Artykuły
„Kino” 1979, nr 4, s. 2-5
O tym samym
Krzysztof Mętrak
Od pewnego czasu, co łatwo było już na pierwszy rzut oka zauważyć w enuncjacjach prasowych, krytycznych i środowiskowych (a czego wyrazem są też pomieszczone w „Kinie” artykuły Wojciecha Jędykiewicza i Jacka Fuksiewicza) – wśród obserwatorów narastało przekonanie, że w kinie polskim ostatnich lat dokonała się i dokonuje (bo to proces wciąż niezakończony) pewna przemiana. Jej symptomy najbardziej ogólne sprowadzały się do następujących konstatacji faktycznych, powiedzielibyśmy „naocznych”.
W dwadzieścia lat po wybłyśnięciu Szkoły Polskiej, która stanowiła pierwszą udaną próbę kinową sięgnięcia do źródeł problemowych i ideowych współczesności, która nadała rangę polskiemu kinu i wprowadziła go w wymiar twórczości prawdziwie artystycznej, właśnie w drugiej połowie lat siedemdziesiątych mieliśmy (mamy) do czynienia z nowym, ważnym etapem poszukiwań polskich reżyserów, pragnących wyraźniej określić miejsce filmu we współczesnej kulturze i życiu społecznym. Wydarzenia kinowe wzniecały znowu żywe dyskusje nad naszym stosunkiem do przeszłości (dawniejszej i najnowszej), nad społecznymi, moralnymi i obyczajowymi metamorfozami życia polskiego. W tych latach zmieniły się proporcje tematyczne polskiego repertuaru (dominanta tematu współczesnego, o który tyle lat dopominał się postulat polityki kulturalnej, twórców, publiczności wreszcie), kino zaś odpowiedziało na głębsze potrzeby społeczne, wykazując się znaczniejszą dozą szczerości i realizmu w ukazywaniu materii codziennego życia, zbiorowych nastrojów, postaw i konfliktów ludzkich. Zmieniły się też i „zewnętrzne” warunki, w jakich funkcjonuje kinowy film fabularny, co związane było ze zwiększoną produkcją filmów telewizyjnych, z serialami etc. – a co wpłynęło na zmianę stosunków i napięcia między tymi mediami. Mieliśmy też w latach siedemdziesiątych do czynienia z ciekawymi zjawiskami socjologicznymi, jeśli idzie o widownię kinową (po nagłym spadku frekwencji w początkach bieżącego dziesięciolecia, co wiązano z „trendami” światowymi, nastąpił w połowie tych lat „powrót” publiczności do kin, sztucznie zahamowany znaną sytuacją kin). Już zdroworozsądkowa intuicja każe łączyć te zjawiska z podjętą przez filmowców próbą nowego, społecznego realizmu; wiele obrazów – zwłaszcza z lat ostatnich – usiłowało konfrontować praktykę życia z systemem zasad publicznych, analizowało sens aktywności życiowej, rejestrowało sytuacje z tego punktu widzenia niejednoznaczne
i wielowymiarowe. A to z kolei wpłynęło na upowszechnienie przekonania o konieczności powrotu
w filmie do kategorii opowiadania, do realizmu obserwacyjnego, do czytelnych konstrukcji dramaturgicznych, do rezygnacji z języka „sztucznego” ezopowego, jakim lubiła przemawiać kinematografia dziesięciolecia poprzedniego. Zjawisko to dotyczy zarówno twórców znanych i doświadczonych, jak i młodych, którzy debiutowali już w latach siedemdziesiątych. Specyfiką okresu wydaje się poza tym, iż nie wykształciła się żadna określona „szkoła”, „tendencja” czy „kierunek” artystyczny. Odmieności należy więc szukać przede wszystkim w „orientacji na współczesność”, w zainteresowaniu opisem i analizą rzeczywistości socjalnej, wreszcie w sięgnięciu po problematykę historii najnowszej.
Tyle zauważyć można gołym okiem, dopiero dalej piętrzą się trudności. Czytając artykuły, przysłuchując się dyskusjom próbującym symptomy owej przemiany uchwycić, łatwo można stwierdzić, iż przeobrażały się one w końcu raczej w „deklarację intencji” mówiących niż opis konkretnej sytuacji. Nic w tym zresztą ani dziwnego, ani zdrożnego. Perspektywa czasowa dla takiego opisu wydaje się dosyć niedogodna z jednej strony, jakby „zbyt bliska”, więc uniemożliwiająca „stosunek syntetyczno-podręcznikowy”,
– 2 –
z drugiej zaś, niekiedy, w stosunku do filmów sprzed kilku lat, pozbawiona już olśnień i świeżości emocjonalnej, która pozwala w nagłym błysku zdobyć się na kilka odkrywczych rzutów myśli. Krytycy sztuki dokonujący syntez wiedzą doskonale, że po kilku latach zdarzenia artystyczne wydają się mniej znaczące niż nazajutrz, ale także mniej „solidne” niż po wielu latach, gdy rolę syntetyczną może przejąć zwykłe następstwo tych zdarzeń. Ułomność uogólnień na temat ostatnich zjawisk w kinie polskim jest więc w jakiś sposób naturalnie umotywowana, jako że trudno dookreślić procesy stające się, głoszące wielkie prawdy, zmierzające do nich po częstokroć wyboistej drodze. Nie można więc winić krytyków za to, że wróżą z plusów i minusów, że idealizują utwory w ich mniemaniu wytyczające nowe szlaki, gdyż krytyka zawsze winna domagać się perfekcji, choćby już z tego względu, że pozytywnie oddziałują tylko rzeczy dobre i doskonałe. Więc nie skłonność do pochopnych syntez należy zarzucać – choć nasza krytyka sparzyła się już kiedyś okrutnie, tworząc nurt „trzeciego kina” w sytuacji, kiedy nie było o co zaczepić zębów – gdyż jest to czynność właściwie nieunikniona. Jeślibym już miał coś zarzucać, to raczej ową przejętą od urzędników potrzebę dokonywania „sezonowych bilansów” (w granicach jednego roku, najlepiej od festiwalu do festiwalu) i nadawania tym bilansom charakteru uogólniającego.
Montowanie, że tak się wyrazimy, pewnych „całości problemowych” w naszym kinie, kiedy bierze się pod uwagę pewien krótki, bo roczny zaledwie, odcinek czasowy, jest czynnością czysto mechaniczną
i prowadzi do ocen mylących i zawodnych. Z dwóch co najmniej przyczyn: po pierwsze, od momentu zamysłu do gotowego dzieła upływa tu długi okres realizacji, a w tym czasie pewne wartości, nowości etc. mogą podlegać dewaluacji, już choćby z tego powodu, że w tzw. (okropnie!) „międzyczasie” co innego staje się wymogiem chwili i czego innego domaga się świadomość społeczna. Tak stało się w końcu lat sześćdziesiątych z całą falą filmów wojennych, które były o tyle „spóźnione”, że gdy ukazały się na ekranie, ujawniły przede wszystkim co innego: że istnieje niezaspokojony „głód tematu współczesnego” i że zarówno widzowie, jak i krytyka gotowi są premiować nawet filmy przeciętne, byle tylko interweniowały one jakoś w życie powszednie. Po drugie, względy administracyjne i dystrybucyjne sprawiają, iż pewną ilość premier „przesuwa się w czasie”, a zatem że zakłócony zostaje pewien „naturalny” porządek zaistnienia faktów kulturalnych. Wszystko to ma oczywiście swój wpływ na tryb ocen, postulatów, wniosków, jakie formułuje się przy okazjonalnych podsumowaniach, choć tak naprawdę dla krytyka prawdziwego – większego znaczenia nie ma. Owszem, sprawozdawcom pozwala na formułowanie chwilowych ocen w rodzaju: „mamy dobry okres w naszym kinie”, albo odwrotnie: ,,wyjątkowo kiepski”, ale to przede wszystkim poprawia lub pogarsza tylko samopoczucie samego sprawozdawcy. Co powiedziawszy, dodam jednak, że według mnie krytycy stwierdzający w ostatnich latach jakościową przemianę w kinie polskim (a więc badający ów proces w szerszym planie czasowym i merytorycz-
– 3 –
nym), takiego nadużycia nie popełniają. I to nawet wtedy, kiedy próbują „utoczyć tego bałwana” w oderwaniu od poszczególnych, konkretnych utworów, a więc niejako w mało pochwytnej abstrakcji.
Ale bo też przemiana owa przejawia się może najmocniej w klimacie, tonie, pewnym nastroju autentyczności, w pewnej aurze moralnej, którą „skonkretyzować” jest w istocie trudno. Nie dlatego, że nie sposób znaleźć w określonych filmach jakichś wspólnych założeń, wątków problemowych czy tematycznych, ale dlatego, że trzeba odpowiadać stale na pytania „przedustawne”. Np. na ile film „odbija”, a na ile może „wyprzedzać” rzeczywistość, na ile jest „przyczyną”, na ile zaś „skutkiem” społecznym, jaka jest jego waga dla świadomości zbiorowej, na ile zdolny jest propagować różne wartości moralne, inicjować określone zainteresowania, gromadzić i budzić odbiorców etc. A także, na ile jest ekstrapolacją wyobrażeń samych filmowców na temat rzeczywistości społecznej, na ile zaś wiernym jej odzwierciedleniem itd. Taka sprawa: któryś z krytyków zwrócił bystro uwagę, że w wielu polskich filmach lat ostatnich kariera zawodowa, tak czy inaczej, musi być opłacona niepowodzeniem
w życiu osobistym. Uwaga trafna, tylko potrzeba pewnej wyobraźni socjologicznej, by ją skomentować i ocalić. Ale czy nawet najbardziej dogłębny komentarz socjologiczny może być wystarczający? Nie, bo na dodatek mamy do czynienia z wyobraźnią artystyczną, która ma prawo etc., a poza tym film jest sztuką kontrastów, zagęszczania i rozjaśniania barw. Nie daje się „wyjąć” ze swego czasu, ale zarazem ma „kształtować” itd. Są to problemy niemal szkolne, o których jednak wielu piszących zdaje się zapominać, puszczając się na łatwe wody publicystyczne uogólnień. Słowem, sytuacja dla krytyka wydaje się prostsza niż przed laty, kiedy trzeba było dokonywać karkołomnych zabiegów, iżby ze złych filmów wyciągać wątpliwe wartości. Ale fakt, że film nasz w drugiej połowie lat siedemdziesiątych osiągnął wyższy etap samoświadomości społecznej, że przedostał się w regiony moralności krytycznej, że zasilał ferment umysłowy, że poddawał temperaturę zbiorowych dyskusji, wcale nie ułatwia krytykowi sprawy. Stosunkowo łatwo jest mówić: nastąpiła krystalizacja różnorodnych działań twórczych, filmowcy ukazują aktywny stosunek swoich bohaterów do rzeczywistości, podejmują temat obywatelski, konfrontują zasady z praktyką życia społecznego, ukazują mechanizmy karier etc. Wszystko to prawda. Ale jak skonfrontować ten sąd z groźnym, a niekiedy lansowanym przekonaniem, że wysychają u nas obecnie pewne źródła autentycznego zainteresowania kulturą, że zainteresowania te koncentrują się na „elementarnym poziomie życia” i „wartościach materialnych”. Jeśli nawet fakt żywego zaintrygowania publiczności samymi filmami temu przeczy, to przecież sąd ów, nawet jeśli traktować go z właściwym dystansem, zagraża podstawowym wartościom kultury społeczeństwa socjalistycznego. Bo jeśli wyciągnąć zeń konsekwencje ostateczne, znaczyłoby to, że kultura jest luksusem. Że trzeba jej autentyczne wartości sprowadzić do wymiarów „telewizyjnych konsumpcji”, do serialowej drzemki. Nie wystarczy więc widzieć i po-
– 4 –
chwalać rzeczywistą przemianę, trzeba także dostrzegać realne dla niej zagrożenia.
Wszystko co dotąd, nie odpowiada – albo odpowiada tylko w sposób pośredni i fragmentaryczny – na pytanie: „W czym upatrywać należy owej dostrzeganej przez wszystkich przemiany?”. Uwagi tu poczynione stanowią raczej luźny komentarz do sytuacji, w jakiej znajdują się ci, którzy próbują to, co „nowe” jakoś zasygnalizować, określić i opisać. Pod tym względem rejestr nowych zjawisk, jaki sporządził w „Kinie” (dwa numery wstecz) Jacek Fuksiewicz, choć – co zrozumiałe – niepełny, wydaje się dobrze rozpoznawać zasadnicze wektory przemiany, w istocie bowiem nowy ton w kinie polskim lat siedemdziesiątych poddany został przede wszystkim w sferze problematyki właściwej moralistyce społecznej. Ze swojej strony wyostrzyłbym i zaakcentował mocniej – a nawet uznał ją za pewien wyróżnik wielu utworów – kwestię manipulacji jednostką ludzką, a także wpływu tej manipulacji na emocje, postawę i etykę bohaterów. Ten temat podjął Wajda w Człowieku z marmuru i Bez znieczulenia, obraca się stale wokół niego w swojej twórczości Krzysztof Zanussi; o tym samym „rozmawiały” z widzami takie utwory, jak Blizna, Personel, Przepraszam, czy tu biją?, Pokój z widokiem na morze, Partita na instrument drewniany, Rebus, Wodzirej, Skazany, Tańczący jastrząb etc. Każdy z tych filmów spogląda na problem pod innym kątem; raz będzie chodziło o manipulację losem jednostki przez zbiorowe siły i emocje historyczne; kiedy indziej przez system uzależnień zawodowych, a także mgławicowość opinii
i ocen kursujących publicznie; kiedyś znowu przez charakter związków międzyludzkich i więzi społecznych; potem, przez dwuznaczne konsekwencje wynikające z procesu tzw. awansu społecznego. Albo manipulacja taka odbędzie się poprzez bezprawne wykorzystywanie nieświadomości i dobrych intencji ludzkich, albo przez postawienie osoby ludzkiej w sytuacji przymusu egzystencjalnego i przemocy, albo... Już powyższa wyliczanka tytułów i kwestii jawiących się przed krytykiem świadczy o tym, że aby rzecz solidnie przepatrzyć i zanalizować, trzeba zamiast „uwag” napisać po prostu książkę. Okazałoby się wtedy, jak wiele nowych tematów podjęło nasze kino w latach siedemdziesiątych, jak wiele ujawniło na ekranie środowisk i spraw dotychczas kamuflowanych i zamazywanych. Nagle, gdy umiejscowiło się w materii życia zbiorowego, okazało się jeszcze raz niezawodnym rejestratorem. A że od „odfotografowania” rzeczywistości, od dokumentacji życia – co już samo w sobie było jego zasługą – przeszło do dyskutowania ważkich antynomii życia społecznego, do konfrontacji bytu i powinności, do refleksji etycznej i dydaktyki społecznej – stworzyło w naszej sztuce filmowej nową jakościowo sytuację i podniosło poprzeczkę naszych wymagań. Gdyż czym innym jest „wiedzieć”, a czym innym jest prawdę „poznawać” i poddawać pod rozwagę ogółowi. I tyle byłoby luźnych uwag napisanych w takiej oto intencji, jeśli „coś się stało”, to teraz należy czynić wszystko, żebyśmy mówili „o tym samym”.
Krzysztof Mętrak
– 5 –
Wybrane wideo
-
O PROGRAMIE APF, dr Rafał Marszałek
-
Początki kina na ziemiach polskich, prof. Małgorzata Hendrykowska
-
Związki Polskiej Szkoły Filmowej z kinem światowym
Wybrane artykuły
-
Kammerspiel
Barbara Kosecka
„Słownik filmu”, red. Rafał Syska, Krakowskie Wydawnictwo Naukowe, Kraków 2010
-
Fałdy czasoprzestrzenne. Ucieleśnianie narracji we współczesnym kinie polskim
Marta Stańczyk
"Pleograf. Kwartalnik Akademii Polskiego Filmu", nr 3/2020