Jerzy Stuhr
„Wydaje mi się dość wyjątkowym w Polsce przypadkiem aktora, który sprawdza się we wszystkich gałęziach sztuki, które uprawia, to znaczy sprawdza się Stuhr i w filmie, i w telewizji, i w teatrze. Z czego to wynika? Myślę, że decydują o tym dwa elementy, o których warto powiedzieć. Pierwszy stanowi technika, wspaniała technika, opanowana do perfekcji we wszystkich właściwie szczegółach. Druga rzecz, nie mniej istotna, przydatna zwłaszcza dla kina, to jego znajomość rzeczywistości. A ponad tymi dwiema umiejętnościami góruje inteligencja” – tak o swym ulubionym aktorze powiedział Krzysztof Kieślowski w programie telewizyjnym Krzysztofa Miklaszewskiego Twarze teatru: Jerzy Stuhr.
Urodził się 18 kwietnia 1947 roku w Krakowie. Jest absolwentem filologii polskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego (1970) oraz Wydziału Aktorskiego krakowskiej Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej (1972). W latach 1972-1991 występował w Starym Teatrze w Krakowie. Znakomity pedagog, w latach 1990-1996 i 2002-2008 pełnił funkcję rektora krakowskiej PWST. Laureat wielu prestiżowych nagród, m.in.: „Gwiazda Filmowego Sezonu” na Lubuskim Lecie Filmowym w Łagowie (1980), czterech Złotych Kaczek (1985, 2002, 2007, 2008), w tym: dla najlepszego aktora 50-lecia i najlepszego aktora komediowego 100-lecia, SuperWiktora za rok 2001 (2002), laurów na festiwalach w Czelabińsku (2005), Wenecji (2005), Camerimage w Łodzi (2007), Terni (2012), Pradze (2013). Doktor honoris causa Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach (2007).
Po raz pierwszy pojawił się na ekranie – w epizodycznej roli laboranta w Instytucie Weigla – w Trzeciej części nocy (1971) Andrzeja Żuławskiego, a pierwsze większe role zagrał pięć lat później w dwóch filmach Krzysztofa Kieślowskiego: w telewizyjnym Spokoju (1976) wcielił się w Antoniego Gralaka, który po odbyciu kary więzienia marzy jedynie o spokojnym życiu, podejmuje więc pracę na budowie, ale zostaje tam mimowolnie wciągnięty w konflikt między robotnikami a kierownikiem robót, a w kinowej Bliźnie (1976) – utrzymanej w paradokumentalnej poetyce opowieści o budowie wielkiego kombinatu, powstającego w wyniku politycznej decyzji, wbrew zdrowemu rozsądkowi, na terenie absolutnie do tego się nienadającym – w asystenta dyrektora. Te dwa filmy to początek nie tylko współpracy, ale i wzajemnego zafascynowania oraz wielkiej przyjaźni tych dwóch artystów. W 1979 roku krakowski aktor zagrał Filipa Mosza, tytułowego bohatera Amatora (1980), 30-letniego zaopatrzeniowca zafascynowanego kamerą filmową. Kupił ją, gdy urodziła mu się córeczka. Od tej chwili filmowanie pochłonęło go bez reszty. Film kończy przejmująca scena, kiedy Filip, rejestrujący kamerą wszystko co wokół, nagle odwraca jej obiektyw w swoją stronę...
Amator okazał się sztandarowym dziełem kina moralnego niepokoju, a Stuhr stał się główną twarzą tego nurtu. Dowodem wspaniałe kreacje w filmach Agnieszki Holland i Feliksa Falka. W Aktorach prowincjonalnych (1978) Holland, opowieści o zespole teatralnym przygotowującym wystawienie Wyzwolenia Stanisława Wyspiańskiego pod kierunkiem znanego reżysera ze stolicy, zagrał warszawskiego „układowego” krytyka, w Wodzireju (1977) Falka, historii bezwzględnej walki o otrzymanie zlecenia na poprowadzenie prestiżowego balu w nowo otwartym hotelu – idącego „po trupach” do celu Lutka Danielaka, a w Szansie (1979), także Falka, dramacie rozgrywającym się wśród licealistów – niezbyt przystosowanego do życia w „szkolnej dżungli” nauczyciela historii. Twórcy kina moralnego niepokoju chętnie sięgali w swych filmach po łacińską maksymę pars pro toto, czyli wnioskowanie o całości z przeanalizowania jej części. Dla widzów jasne było, że Aktorzy prowincjonalni opowiadają nie tylko o aktorach prowincjonalnych, Wodzirej o środowisku estradowym, a Szansa o szkolnych dramatach.
Poza poważnymi, głęboko zaangażowanymi w rzeczywistość rolami w filmach Kieślowskiego, Holland, Falka aktor chętnie przyjmował role w filmach typowo rozrywkowych, zwłaszcza komediach. Tu najwyżej cenił sobie rzemiosło Juliusza Machulskiego i w jego filmach stworzył najlepsze komediowe kreacje: Maksa, który budzi się wraz ze swym kompanem po 53 latach z hibernetycznego snu, w czasie którego przez Ziemię przeszedł nuklearny kataklizm całkowicie wyniszczający męski gatunek – w Seksmisji (1983), nadszyszkownika Kilkujadka w Kingsajz (1987), ekscentrycznej baśni o krasnoludkach zamieszkujących Szuflandię, Johnny’ego Pollacka w Deja vu (1989), niedocenionej, fantastycznej opowieści o niezwykłych przygodach amerykańskiego gangstera polskiego pochodzenia w krainie bolszewików, czy komisarza Rybę, depczącego po piętach wszystkim naruszającym obowiązujące prawo w Kilerze (1997) i w Kiler-ów 2-óch (1999).
Stuhr to nie tylko role spod znaku kina moralnego niepokoju czy komediowe kreacje w filmach Machulskiego, to aktor wszechstronny, dla którego nie ma zadań niemożliwych, czego dowodem znakomite – ale jakże odmienne – role w filmach innych reżyserów, np. radcy Wagnera w Wizji lokalnej 1901 (1980) Filipa Bajona, Softa w O-bi, o-ba. Koniec cywilizacji (1984) Piotra Szulkina, reżysera Zdzicha w Pociągu do Hollywood (1987) Radosława Piwowarskiego, docenta Ciąglewicza w Łuku Erosa (1987) Jerzego Domaradzkiego, Jana Piszczyka w Obywatelu Piszczyku (1988) Andrzeja Kotkowskiego, radcy w Personie non grata (2005) Krzysztofa Zanussiego czy Witkacego w Mistyfikacji (2010) Jacka Koprowicza.
Osobny rozdział to role w filmach przez siebie wyreżyserowanych: Gustawa w Spisie cudzołożnic (1994), pięć ról (adiunkt, ksiądz, pułkownik, więzień, kolejny petent Ankietera) w Historiach miłosnych (1997), prokuratora Adama Borowskiego w Tygodniu z życia mężczyzny (1999), Zygmunta Sawickiego, skromnego urzędnika bankowego, posiadacza wielbłąda, w Dużym zwierzęciu (2000), doświadczonego solidnie przez życie Józefa Kozioła w Pogodzie na jutro (2003).
Jest aktorem, reżyserem, scenarzystą, pedagogiem, literatem. Kiedy przed dziesięcioma laty zapytałem go w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”, kim się czuje najbardziej, odpowiedział: „Mam taką austriacką naturę: gdzie mnie postawią, tam staram się wykonywać wszystko najlepiej, jak umiem. Najmniej chyba reżyserem. Nie uważam reżyserii za zawód artystyczny. Nienawidzi mnie środowisko filmowe za te moje wypowiedzi. Dlatego szybko dodaję – w moim przypadku, oczywiście. Moje filmy powstają w głowie, później na papierze, zdjęcia i montaż, choć ważne, stają się po prostu realizacją tam zawartych myśli. A myśli są najważniejsze. Dlatego ciągle powtarzam moim studentom: nieudane filmy biorą się głównie z błędów scenariuszowych. Jak się kropniesz w scenariuszu, to tego już nie naprawisz. Aktor źle zagra, przykryjesz go, wyrzucisz, zmienisz mu głos, ale jak masz głupotę w scenariuszu i ją skręcisz, tego już nie naprawisz. Głupota pozostanie głupotą”.
Pracował – jako aktor, scenarzysta, reżyser – przy blisko osiemdziesięciu filmach, które przyniosły mu około stu nagród i wyróżnień.
Jerzy Armata