Artykuły
„Kino” 1977, nr 9, s. 14-17
Przywołać tamte lata
Kazimierz Koźniewski
Związek filmu z literaturą istnieje od początku kina, po wojnie w naszej kinematografii stał się on szczególnie silny: nieomal wszystkie najwybitniejsze polskie filmy powojenne czerpały tematy z polskiej literatury. Od kilku lat ta sytuacja uległa zmianie. Reżyserzy, szczególnie młodzi, nie uciekają się już do pomocy dzieł literackich, lecz tworzą scenariusze własne. Czyżby zasoby polskiej literatury (powieści, dramatu itp.), które mogłyby być użyteczne dla filmu – już się wyczerpały? Czy może takie przekonanie panuje tylko wśród filmowców? Dlatego zwróciliśmy się do znawców literatury poszczególnych okresów – od Młodej Polski, poprzez literaturę dwudziestolecia międzywojennego aż do czasów najnowszych, po drugiej wojnie – z prośbą o wypowiedź na ten temat. Jakie wątki duchowe, społeczne, estetyczne przejawiające się w dziełach literackich tych okresów zasługiwałyby na uwagę? Jacy autorzy, jakie utwory niezauważone dotąd przez film stanowić by mogły dla niego szansę? Co z literatury naszego wieku przeniesione na ekran budzić może szerszy rezonans społeczny – dziś, w naszej kulturze?
W numerach 7 i 8/77 zamieściliśmy pierwsze wypowiedzi, poniżej drukujemy dalsze.
Redakcja „Kina” wyraża – w swoim liście – jak gdyby niezadowolenie z tego, iż reżyserzy filmowi kolejnej generacji wolą sami pisać scenariusze, niż posługiwać się istniejącym, dawnym bądź obecnym materiałem literackim.
Jestem zupełnie odmiennego zdania.
Nie dostrzegam nic zdrożnego w tym, że reżyseria filmowa staje się jak gdyby nową formą beletrystyki. Na to zwracano już uwagę przed parunastu laty. Chodziło o to, że tak jak fotografia zwolniła malarstwo z obowiązku fabuły bądź dokumentarności, i wobec tego mogło się ono zająć wyłącznie plastyką, grą barw – tak z kolei film uwolnił literaturę od obowiązku beletrystyki, pozwalając jej koncentrować się tylko na filozofii i refleksji. Nie jestem przekonany o słuszności tych poglądów, sądzę raczej, iż od XX wieku będą istnieć obok siebie dwie formy literatury, zarówno beletrystycznej, jak refleksyjnej: literatura pisana i literatura filmowa. Więc raczej bym się cieszył, że ambicje twórcze reżyserów zmierzają do przygotowywania dla samych siebie nowych, własnych (bądź inspirowanych dla własnego filmu) scenariuszy. Jak we wszystkich bowiem dziedzinach humanistyki – wszelkie zwężanie frontu jest czymś szkodliwym, wszelkie wzbogacanie form wypowiedzi czymś pozytywnym. Literatura pisana może pozostać tylko w swej książkowej postaci – nie szkodzi.
Nie szkodzi jednak również, gdy staje się ona inspiracją bądź nawet tworzywem dla scenariusza i dla filmu. Idzie mi po prostu o to, że nie należy ubolewać nad tym, że reżyserzy nie sięgają do dzieł literackich. To nie jest nic złego. Niczym złym nie jest to, że sięgają. Po prostu – nie istnieje żadne zagrożenie.
Ponieważ godzę się z tym, że literatura może stanowić inspirację twórczą dla reżyserów (choć – powtarzam – nie musi!), wobec tego pytanie o zakres wykorzystywania literatury międzywojennego dwudziestolecia przez kinematografię polską, współczesną jest, oczywiście, pytaniem uzasadnionym.
Redakcja pyta: jakie wątki duchowe, społeczne, estetyczne z okresu XX-lecia zasługiwałyby moim zdaniem na uwagę?
– 14 –
Moim zdaniem, ani duchowe, ani estetyczne (nie bardzo zresztą dobrze rozumiem o co idzie), ale przede wszystkim historyczne. Wydaje mi się bowiem, że współczesny film polski powinien odpowiadać na wyraźne zainteresowanie międzywojennym XX-leciem, jakie obserwujemy u czytelników, szczególnie młodszych generacji. Polska niepodległa, Druga i Trzecia Rzeczpospolita istnieje już niemal 60 lat (II wojna nie zlikwidowała niepodległego państwa, było ono tylko okupowane). Nic dziwnego, że wyrosło całe pokolenie, które jest ciekawe tego, jak tam wtedy było. Sądzę, że film nasz powinien nie tyle myśleć o naukach moralnych z tamtych lat – ale po prostu pokazywać tamte lata, ewokować je, póki jeszcze żyją świadkowie, których można zapytać o kształt miasta czy nawet krój spodni. O wiele mniej istotne jest, czy ten filmowy obraz XX-lecia będzie utkany z przekazów literackich przerobionych na filmy czy też będzie się rodził ze scenariuszy zupełnie nowych z wyraźnym zamówieniem, iż mają one dotyczyć tamtych lat. Dla mnie ważne jest, żeby powstało jak najwięcej filmów polskich, które będą swym widzom – przeważnie przecież młodym – pokazywać, jak wyglądała Polska na przełomie XIX i XX wieku, Polska w okresie I wojny światowej, Polska odzyskująca niepodległość, Polska dwudziestolecia. Powodzenie Nocy i dni upatruję nie tylko w warstwie sentymentalno-moralnej filmu, ale w jego walorach dokumentacji historycznej. Ogromną poczytnością cieszą się obecnie książki typu „Życie codzienne w...” Ręczę, że życie codzienne w Warszawie lat 1918-1939 będzie bestsellerem nie mniejszym niż życie codzienne w Paryżu napoleońskiej Restauracji. Film powinien takim ciekawościom chyba wyjść naprzeciw.
A skoro tak – to trzeba się przyjrzeć powieściom i nowelom Poli Gojawiczyńskiej. Inspiracje Ziemi Elżbiety mogłyby być bezcenne dla zespołu działającego w Katowicach. Dziewczęta z Nowolipek to coś jakby inna Ziemia obiecana. A książki Heleny Boguszewskiej i Jerzego Kornackiego? Wisłę próbowano kręcić przed wojną – może by zabrać się do tego jeszcze raz. A pewne wątki z Poloneza? Dramatyczne dzieje polsko-niemieckie na Pomorzu – czy to nie temat dla filmu? Kiedyś sfilmowano Granicę Nałkowskiej. Ciekawa byłaby bardziej współczesna próba filmowa tej powieści – przecież w nowym wydaniu mogłaby to być nie tylko relacja o wydarzeniach tamtego czasu, ale również przekazanie refleksji moralnej i społecznej tej książki, czego dawny film jeszcze tak dobrze robić nie potrafił, jak potrafi to kinematografia naszych czasów. A Romans Teresy Hennert? Oczywiście – przenoszenie powieści Nałkowskiej na film to bardzo trudne zadanie dla scenarzysty – ale czy gra nie warta świeczki? A filmowa wersja Dnia jego powrotu?
Czy nie można by pokusić się o sfilmowanie powieści Marii Kuncewiczowej? Cudzoziemka nakręcona przez reżysera na przykład w 1938 roku byłaby świętokradztwem, ale w roku 1978 zdolny reżyser już by umiał przekazać psychologiczny dramat kobiety na tle dramatu czasu.
A Strug? Sądzę jednak, że najmniej wdzięcznym tworzywem byłyby te powieści Struga – jego dzieła ostatnie – które tworzył jakby pod wpływem kultury filmowej i jakby z myślą o kinematografii. Natomiast Dzieje jednego
– 15 –
– 16 –
pocisku, natomiast Pokolenie Marka Świdy, natomiast Kariera kasjera Śpiewankiewicza – czy to nie byłyby świadectwa historyczne? A Kaden-Bandrowski? Łuk można pokazać bardzo współcześnie – zwłaszcza teraz, gdy kinematografia już się uwolniła z pęt pruderii obyczajowej. Łuk jako obraz przemian pokolenia w czasie I wojny światowej. No i Kraków pierwszej wojny światowej. Generał Barcz! Zabrałbym się jeszcze raz do Czarnych skrzydeł i zupełnie od nowa do Mateusza Bigdy – filmów politycznych.
A gdybym miał zamawiać nowe scenariusze, to bym poprosił o filmowe wersje wydarzeń takich, jak zamknięcie „Dziennika Popularnego”, jak zamordowanie dyr. Koechlera przez Blachowskiego, jak zabójstwo Pierackiego czy film o dziwnym zniknięciu gen. Zagórskiego, który mógłby być równocześnie pokazaniem domysłów reżysera, jak i zachowaniem tej do końca niewyjaśnionej tajemnicy. Sądzę, iż Jerzy Rawicz mógłby nam podpowiedzieć jeszcze kilka takich wątków.
A sięgnąć po wielkie kryminalne sprawy XX-lecia? Jedna próba była nieudana – gdyż reżyser nazbyt zabagnił się w problemy moralne i psychologiczne, podczas gdy powinien mieć ambicje pokazania obrazu historycznego i społecznego, ambicje przekazania dokumentu życia, a nie dokumentu duszy ludzkiej. To samo dotyczy kręconej obecnie sprawy Gorgonowej. Można ją pokazywać w filmie jako dokument życia ówczesnego, a można jako ponadczasową zbrodnię miłosną. Wolałbym wersję pierwszą. Czy w powieściach kryminalnych Adama Nasielskiego czy Marka Romańskiego nie znalazłby się materiał na film obyczajowy pokazujący obyczajowe sytuacje tamtego czasu? Natomiast w powieściach Adama Marczyńskiego niczego takiego szukać nie radzę – nie znajdziemy!
A może by tak zastanowić się nad sfilmowaniem Zmór? Mógłby to być realistyczny, choć drastyczny obraz epoki. Motory takim obrazem już nie były, ale Zmory?
Sięgnąłbym do opowiadań Włodzimierza Perzyńskiego. A może do powieści zapomnianego dziś niesłusznie Choynowskiego?
Zastanowiłbym się nad filmową adaptacją pierwszej części – tej dziejącej się w szpitalu psychiatrycznym – Czasu nieutraconego Stanisława Lema, choć to już historia pierwszych miesięcy wojny, ale jednak przekazująca pewien obraz czasu jeszcze przedwojennego.
Sidła Kruczkowskiego?
Sfilmowanie Brzeziny było tak udane. Ale przecież są jeszcze i inne opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza.
Inżynier Szeruda Morcinka? Dawno tej książki nie miałem w ręku, ale w ogóle wydaje mi się, że twórczość Morcinka mogłaby stać się inspiracją ciekawej kinematografii.
Czy któryś z reżyserów zastanawiał się nad wyborem opowiadań z zespołu „Przedmieście”?
A czy dla Nasfetera powieści Zofii Żurakowskiej nie byłyby czymś frapującym? Spróbować ułożyć w filmową całość dramaturgiczną Kiełbie we łbie Stanisława Zielińskiego, jako próbę pokazania ówczesnej szkoły.
Rozpisywanie ankiet prasowych to bardzo przyjemna zabawa, ale sądzę, że bardziej rozsądne byłoby po prostu zwrócenie się do IBL-u, by wybrał listę książek dwudziestolecia, powieści, nawet tych drugorzędnych, gdyż one często są doskonałym materiałem filmowym – i książki te przeczytać. Po prostu przeczytać. Wydaje mi się, że niektóre powieści Marii Buyno-Arctowej przełożone na język filmowy dałyby naszym dzieciakom kilka kwadransów świetnej zabawy. Jestem zupełnie przekonany, że z szalonej Wyspy mędrców – owej kolosalnej szpiegowsko-fantastycznej bujdy literackiej, tejże Marii Buyno-Arctowej – dałoby się wykroić kilka scenariuszy filmów naprawdę sensacyjnych, a przy tym – jak teraz się mówi – patriotycznych.
Strasznie wiele w tym wyliczeniu jest kobiet. Ale to nie moja wina. Dwudziestolecie to był taki czas osobliwy, gdy kobiety pisały dużo i ciekawie. Kobiety pisały powieści i romanse. Mężczyźni natomiast poetyzowali. A czy pamiętacie o powieściach tatrzańskich? Bodajże Rytarda, bodajże Malickiego?
*
Boję się tylko, że wszyscy, których redakcja „Kina” zaprosiła do odpowiedzi na tę ankietę, będą właściwie pisać to samo. I wymieniać te same tytuły, tych samych autorów.
Trudno – nie moje to już jednak zmartwienie.
– 17 –
Kazimierz Koźniewski
Wybrane wideo
-
O PROGRAMIE APF, dr Rafał Marszałek
-
POLSKIE KINO POWOJENNE, dr Rafał Marszałek
-
Kształtowanie się rynku filmowego w Polsce na początku lat 90
Wybrane artykuły
-
Postmodernizm
Małgorzata Radkiewicz
„Słownik filmu”, red. Rafał Syska, Krakowskie Wydawnictwo Naukowe, Kraków 2010