Artykuły
"Pejzaż. Rozmowy z Mają Komorowską", Oficyna Wydawnicza Errata, Warszawa 2010
Przed kamerą
Fragment książki "Pejzaż. Rozmowy z Mają Komorowską".
Barbara Osterloff
Film Krzysztofa Zanussiego Za ścianą powstał w roku 1971. Praca nad nim trwała bardzo krótko; produkcja małoobsadowa, zdjęcia kręcono w niewielu miejscach. Para głównych bohaterów, sąsiedzi z tego samego domu, to naukowcy; ona jest biologiem, on biochemikiem.
Tak. Nakręciliśmy ten film chyba w dziewięć dni, co wydaje się nieprawdopodobne. Dekoracje zbudowano na wzór mieszkań, jakie wtedy powstawały w blokach. Krzysztof Zanussi też miał takie mieszkanie-klatkę, w którym korytarz składał się właściwie z samych drzwi, było ich czworo. Już w korytarzu człowiek wikłał się; bo żeby jedne drzwi otworzyć, trzeba było wszystkie pozamykać. Ten balet drzwi!
Ale ja mówiłam o tym filmie wielokrotnie.
- 90 -
Nic nie szkodzi. Spróbujmy jeszcze raz. Po latach widzi się pewne sprawy inaczej, czasem może nawet ostrzej.
Tak. W miarę upływu czasu zmienia się perspektywa widzenia, wiele spraw oddala się od nas. I trudno je przywołać. Ale pozostają ludzie, z którymi zetknęła nas wspólna praca, pozostają przyjaźnie. Do dziś, kiedy tylko to jest możliwe, kiedy tylko znajdujemy czas, spotykam się z Wiesią Dembińską czy Jerzym Buchwaldem, świetnym kierownikiem produkcji, osobami poznanymi przy pierwszych filmach, w których grałam.
Za ścianą to był mój drugi film po Życiu rodzinnym. Jak zawsze, zaczęłam najpierw zastanawiać się, jak moja bohaterka wygląda, i co też może mieć na sobie. To był pierwszy etap pracy. Zastanawiałam się nad tym, co ujawnia się w zewnętrzności Anny i jaki to będzie miało wpływ na jej sposób bycia. Co ona ma dane, czego ja nie muszę grać (to Jerzy Grotowski namawiał nas do zastanowienia się przede wszystkim nad tym, czego grać nie musimy).
Jak to – nie musisz grać. Co to znaczy? Czy możesz to bliżej wyjaśnić?
Bo na przykład, po co mam wymyślać sposób chodzenia Anny, kiedy mogę tak się ubrać, i takie włożyć buty, żeby ona inaczej zaczęła się poruszać. Tak zrobiłam z Glorią w Każdy kocha Opalę, o czym już mówiłam. Jednak Anna to postać całkowicie odmienna. No, więc, w co się mogła ubrać? Film Za ścianą był czarno-biały, kolory nie były ważne, a jednak... Jeździłam po sklepach z Anną Biedrzycką, kostiumologiem, która mnie ubierała, rozmawiałyśmy, jaka ta sukienka ma być, w jakim kolorze – ani brzydka ani ładna, schludna. A kolor... Znalazłyśmy wreszcie taki lila, brudny, zmęczony. Jak się spojrzało na Annę, to była taką porządną osobą, suknię miała z paseczkiem, wełnianą sukienkę, guziczki zapięte starannie, a pod szyją apaszkę. Potem dostałam płaszcz, jak go nazwać, to była pelisa z kołnierzykiem futrzanym. No i charakteryzacja. Wiadomo, jak ważna jest w filmie charakteryzacja, mówiłyśmy już o tym. W Życiu rodzinnym i w Za ścianą miałam wspaniałą charakteryzatorkę, Halinę Sieńską. Wszystko, co zrobiła, co wymyśliła, było widać na mojej twarzy. Halina mnie uczesała, tak gładko, włożyłam okulary (a jeszcze wtedy w życiu nie nosiłam okularów) i jak zobaczyłam siebie – to już nie byłam ja, byłam coraz bliżej mojego wyobrażenia o Annie.
W jednej ze scen filmu zdejmujesz okulary, żeby nastawić adapter. Pochylasz się nad adapterem tak nisko, że nosem prawie zawadzasz o płytę
- 91 -
– Twoja Anna ma bardzo krótki wzrok. I jeszcze jeden ważny szczegół – torebka, jak zwykle torebka...
...o tak, torebka jest dla mnie bardzo ważna.
Torebki w Twoich rolach to temat na oddzielny esej (ale buty też). Powiedz, dlaczego przywiązujesz do nich taką wagę? I jakie torebki lubisz, a jakich nie?
Prywatnie, zawsze noszę torbę na ramieniu. Nie umiem jej trzymać w ręku. Jakoś mi się to niedobrze kojarzy.
Ale co właściwie tak Cię drażni?
Jak mi ktoś taką torebkę da, to nie wiem, co mam z nią zrobić, i tak nią wymachuję... Trzymanie torebki w ręce robi się dla mnie takie ważne, zbyt ważne, a sama torebka staje się jakaś taka „oddzielna” ode mnie. Pamiętam, kiedyś ktoś dał mi w prezencie torebkę „do trzymania”, którą natychmiast zostawiłam, położyłam gdzieś na ziemi, i zapomniałam, że ją mam. Jakoś nie umiem usiąść z taką torebką, i cokolwiek z nią zrobię, ona ciągle jest. Czy położę ją sobie na kolanach, czy nałożę na rękę, czy wezmę pod pachę, ona jest. A torebka przewieszona przez ramię, jakoś się zespala z człowiekiem. Tak, torebka jest strasznie ważna. Wiem, wiem, wdałam się teraz w torebkę. Sprowokowałaś mnie.
Co jeszcze zrobiłaś, żeby widzowie zobaczyli w Annie kogoś bardzo nieśmiałego?
Ciągle zadawałam sobie pytanie – Jak siebie sprowokować? Jak wydostać z siebie taką nieśmiałą osobę, która wciąż będzie się chciała chować. Jak sobie pomóc, jak mieć to w sobie, jak b y ć taką nieśmiałą. Musiałam sobie przypomnieć, jak to było, kiedy sama byłam nieśmiała i stale musiałam z tym walczyć. O sukni już mówiłam, o uczesaniu też, no i o torebce. Wiedziałam, że jak będę miała taką torebkę, to będę się męczyć i moja Anna razem ze mną. Więc już pomogłam w nieśmiałości tej mojej Annie.
Zrobiłam też pewne doświadczenie. Ubrałam się w mój filmowy kostium i zeszłam do bufetu Wytwórni na Chełmskiej. Zbyszek Zapasiewicz prywatnie jeszcze mnie nie znał, znał mnie tylko z filmu Życie rodzinne, gdzie – wydaje mi się – wyglądałam w miarę efektownie. No więc stanęłam w kolejce po herbatę czy kawę. I stoję. Zbyszek przyszedł, przywitał się. Dopiero potem mi powiedział, że zdziwił się, że ja tak wyglądam. Nie wiedział, że ja już byłam przebrana do roli Anny. Pewnie się trochę zmartwił, że będzie miał taką partnerkę. Dla mnie też to nie było przyjemne, każda
- 92 -
kobieta chce się podobać, to naturalne. Bellę w Życiu rodzinnym oglądało mi się dużo lepiej, bo mi się podobała. Ale po latach, sytuacja się zmieniła. Kiedy zobaczyłam Annę, zdziwiłam się, przecież wygląda zupełnie nieźle – o co mi chodziło? Ale to już po latach. Co tu dużo mówić, nasza próżność robi swoje; wolelibyśmy być piękni i bogaci.
No, więc jak włożyłam tę sukienkę, płaszcz, okulary, buty (takie porządne... nie były ładne); jak już to wszystko miałam na sobie, i w takim bloku zamieszkałam – to już naprawdę byłam tą panią. To już nie byłam ja.
Kiedy zobaczyłam pierwsze materiały zdjęciowe byłam przerażona. Strasznie się sobie nie podobałam, a byłam przecież jeszcze młoda. I w ogóle nie wiedziałam czy dobrze coś robię, czy źle. Zmartwiona wróciłam do mojej mamy, do domu, do Komorowa. Miałam ochotę przerwać pracę. Mama wtedy znów mi pomogła: – „Córeczko, trzeba skończyć. Zaczęłaś, to trzeba skończyć”. A ja nie wytrzymywałam już tej sukni, już nie mogłam, wydawało mi się, że byłam naga, że wszystko było widać w tej sukni, w tej wełence brudnoliliowej. Nic mnie już ta pani nie obchodziła, tylko patrzyłam, jak ona wygląda... przyłapywałam się na tym. Ale film oczywiście kontynuowaliśmy. Tak miałam dość tej sukni, że w następnych scenach zarzuciłam na siebie czarny szal, żeby mniej było mnie widać. Trochę sobie pomogłam. Krzysztof się na to zgodził.
Pisano po premierze Za ścianą, że nie grałaś, lecz byłaś.
Ale można te słowa odwrócić. Ja grałam, że byłam. To było konieczne, żeby osiągnąć wrażenie bycia, i żeby ono się nie kojarzyło z teatralnością gry. I żeby wejść prywatnie niejako do domów widzów, to był film telewizyjny.
Mówienie też było jednym ze sposobów prowadzących do „naturalnej” gry w tym filmie.
Tak. Odchodziliśmy od napisanego tekstu scenariusza. Nie wiedziałam, co mam za chwilę powiedzieć, jak sprecyzować myśl, ale miałam uważne spojrzenie Zbyszka. Wspaniale Zbyszek-docent patrzył, tak mi się przypatrywał. Chwilami Anna chciała już przestać mówić, ale im dłużej on przypatrywał się, tym bardziej ona mówiła, musiała mówić.
Jak w praktyce wyglądało improwizowanie na planie? Kiedy i gdzie się pojawiało, w których scenach?
Najpierw umówiliśmy się na improwizację, pozwoliliśmy sobie na to. Odchodziliśmy od tekstu na zasadzie podobnej jak to się odbywa na przy-
- 93 -
kład w jazzie. Czyli najpierw temat musiał być ustalony. Prób było bardzo mało. Kiedy zaczynaliśmy iść w złym kierunku, to przerywaliśmy scenę i zaczynaliśmy ją od początku, oczywiście trzymając się tematu sceny.
Dobrze ten film pamiętam. Może dlatego, że był skromny, jeśli idzie o środki , i bardzo odstawał od polskiej produkcji filmowej tamtego czasu.
Tak, ja też pamiętam ten film, naszą pracę. Pamiętam jak się czułam w tej samotności Anny. Ona chciała, żeby ten sąsiad-docent został u niej, chociaż trochę. Nigdy nie zapomnę sceny, w której wszystko zlatuje z półek.
To nie półki, to szafa. Anna chce włożyć swoją pracę pod stertę materiałów leżących na szafie. Papiery spadają i ona wygląda tak, jakby stała na pobojowisku.
Po tej katastrofie mówi nagle: – Niech mnie pan pocałuje. I tak nachyla się do niego, i on ją całuje w czoło... czy nie całuje, nie pamiętam. A zaraz potem docent mówi do widzenia i wychodzi. Kiedy wraca, ona ma nadzieję, że wrócił dla niej, a on chciał tylko zabrać swoją teczkę.
Anna długo stoi w milczeniu. Zza ścian mieszkania dobiega hałas – ktoś wrzucił butelkę do zsypu, chociaż ona prosiła, naklejała karteczki, żeby tego nie robić. Ta króciutka scena jest ważna. Widzimy, że Anna czuje się osaczona.
Wcześniej przemierzałam ten malutki pokój, miałam o tym domu opowiedzieć – te kaloryfery, zsypy, hałasy – i opowiadałam. A Zbyszek-docent siedział i patrzył jak ona się miota, jak próbuje oswoić tę przestrzeń. Anna mówiła: tak spaceruję, ta ciasnota, tu ściana, tam ściana, okna w okna. Na co on odpowiada: No, ciasno, ale wszyscy tak mieszkamy. W tej scenie musiał się zawrzeć jej niepokój, niemożność, nieumiejętność podjęcia decyzji. Tak długo szukała pracy i została odprawiona z kwitkiem z Instytutu, i to właśnie docent, zresztą w sposób bardzo kulturalny, przekazał jej decyzję profesora...
Zbyszek tak patrzył badawczo. Wspaniały partner – im dłużej patrzył na mnie, tym bardziej bałam się ciszy i mówiłam, plotłam. Nie mogę sobie nawet wyobrazić innego partnera w tym filmie.
Ta gra spojrzeń w Za ścianą jest fascynująca. To, co najważniejsze zawiera się nie w słowach, tylko w spojrzeniach obojga bohaterów. Najintymniejsze stany i uczucia. W ostatnich scenach Anna powraca do życia, odratowana przez ekipę pogotowia, ale nie wiemy, czy ona sama targnęła się na swoje życie, czy też był to przypadek, wzięła za dużo środków na sen i nie wyłączyła czajnika gotującą się z wodą na herbatę. Kiedy docent ją odwiedza, siada przy jej łóżka, nie wie co powiedzieć, nerwowo zaciera ręce –
- 94 -
może czuje się winny. Anna pociesza go: nie, pan źle myśli, nie ma pan w tym swojego udziału, pan jest w porządku.
Ciekawa jestem, czy miałaś okazję porozmawiać z widzami o Annie?
Pytano mnie często o rolę Anny, a także o sam sposób pracy na planie tego filmu. Jedno takie spotkanie odbyło się w Polskiej Akademii Nauk. Pojechaliśmy tam ze Zbyszkiem razem (zapamiętałam ten dzień, bo ukradli mi wszystkie pieniądze, które odebrałam z kasy za rolę Racheli w Weselu). Krzysztofa Zanussiego na tym spotkaniu nie było, gdzieś wyjechał. W PAN-ie odbyła się dyskusja. Nie zapomnę, jak w pewnym momencie, zebrani przestali już z nami rozmawiać, tylko rozmawiali między sobą – jak to właśnie jest, kiedy kobieta zajmuje się naukową pracą, czy kobieta w ogóle jest zdolna tak naprawdę pracować naukowo, czy nie, i tak dalej, i tak dalej. Ta rozmowa pomiędzy nimi stawała się coraz ostrzejsza, a myśmy patrzyli, patrzyli, słuchali, i znaleźliśmy już kompletnie poza dyskusją. W pewnym momencie – może się zorientowali, a może im to nie dawało spokoju – bo jakby sobie o nas przypomnieli. Zaczęli nam zadawać pytania. Mnie spytali z wyraźną pretensją: ”Proszę pani, dlaczego nie poszukała pani sobie pracy w szkole”, Odpowiedziałam: „Ale przecież to jest scenariusz pana Krzysztofa Zanussiego. Ta pani to nie jestem ja. Taka była postać ze scenariusza” – próbowałam się wytłumaczyć.
Do Zbigniewa Zapasiewicza pretensji nie było?
Były, oczywiście. Zbyszka zapytali: „Co pan taki zasadniczy? Nie mógł pan u tej pani zostać? Nie mógł pan jej pocałować?” Zbyszek odpowiedział: „No, najchętniej, ale pan Zanussi wymyślił to inaczej”. Tak, to było bardzo ciekawe. Dostałam wiele listów (to normalne, aktorzy dostają listy), ale zapamiętałam jeden, który otrzymałam już po emisji filmu. ”Prosimy, niech pani już nigdy więcej nie gra w żadnych filmach, bo chcemy panią zapamiętać jako Annę. Dla nas jest pani Anną”. Podpisane: „Leśnik z żoną”.
Podejrzewam, że z takimi reakcjami spotykałaś się znacznie częściej.
Tak, na przykład po Roku spokojnego słońca w reżyserii Krzysztofa Zanussiego. Miałam wiele telefonów, ale jeden szczególnie utkwił mi w pamięci. Był kategoryczny: ”jak pani śmiała nie pojechać z nim! Tak już było dobrze między wami, tak kochaliście się.”. Chodziło o mojego partnera, znakomitego aktora Scotta Wilsona, który grał w naszym filmie amerykańskiego oficera. To był dla mnie ważny film ze względu na ludzi, z którymi pracowałam. Niezapomniana Hania Skarżanka grała moją matkę.
- 95 -
Z kolei po Cwale do dzisiaj dostaję zaproszenia na wyścigi konne, ludzie piszą do mnie jak do ciotki, która nad życie ukochała konie. Widzowie przejmują się losem postaci z filmu, z telewizji, chcą mieć bohaterów trochę na własność.
Przywiązują się do nich, wiedzą co dla nich najlepsze, i nie zawsze mogą się pogodzić z ich postępowaniem. Rok spokojnego słońca był ważnym filmem w Twojej biografii także dlatego, że otrzymał nagrodę Złotego Lwa na festiwalu filmowym w Wenecji w roku 1984. W rok później uhonorowano Cię główną nagrodą w plebiscycie krytyków amerykańskich na najlepszą rolę kobiecą w filmie zagranicznym.
Tak, na pewno to były ważne dla mnie nagrody. Cieszyłam się nimi, zwłaszcza kiedy nagrody krytyków zgodne były opiniami widzów.
Ale powróćmy jeszcze do Anny. Za tę rolę zdobyłaś Grand Prix na festiwalu w San Remo. Temat ludzkiej samotności okazał się uniwersalny, Krzysztof Zanussi dotknął czegoś istotnego, także w cywilizacji zachodniej. Ten film nie zestarzał się, choć inne już buduje się mieszkania i nie mamy kłopotów z telefonami.
Tak, bo ten film dotykał tego, co każdy zna – właśnie samotności, która czasem się przeradza w bezradność (Teraz można mieszkać za ścianą i nie znać się). I widać to w całym filmie, na przykład w tej scenie z rybą. Anna miała rybę w wannie i nie mogła jej zabić. Znamy to, tak bywa przy wielkim zmęczeniu, czy stresie, że drobne sprawy okazują się niewiarygodnym trudem. Wiedziałam, że w scenariuszu jest ta scena z rybą. Kiedy Zbyszek zapytał: – Co ta ryba tu robi?, odpowiadałam – no, pływa, dostałam od znajomych, w wodzie ożyła... nie bardzo wiem, co z nią zrobić”. Na to Zbyszek mi radził, żeby rybę zabić. Jak to zabić? – pytałam go. I Zbyszek znów radził, tak bardzo już konkretnie, żeby wypuścić wodę z wanny, to sama uśnie. Ale ja znów nie mogłam się pogodzić się z myślą „jak to uśnie”? Ta moja ryba ma się męczyć, ma zdychać bez wody? No, i wtedy Zbyszek dał mi radę ostatnią: – można wyjść z domu. Trudno jest napisać takie zdania. One się mogą pojawiać właśnie w improwizacji, zdania niedokończone, urwane. Podobnie było, pamiętam, w scenie z płytą, co trzeszczy... ja mówiłam, że to rosyjska, niedobra.
Była w tej scenie seria komplikacji, które bohaterów wprawiały w zakłopotanie. Płyta trzeszczała i muzyka, która miała być piękna, zabrzmiała jak parodia muzyki, wreszcie płyta zatrzymała się – trzasnęły korki. Docent rzucił się kroki naprawiać, poprosił o drucik, Anna drucika nie miała, więc zaproponowała spinkę do włosów, co docenta zirytowało, ale korki naprawił.
- 96 -
To jej zakłopotanie i jego zniecierpliwienie były tak naturalne, że oglądając tę scenę czułam się tak, jakbym była gdzieś w środku pomiędzy nimi.
Bo tak miało być, to było zaplanowane.
A potem dostawałam takie propozycje scenariuszowe, w których każde zdanie zaczynało się od „wiesz”. Często proponowano mi „nieskończone” scenariusze do czytania, ”pani sobie później poprawi”, co mnie bardzo drażniło, bo improwizacja to jest ciężka praca – ona musi być właściwie przygotowana.
Twoje słowa powinny być przestrogą dla tych, którym się wydaje, że improwizacja jest wyłącznie dziełem natchnienia, spływającego na aktora nie wiadomo jak i skąd.
Kiedy wychodziłam z planu po tych improwizowanych rozmowach, byłam zmęczona. Wydawało mi się, że skóra mnie boli. Intensywność myślenia, co się chce powiedzieć, a co ukryć. Rzadko mogłam jeździć odpocząć do domu, do Komorowa, do Mamy. Podczas kręcenia filmu nocowałam w hotelu MDM. Pamiętam dzień, w którym skończyłam zdjęcia do Za ścianą. To był szczególny dzień. Chciałam tę pracę, to wszystko odreagować. Kiedy człowiek jest w domu, takie odreagowanie jest łatwiejsze. Można rzeczy wyjąć z szafy, z powrotem ułożyć, uprać, wypastować buty, wytrzeć kurze. Każdy ma inny sposób na siebie. A jaki Ty masz sposób?
Ja? Jeżeli jestem w domu, to robię pranie.
No, widzisz. Jak się człowiek tak czuje, to czytać jest trudno, i siedzieć trudno. Chce się chodzić i coś robić. No i właśnie przyszedł taki dzień. Co można zrobić w pokoju w hotelu? podłogi szorować? Dostałam wtedy jakieś pieniądze, to były trudne czasy, żyło się bardzo oszczędnie, ale pomyślałam, że muszę sobie zrobić jakąś przyjemność. Należy mi się jakiś porządny obiad.
Zeszłam na dół do restauracji. Szybko, żeby się po drodze nie rozmyślić. Zamówiłam to, i to, i jeszcze deser, lody. Kelner wszystko takim wózkiem przywiózł, obstawił mnie tym jedzeniem. Ale kiedy pomyślałam, że tyle razy będę musiała podnieść widelec do ust... popatrzyłam... tak coś podłubałam, pogrzebałam. I wstałam. Zapłaciłam, i poszłam. Potem miałam wyrzuty sumienia: „Boże, ile jedzenia zmarnowałam, tyle pieniędzy”. Ale nie mogłam inaczej.
Rozumiem ten stres. Proszę powiedz, o co jeszcze pytają Cię chętnie widzowie?
- 97 -
Nieraz spotykały mnie zabawne pytania: ”Czy jak się pani całuje, to naprawdę się pani całuje”. Czy jak gram, że kogoś kocham, to potem ten człowiek staje mi się bliski. Rozumiem, że ludzi interesuje, czy coś osobistego odciska się w roli. Te pytania wydają się naiwne, ale w gruncie rzeczy dotykają, odsłaniają warianty możliwych zachowań aktora. To, jak traktujemy partnera jest bardzo indywidualne, zależy od tego, jakimi jesteśmy ludźmi. Na ten temat można dużo mówić i bardzo łatwo w tej sprawie przesadzić.
Odpowiadając na takie pytania, można fantazjować, można przydać zawodowi aury tajemnicy i nikt tego nie sprawdzi. A czy spotkałaś się z takim przekonaniem, że zagrana rola może zakłócić tożsamość aktora?
O, to jest temat bardzo trudny i ryzykowny. To jest bardzo indywidualne, każdy aktor może na to odpowiedzieć inaczej.
A jak to jest z Tobą?
Na pewno gdzieś te postaci siłą rzeczy przebywają w nas. Czasami krócej, czasami dłużej. Ale ta „wymiana” pomiędzy postacią i aktorem może stać się dwustronna. Nasz charakter, nasza psychika jest w rolach, które gramy. I można powiedzieć, że role w nas się odciskają. Im lepiej rola jest napisana, tym bardziej się odciska. A czasami nawet może pomóc siebie zrozumieć. Pod koniec pracy nad filmem Za ścianą Krzysztof Zanussi zapytał mnie „może dowiedziała się pani o sobie czegoś nowego? ”. To ładne, prawda? Często się tylko tak bronimy, że nic nie zostaje. Ale gdzieś te postaci w nas są, gdzieś się poukrywały... To, że można powrócić do roli po jakiejś przerwie, jest tego najlepszym dowodem.
I to nie jest kwestia, przepraszam, wyłącznie dobrej pamięci.
To nie jest na pewno tylko kwestia pamięci tekstu, to coś znacznie ważniejszego – pamięć ciała, mówiłyśmy o tym. Ciało jest pamięcią. Proces odnajdywania roli z powrotem jest bardzo indywidualny i trudny.
Barbara Osterloff
Wybrane wideo
-
O PROGRAMIE APF, dr Rafał Marszałek
-
Fenomen POLSKIEJ SZKOŁY FILMOWEJ, prof. Piotr Zwierzchowski
-
Polskie kino po 1989 roku
Wybrane artykuły
-
Polskie korzenie Freda Zinnemanna
Grażyna Bochenek
"Pleograf. Kwartalnik Akademii Polskiego Filmu", nr 1/2019
-
Komizm w filmie "Body/Ciało" Małgorzaty Szumowskiej
Natalia Chojna
"Pleograf. Kwartalnik Akademii Polskiego Filmu", nr 4/2020