Artykuły

„Kino" 1981, nr 10


Zaginiony świat.

Rozmowa z Jerzym Kawalerowiczem

Tadeusz  Sobolewski

Kawalerowicz, kiedy się ze mną umawiał, spytał, o czym ma być rozmowa. Powiedziałem: o Żydach. I natychmiast słowo to, wypowiedziane głośno, nabrało większego ciężaru, niż zamierzałem. Tak jest zawsze. Jest ono nadmiernie obciążone własnymi znaczeniami, niezależnymi od mówiącego, podobnie zresztą jak słowo „polski”.

Nawet nazwy świętości język potrafi upotocznić, przerabiać na zaklęcia. Gdyby nie ten higieniczny zabieg, mowa stałaby się niemożliwa, co krok natrafialibyśmy na tabu. Tymczasem słowo „Żyd” nie może stać się potoczne, ma ostrość tabu. Brzmi prawie zawsze ostentacyjnie. Atakująco lub obronnie. Antysemicko lub protekcjonalnie, jakby się mówiło o kimś upośledzonym.

- 10 -

Owszem, zdarzają się sytuacje wyjątkowe. Na przykład zaglądam do synagogi na Twar­dej, a jest akurat wigilia Zielonych Świątek, tabernakulum przybrane gałązkami. Pytam:

– Co to u Żydów za święto?

 Tamtejszy kościelny (szames) powiada:

– To samo co u was jutro.

Nieściśle, bo tylko data się zgadza. Chrześ­cijańskie Zesłanie Ducha Świętego nie ma poza tym chyba nic wspólnego z judejską Pięćdziesiątnicą. Żydzi w Ducha Św. nie wie­rzyli, nie używali pojęcia duszy nieśmiertel­nej. I jeszcze w jednym miejscu słowo to brzmi jak należy w kościele. Odkąd Jan XXIII zniósł modlitwę Pro Judeis Perfidiis, a zostawił wieloznaczne ,,za Żydów”.

Gdy tak zaglądam na Twardą i zastaję czasem drzwi do synagogi tajemniczo uchylone, mogę sobie wyobrazić, jak w dawnej Polsce święta szły parami, jak współistniały różne kalendarze. Kawalerowicz pochodzi z Gwoźdźca w województwie stanisławowskim. Wychował się na pograniczu narodów i wyznań. W szkole, do której chodził, czterdzieści procent uczniów stanowili Żydzi, drugie czterdzieści Ukraińcy, reszta to byli Polacy, a byli jeszcze Ormianie. Obchodzono potrójną liczbę świąt. Wystarczyło odejść od centrum miasteczka, a wychodziło się poza obręb języka polskiego. Koło każdego domku żydowskiego stał wysoki słup, od niego prowadził drut do następnej rodziny. W ten sposób zaznaczali granicę gminy żydowskiej. Gdy przeprowadzano linie telefoniczne, druty się skrzyżowały, gmina protestowała, były o to całe procesy.

 W takim lub podobnym miasteczku Aronek z Głosów w ciemności Juliana Stryjkowskiego, przechodząc koło cerkwi, odwracał głowę i odmawiał hebrajską formułę. Ale jego kolega Mojsze-Lajb, choć był to grzech, wciągał go na dziedziniec cerkwi. Obcość była tak pociągająca. „Formułka nie broniła przed ciekawością i strachem. W mrocznej głębi jarzyły się świece. Rozlegał się śpiew i granie. W bóżnicy tak ładnie nie śpiewają i nie grają. W bóżnicy płaczą”.

A znów w Austerii chłopiec chrześcijań­ski, który w przyszłości miał zostać księdzem, kąpał się w rzece ze swoim żydowskim kole­gą. Zanurzył mu głowę pod wodę i szybko wymówił chrzcielną formułkę. Kolega miał na imię Tag. Został potem właścicielem austerii za miastem. Tag jest człowiekiem pogranicza. Wierzący? Niewierzący? Jeden z tych ludzi u Stryjkowskiego, którzy podobnie jak Myszkin czy Alosza Karamazow wiedzą, że „musi być grzech", że zło jest rewersem dobroci, tak jak niewiara jest rewersem wiary. Tag wypowiada w Austerii dwuznaczne i jakby nielogiczne zdanie, stanowiące być może klucz do zrozumienia książki. „Nie mu­si się wierzyć, ale jeśli można trochę wątpić w Boga, to już dobrze". Człowiek pogranicza to ten. który żyjąc wśród swoich, nie umie zamknąć się w ciasnym kręgu jednakowo wierzących. Musi wyjść naprzeciw temu, co obce. Złamać zakon i zgrzeszyć, choćby w myśli, jakby szukając potwierdzenia, że Bóg istnieje i poza zakonem, pomimo grze­chu i wszelkich różnic.

Scenariusz Austerii przypisuje Tagowi świętokradczą wizję, która w paradoksalny sposób zostaje obrócona w pochwałę Boga i grzesznika zarazem. Oto w Sądny Dzień Tag wchodzi do bóżnicy, pomiędzy modlą­cych się. W ręku trzyma kawał surowego świńskiego mięsa. Patrzcie, co ja jem! Pod­chodzi rabin:

Czy może nie wiesz, że dzisiaj post?

Wiem dobrze. Dziś Sądny Dzień, mówi Tag.

To może nie wiesz, co trzymasz w ręku?

Wiem. To jest świńskie mięso. A ja sobie nic z tego nie robię.

Widzisz, Boże, woła rabin, jaki masz naród? Nawet najgorszy Żyd nie chce w Sąd­ny Dzień zbrudzić swoich warg kłamstwem!

Umówiłem się z Jerzym Kawalerowiczem na Twardej, w teatrze. Miał przesłuchiwać pieśni i psalmy, które będą śpiewane w karcz­mie, w tę pierwszą noc pierwszej wojny świa­towej, podczas której dzieje się film.

W sali prób było parę osób. Grał Paweł Kozłowski, kompozytor filmu, przy pianinie podobny do Petersburskiego. Za nim siedział na krześle trochę skulony, niski i krępy męż­czyzna ze zmrużonymi wąskimi oczami. Śpiewał Kol Nidre, modlitwę błagalną, przej­mującym głosem muezina, siedząc w nie­zmienionej pozycji. Gdy odśpiewał, wstał, pożegnał się i wyszedł. Wtedy pozostali za­częli się zastanawiać, czy jego głos nadaje się do filmu.

Nie ma tego knejszu – powiedział oparty o pianino pan o niziutko sklepionym czole (ten, co przedtem, razem z Kozłowskim, śpie­wał chasydzkie „oj oj oj oj ojojoj"). Każdy coś dorzucał:

Ale nie ten głos. Nie ta potęga.

I nie ma tego płaczku, pan o nisko sklepionym czole szukał odpowiedniego słowa. Nie ma

z m a r s z c z k a w tym.

Tu trzeba wziąć nagranie Laszlo Kovacsa, tego co nagrywa płyty na Węgrzech. Tyl­ko ile by to kosztowało? Trzeba by płacić całej orkiestrze. Ściągać Retyka z Berlina? Paulos Raptis – on by to zrobił!

Więc Greka z orkiestrą chcą dać na zakoń­czenie. Poza tym będzie wyłącznie śpiew, solo Kołysankę kobiet chasydzkich wykona Reiferka z zespołu Roma. Żydówka. To melodia z XIII wieku, śpiewana w gettach niemieckich, przejęta potem przez Goidfadena.

Pan Kozłowski gra i śpiewa:

Wzniesie się płacz nocą, wróci urandowanie rano.

Wzniesie się grzech nocą, wróci oczysz­czenie rano.

Wzniesie się strach nocą, wróci ocalenie rano...

(Tytuł: Bóg nas ocali).

A skąd tekst polski?

Wszystkie słowa są pana Stryjkowskie­go. Nawet psalm Z głębokości przetłuma­czył na nowo, wprost z hebrajskiego.

A nie będzie komplikacji z prawem auto­rskim? Na przykład melodia kołysanki Ro­dzynki i migdały skąd pochodzi?

Tego nawet nasi dziadowie nie pamię­tają.

Widziałem kilkanaście płyt z Miastecz­kiem Bełz – mówi Kozłowski. – I na każdej wymieniony był inny kompozytor.

Ja mam pewne zastrzeżenia co do języka, wtrąca konsultant od historii i religii.

U Stryjkowskiego są żydowskie zwroty, tłu­maczone dosłownie. Na przykład: „Co się śmiejesz? Głupota cię pcha?”. Czy to dobrze brzmi? I jeszcze mam taką uwagę: zaraz na początku filmu zjawia się gromada chasydów. Z tekstu wynika, że jest to nagromadze­nie garbatych, kulawych, kobiety z przekrzy­wionymi perukami... Czy uwypuklenie tak zwanych nieładnych cech jest celowe?

To należy do pewnej konwencji. Podob­nie było już w Dybuku u Wachtangowa.

I Morawski tak robił, odzywa się pan od pianina. U Morawskiego tak było jeszcze na Królewskiej, w latach pięćdziesiątych.

Obawiałbym się śmiechu na widowni, ciągnie dalej konsultant, zwłaszcza w mo­mencie, gdy chasydzi biegną nago do rzeki i wołają: Rozkosz być Żydem!

Nie szkodzi – mówi Kawalerowicz. – Im wyżej ten nastrój nas wyniesie, tym lepiej. My budujemy wzruszenia na zasadzie „śmiech płacz".

- 11 -

JERZY KAWALEROWICZ: Na pewno miał pan zapytać, dlaczego nie podejmuję tematu aktualnego. Nigdy nie pociąga mnie aktu­alność. Chcę zrealizować film o Atlantydzie, bo tak wydaje mi się trzeba nazwać zaginioną cywilizację Żydów polskich. Oczywiście, za­branie głosu na ten temat zawsze będzie znaczące. Robię Austerię także po to, by przeciwstawić się opiniom przypisującym społeczeństwu polskiemu wrodzony antyse­mityzm, ale równocześnie chciałbym unik­nąć polemicznego stylu. Wszelkie polemiki operują tendencyjnymi argumentami: jedni pokazują szmalcowników, ściągających okup od Żydów ukrywających się w czasie okupacji, drudzy w odpowiedzi pokażą po­święcenie polskich rodzin. Szukam innej możliwości. Antysemityzm jest czymś tak od­rażającym, że nie wydaje mi się celowe podejmowanie z nim dyskusji, dobieranie argu­mentów. Pisząc razem z Konwickim i Stryjkowskim scenariusz Austerii, wyobrażałem sobie film o zaginionym świecie, o nieistnie­jącej już społeczności, z jej oryginalną kultu­rą myślową, obyczajami, sposobem reago­wania, z religią. Wydaje mi się, że już tylko w Polsce można nakręcić odpowiednio reprezentacyjny film poświęcony tej tematyce. Żyją jeszcze u nas ludzie, którzy pamiętają ten zaginiony świat, pracują artyści, którzy mają jeszcze w oczach kształt wizualny zamordowanej cywilizacji, którzy słyszą jeszcze dźwięki i melodie tam­tych czasów.

TADEUSZ SOBOLEWSKI: Mówi się: zaginiona cywilizacja. A prze­cież ona się odradza, w Izraelu, w Ameryce, nie tylko tam. Czytałem ostatnio o dużej sek­cie Lubawiczów, wywodzącej się z Rosji, a dość rozpowszechnionej w Paryżu. Ci lu­dzie zachowują skrupulatnie wszelkie prze­pisy Tory, wierzą, że Mesjasz przyjdzie, gdy wszyscy Żydzi się nawrócą. Więc nawracają Żydów-ateistów. Żydów-chrześcijan…

 

J.K.: W pewnych kręgach ta religia jest może nawet silniejsza niż chrześcijaństwo. Niemniej jednak są to pojedyncze wyspy. Kontynent zatonął. Temat żydostwa wschodniej Europy był nieraz po­dejmowany w kinie amerykańskim, ostatnio jakiś Rumun nakręcił w Niemczech Zachod­nich film o pogromach, ale w większości są to zwykle tradycyjne, dość schematyczne melo­dramaty z łezką lub, jak w przypadku Rumu­na, utwory polemiczne. W Austerii Stryjko­wskiego znaleźliśmy materiał bogatszy na film innego rodzaju. Będzie to fresk ujęty w ramy Sądnego Dnia, w znaczeniu dosłow­nym i w przenośni. Z werystycznie oddanych szczegółów budujemy metaforę o uniwersal­nej wymowie.

T.S.: W Przybyszu z Narbony Żydzi hiszpa­ńscy, zagrożeni przez stos lub przymusowy chrzest,  mówią: świat wisi na szalkach wagi: jedno ziarnko dosypane do szali sprawi, że wszystko się przewróci, ale świat istnieje. W Austerii grozi pogrom, nadchodzi wiel­ki strach. Jest już pierwsza ofiara Asia, narzeczona Buma, jej ciało leży w austerii. A jednak chasydzi tańczą. Rano wybiegają wykąpać się w rzece, jest to jakby dalszy ciąg całonocnej euforii. Jak będzie u Pana w fil­mie? Czy kładzie Pan nacisk na martyrologię, czy właśnie na tę nieortodoksyjną chasydzką radość, która jest ich odpowiedzią na płacz w bóżnicach?

 

J.K.: Tych dwóch akcentów nie da się w Austerii rozdzielić. Nawet gdybym chciał uniknąć aluzji do trage­dii, widz i tak będzie oglądał te obrazy ze świadomością ich dalszego ciągu. Muszę to wziąć pod uwagę, toteż kończę film inaczej, niż to jest w powieści.

T.S.: Chasydzi wchodzą do czystej wody, pa­da na nią blask wschodzącego słońca, a po­tem w scenopisie jest już wprost powiedzia­ne, że rzeka spływa krwią. Przyznam, że to dookreślenie wydało mi się przesadne, nie dlatego, żebym spodziewał się happy endu, ale dlatego, że to znosi akcent poprzedni, radość.

 

J.K.: Ta dziwna ra­dość będzie w filmie także. Jednak pointy nie da się uniknąć. Początkowo myśleliśmy na­wet z Konwickim, żeby nadać finałowi bar­dziej jednoznaczny charakter. Zamiast syl­wetek kozaków na koniach, którzy z brzegu obserwują rytualną kąpiel chasydów, chcie­liśmy ustawić gestapowców z wymierzoną bronią. Nie wiem jeszcze, kto będzie stał na brzegu: czy historyczni kozacy, czy jakieś trudne do zidentyfikowania sylwetki? Musi być powiedziane, że śmierć narodu nie była naturalna, lecz zadana.

T.S.: Taki szczegół: czy barwa rzeki bierze się tylko z odbicia słonecznego, czy będzie to czerwona woda, farba?

 

J.K.: To będzie pra­wdziwa czerwień, nie tylko odbita. Cały film ma być utrzymany w czerwieni. W ten sposób próbujemy oddać patynę czasu. Skoro fotografujemy Atlantydę, musi mieć ona cechy innego świata sprzed potopu.

T.S.: Myślę o tańcu chasydów. Jakie znacze­nie nadaje mu Stryjkowski? Tańczą zaślepie­ni. Czy ma to być jednak dowód przeciwko wierze w opatrzność, czy właśnie ukazanie wiary jako jedynej obrony? Podważenie ich radości czy afirmacja?

 

J.K.: Jest w tym pewna dwuznaczność, której nie staram się uprościć. Nie chciałbym kończyć filmu mora­łem: wiara czyni cuda, choć to wiara ma być zasadniczym tematem filmu. W jednej izbie tańczą fanatyczni chasydzi, obserwują ich Żydzi ortodoksyjni, a są tam jeszcze inni, ci, którzy otarli się o socjalizm, stara religia dla nich nie istnieje. Na chasydów mówią Buszmeni! Pomiędzy nimi, pośrodku, stoi karcz­marz Tag, który przeżywa tej nocy swoją chwilę mądrości.

T.S.: Kiedy się mówi o temacie żydowskim, przychodzą zaraz na myśl charakterystyczne postacie z literatury: Szekspirowski kupiec wenecki, Dickensowski Fagin, jakiś handlarz sztuki z Balzaka, jawne zło. A z drugiej strony, w polskiej tradycji Jankiel patriota, Żyd z Wesela, jak wyrzut sumienia. I jesz­cze ludowy Żydek z Jasełek Schillera – Ja starego Pana Boga bardzo dobrze umiem, ale tego maleńkiego wcale nie rozumiem”, z kozą na sznurku, pytający: A co ja z tego będę miał? Postać Żyda w teatrze czy w lite­raturze jest zawsze atrakcyjna, bo mówiąca sama przez się. Albo skupia w sobie nasze wady, albo nas osądza. Kim będzie pański Żyd?

 

J.K.: Na pewno nie Żydem z szopki. Chciałbym, żeby był praw­dziwy. W Austerii ukazują się sami Żydzi, pomiędzy sobą nie-Żydzi pojawiają się tam tylko pojedynczo. Ukrainka Jewdocha, polski ksiądz, baronowa, huzar – ci są właśnie obcy. Chciałbym, żeby mój Żyd nie był postacią wyjątkową. Widz po chwilowym zaszokowa­niu egzotyką powinien przejąć punkt widze­nia tamtego środowiska i poczuć się jednym z ludzi przeczekujących noc w austerii. Po­dobny efekt udało mi się kiedyś osiągnąć w Matce Joannie. Postacie ubrane były tam w habity i sutanny, ale widz zapominał o kos­tiumie. Widział ludzi uwikłanych w pewien dramat, a nie postacie o ustalonym z góry statusie, działające zgodnie z wiadomymi re­gułami.

T.S.: Julian Stryjkowski równie wiele jak Orzeszkowa zdziałał na rzecz przełamania literackiego schematu Żyda. Orzeszkowa stworzyła postać Meira Ezofowicza na wzór buntowników romantycznych. Stryjkowski ukazuje Żydów poprzez ich stosunek do wiary.

 

J.K.: Jest to wiara szczególna. Czy można powiedzieć o chasydach tańczących w austerii, że wierzyli w Bo­ga? Oni raczej współżyli z Bogiem. Utożsa­miali się z nim. Był on obecny w ich tańcu. Nie przypuszczam, żeby udało nam się zgłębić ten problem. Ale chciałbym przynajmniej do­tknąć kwestii, tak złożonej i tajemniczej, jak uległość Żydów wobec eksterminacji, ich wiara w pomyślny obrót spraw, tam, gdzie nie było już właściwie żadnej nadziei. Dlaczego dał się wyniszczyć właśnie ten naród, który mocniej niż inne wierzył w swoje świetne przeznaczenie?

Niech pan zobaczy, co za typy. – Kawale­rowicz pokazuje zdjęcia aktorów przed i po charakteryzacji. – Prawda, jaki semicki? A wcale nie jest. Chociaż gra w Teatrze Żydo­wskim.

T.S.: Tu przed domem gminy, pod platanem nieraz stoją grupkami, rozmawiają w jidysz, oni stąd odbierają kartki na żywność, przy­działy macy. Przeważnie słowiańscy blondy­ni. To jest biologicznie usprawiedliwione. Ta­cy mieli najwięcej szans na przeżycie. Proszę zobaczyć, tak będzie wyglądał Bum, a tak Asia. Tu ma pan typy chasydów. Oni muszą być Żydami, bo tego ich „oj oj oj" nikt nie podrobi. Na przykład Bram, ten co stał przy pianinie, słyszał pan, on źle mówi po polsku, ale jak śpiewa! On ma w głosie to, co nazywa się „zmarszczka”.

Siedzę tak i dobieram, bo ja tu muszę cały inny świat stworzyć. Ten świat można stwo­rzyć tylko z twarzy ludzkich, z niczego inne­go. Twarz to jest widowisko, coś, czego nie można nazwać. Sztukę tworzy się z rzeczy jeszcze nie nazwanych. Są tacy, którym się zdaje, że mają monopol na nazywanie. Ale chyba się mylą.

 

Rozmawiał: Tadeusz Sobolewski

 

- 13 -

Wróć do poprzedniej strony

Wybrane wideo

  • O PROGRAMIE APF, dr Rafał Marszałek
  • Polska Szkoła Filmowa - geneza, rozwój i przedstawiciele, prof. Alicja Helman
  • Kształtowanie się rynku filmowego w Polsce na początku lat 90
kanał na YouTube

Wybrane artykuły