem widza: w dawnych filmach bowiem, gdy akcja bywała przerwana rozmyślaniem, bohater podpierał się łokciem, aparat fotografował zbliżenie jego spojrzenia nagle zastygłego i pojawiała się mgiełka mająca oznaczać, że przechodzimy we wspomnienie. W filmie „nowej fali” łączenie to odbywa się raptownie, bez ostrzeżenia, nerwowo, tak że widz nie zawsze orientuje się od razu, czy ogląda rzeczywistość czy halucynację, współczesność czy przeszłość. Żaden z tych obrazów nie jest też opatrzony jakimś specjalnym akcentem, toczą się one z podobnie wyrównaną monotonią.
Mimo że styl ten wygląda na skrajnie osobisty, teoretycy „nowej fali” twierdzą, że ich ambicją było tylko przybliżyć się do prawdy odczuwania i rozbić fałszywe konwencje: ich celem ma być realizm. Czy nie tak właśnie ludzie rozmyślają, zagłębieni w swój świat wewnętrzny – jak to widzimy w filmach „nowej fali”? Ideałem tego kierunku byłaby mechaniczna notacja rzeczywistości, jak ona biegnie z minuty na minutę, i widzimy próby wprowadzenia
– 2 –
– 3 –
takiego sposobu patrzenia w skrajnym kierunku ,,nowej fali", w „cinema-verite”, które uprawia chaotyczne zbieranie wywiadów przez wystawienie aparatu na ulicy i fotografowanie potocznych rozmów z wszystkimi ich błędami, bałaganem i przypadkowością (film Markera Piękny maj, złożony ze spotkań z przechodniami na ulicy paryskiej w ciągu paru dni maja; w Polsce pionierami tego gatunku byli dokumentarzyści – Karabasz, Jaworski i inni, których krótkie filmy obeszły ekrany światowe).
Jak jednak ten styl zastosować do widzenia społecznego, uprawianego tradycyjnie przez film polski? Bo mimo że autorzy „nowej fali” powołują się na realizm, nie da się zaprzeczyć, że uprawiany przez nich styl nadaje się przede wszystkim do subtelnej analizy osobistego stanu ducha, do notacji drgań wewnętrznych, do wgłębienia się w ukryty świat prywatny: stąd jego określenie cokolwiek ironiczne jako „antyfilmu”, przeciwnego zasadom widowiska. Styl podobny, zdawałoby się, nie może mieć nic wspólnego z patetycznym dramatem wojennym, tak jak pokazywała go „szkoła polska”. Tymczasem ryzykowny eksperyment połączenia dwóch stylów, na pozór wbrew ich indywidualnej logice, został jednak dokonany przez polskich artystów w paru ostatnich ich filmach.
Wystąpił on już w powieści, która wywołała dyskusję: Sennik współczesny Tadeusza Konwickiego, pisarza i filmowca zarazem (również Skolimowski, autor Rysopisu i Walkowera, rozpoczął karierę jako poeta liryczny). W Senniku Konwicki podejmuje główny temat uprawiany przez artystów „szkoły polskiej”: szok moralny spowodowany wojną. Ale tym razem nie jest to tragiczna i beznadziejna historia klęski, jak zwykle pokazywały ją dzieła tego kierunku. Konwicki daje obraz wypadków w formie chaotycznie porwanych strzępów wspomnień, jakby bohater, pogrążony w malignie, z trudem rekonstruował przeżycia, które nim wstrząsnęły i były dramatycznie kluczowe w życiorysie jego i jego pokolenia. Tak więc dzięki zastosowaniu języka „nowej fali” obraz wojny uzyskuje tu inny wymiar: z jednej strony ma on ton gorączkowej, histerycznej bezładności, która jest rezultatem wzburzenia wrażliwości bohatera w zetknięciu z szokiem wojny, z drugiej zaś – jednocześnie – oddala się on na dystans, staje się półrealny, jego kontury zacierają się, niby w halucynacji.
Tak więc wykorzystanie stylu „nowej fali” pozwoliło Konwickiemu na nowe spojrzenie na wielki obsesyjny temat polski: z odległości czasu, który mija. Jest to niejako rewizja urazu wojennego, z punktu widzenia stanu ducha dzisiejszego: zabieg leczniczy, terapeutyczny, zmierzający do oswobodzenia się od osadu stale paraliżującego życie wewnętrzne, i życie w ogóle, Polaka-świadka, uczestnika, ofiary wojny.
Oddalanie się kompleksu wojny jest też tematem filmu Salto. Mamy tu scenerię symboliczną, oznaczającą Polskę i jej mieszkańców z ich typowymi postawami. Konwicki posługuje się metaforą małego miasteczka (co jest autobiograficzne, bo pochodzi on z Wileńszczyzny). Bohater z urazem wojennym zaś, który się tu pojawia, to tradycyjna figura „szkoły polskiej” – grany zresztą przez Cybulskiego, klasycznego już niejako aktora owego wielkiego cyklu (Popiół i diament).
Środowisko pokazane w Salcie nie jest jednak tragiczne i absurdalnie heroiczne, jak bywało w dawnym filmie polskim: jest zdziwaczałe, chorobliwe, z bliznami psychicznymi pozostałymi po straszliwych latach. W owym społeczeństwie, nabrzmiałym dramatem, które kultywuje swoją tragedię przetrawiając ją wciąż – nie ma jednak owego dramatu w gruncie rzeczy: wszystko, co opowiada symboliczny Kowalski-Malinowski (o dwóch nazwiskach najbardziej banalnych), wszystko, co usiłuje przedstawić w sposób zdemonizowany – rozładowuje się jako blaga, niepewność, mętny koszmar senny. Trzej wykonawcy wyroku w coraz to innych uniformach (niemieckich, partyzanckich, polskich), przygotowujący się do rozstrzelania bohatera, zjawiający się niby sen pośród jawy, wreszcie nigdy nie strzelają. Skarbu, którego szuka bohater, nie ma, broń, z której usiłuje go
– 4 –
zgładzić miejscowy zawistny artysta, nie zabija, i tak jest ze wszystkim. Przeszłość staje się fikcją – zdaje się mówić Konwicki, my z naszymi wspomnieniami zmieniamy się w cokolwiek śmiesznych neurasteników, tkwimy w atmosferze mętnej zawiesiny, w której ,,nic się nie dzieje”, i coraz bardziej staje się niepewne, czy w ogóle coś było. Salto okazuje się wreszcie satyrą na ową samorefleksję, na kokieteryjne rozczulanie się, litowanie nad samym sobą, które tak lubią Polacy, na ów żałosny kult wspomnień łączący nas z przeszłością, który zamienia Kowalskiego-Malinowskiego i jego wioskę w dziwaczną błazenadę. W Salcie język pokrewny „nowej fali” służy niespodziewanie wezwaniu, by otrząsnąć się z dusznego półmroku psychologicznego, z cienia wojny padającego wciąż na życie dzisiejsze.
Tak więc Salto Konwickiego przynosi wzbogacenie tematu wojny, dzięki wykorzystaniu postawy oraz zdobyczy stylistycznych równoległych do tych, jakie uprawia „nowa fala”. Jeden z krytyków pisze, że Konwicki pokazał temat odchodzący w przeszłość, lecz stale dręczący Polaków, za pomocą spojrzenia i wrażliwości dzisiejszej, a to było możliwe dzięki koncepcji dzieła podobnej do tej, jaką znajdujemy w filmach „nowej fali”. Nie inaczej – mimo wszystkich różnic – postępuje Skolimowski, młody reżyser, który ledwie ukończył Szkołę Filmową, w filmach Rysopis i Walkower. I tutaj mamy wzbogacenie tematu tradycyjnego za pomocą środków wyrazu sztuki filmowej ostatnich sezonów.
Skolimowski, który reprezentuje pokolenie dojrzałe już po wojnie (gdy Konwicki należy do owego wojennego), podejmuje temat, który powraca w sztuce krajów socjalizmu: adaptacja jednostki do wielkich przedsięwzięć społecznych. Temat ten, traktowany z reguły schematycznie, Skolimowski potrafił odświeżyć, odrodzić, nadać mu nową wartość artystyczną, właśnie dzięki wykorzystaniu stylistyki „nowej fali”, zresztą w jej formule bardziej „literackiej” (Skolimowski zbliża się do Truffauta). Skolimowski umieszcza swojego bohatera (Walkower) na tle przysłowiowej „wielkiej budowy”, w kombinacie, który właśnie przystępuje do pracy i mobilizuje ludzi. Andrzej Leszczyc zjawia się tu jako rajzer bez celu, w przejeździe pociągiem. Jest on scharakteryzowany jako w gruncie rzeczy pasożyt wegetujący na marginesie przesunięć społecznych: uczestniczy w zawodach bokserskich „pierwszy krok” (których celem jest dostarczenie robotnikom rozrywki sportowej), będąc właściwie zawodowcem: toteż podróżując z miejsca na miejsce odnosi łatwe zwycięstwa i pobiera nagrody przeznaczone dla początkujących amatorów.
Sytuację tego młodego, wahającego się człowieka można by określić jako kokieteryjną nierównowagę niestałą: Andrzej nie jest zrewoltowany, nie jest zawodowym oszustem, nie jest definitywnie wykolejony: jest niezdecydowany i ogranicza się do wegetacji obok, do drobnej nieregularności, do swego rodzaju włóczęgostwa na marginesie socjalizmu. Postać ta przedstawiona jest jako nadająca się do wzięcia, dusza, którą można zagarnąć. Obecność wielkiego kombinatu jest tu propozycją, której bohater nie przyjmuje jeszcze otwarcie, ale też nie odrzuca: właśnie ten stan ducha pośredni, zawieszony, w połowie drogi, pokazany tu jest z subtelnością, jakiej nie uprawiały filmy podobnego typu, przedstawiające werbunek wahającego się indywidualisty w społeczeństwie socjalizmu. Jest tutaj połączenie wewnętrznej wrażliwości ze świadomością świata zewnętrznego i jego konieczności. Jeden z krytyków określił ton panujący w filmach Skolimowskiego jako „cierpienie i obiektywizm”. To osobliwe zestawienie, które w rezultacie daje nową odmianę stylistyki „nowej fali”, Skolimowski osiągnął właśnie dzięki połączeniu inspiracji awangardy europejskiej oraz tematyki, którą można określić jako tradycyjną. Jednak twórczy amalgamat, jaki powstał, nacechowany szczególną poezją, możemy określić jako polską odmianę „nowej fali”, niepodobną w swoim lirycznym charakterze do żadnej innej kinematografii.
Zygmunt Kałużyński
– 5 –
Wybrane wideo
-
O PROGRAMIE APF, dr Rafał Marszałek
-
Geneza społeczno-polityczna rozwoju KINA MORALNEGO NIEPOKOJU, prof. Andrzej...
-
Odwilż październikowa i jej wpływ na rozwój kinematografii w Polsce
Wybrane artykuły
-
„Jak być kochaną” albo śmierć Ofelii
Mariola Dopartowa
[w:] 50 lat Polskiej Szkoły Filmowej (DVD), Warszawa 2008