Artykuły

„Kino” 1971, nr 7, s. 20-22


Cztery sylwetki: Anna Seniuk

Witold Filler

– 20 –

W Polsce o aktorach pisuje się stosunkowo rzadko, a jeśli już, to z okazji zgonów, jubileuszów lub ministerialnych nagród. Trzeba być Holoubkiem, żeby zarobić na esej. Teraz modne jest pisywanie o Danielu Olbrychskim, ale to nie teatr mu ten przywilej wypracował, to film dopomógł młodemu aktorowi w określeniu osobowości i dopiero potem dostał Olbrychski pierwszą swą dużą rolę – Gucia we Fredrowskich Ślubach panieńskich. Więc jeśli nawet piszą o jego Hamlecie, to kontur tego Szekspira wrysowany jest w Krajobraz po bitwie.

A przecież, gdy już pisać o aktorach, to chyba zwłaszcza o młodych. Jubilat może z analizy swoich kreacji mieć zasłużoną satysfakcję – młody artysta może mieć praktyczną korzyść; laureat wkleja monograficzne szkice do albumu – młody artysta uczy się nawet z ćwierćzdaniowej wzmianki. W tym miejscu powstaje jednak naturalne pytanie: jak długo trwa młodość aktora? Kiedyś sprawę było łatwiej określić, gdyż wiek ustalał artyście dyrektor teatru. Czterdziestoletnia pani była młoda, gdyż grała Julię. Była młoda, dopóki grała Julię. Potem stawała się od razu staruszką i obsadzano ją w roli pani Rollison. Dziś, gdy zasady umowności teatralnej weryfikowane są bezlitośnie przez duży i mały ekran, aktor starzeje się szybciej. Czasami starzeje się, zanim jeszcze zdążył się sprawdzić. Zanim zdążono go sprawdzić. Oczywiście, oddziałują tu i inne prawa, niekiedy wymienionym przeciwstawne. Na przykład: w Warszawie aktor zaczyna się od nowa. Może to stołeczny szowinizm podyktował mi powyższe zdanie, lecz podejmuję się uwierzytelnić je przykładami.

Chociażby Anna Seniuk. Dopiero ze stołecznego Ateneum trafiła na szpalty „Ekranu”, rozmnożyła się w nadmiarze telewizyjnych wcieleń, obnażyła w Kardiogramie. Osobowość artystki ukształtował jej staż krakowski, ale kariera zaczęła się od Głupiego Jakuba, w którym partnerowała Świderskiemu. Dzisiaj, jeśli publicysta poszukuje przykładu na aktorkę młodą, a popularną, posłuży się chętnie jej nazwiskiem. Poza modą pracują przecież dla Seniuk i inne okoliczności. Nie tylko talent, nie tylko uroda, ale przede wszystkim właściwość niezmiernie cenna: Seniuk na scenie, w telewizyjnym studiu, w filmie – zaciekawia. Dar stosunkowo rzadki w dzisiejszym życiu teatralnym, gdzie zbyt przyzwyczailiśmy się cenić doskonałość, będącą często niczym innym, jak powielaniem stale tych samych uśmiechów, min, gestów i grymasów. Seniuk zaciekawia tym, że potrafi być inna, i tym, ze swoim scenicznym bądź telewizyjnym bohaterkom potrafi zawsze udowodnić jakąś inność. Czasem jest to inność polegająca na odejściu od tradycyjnych odczytań roli. Pisałem po premierze Rittnerowskiego Głupiego Jakuba, gdzie Seniuk kreowała postać Hanki: „Ta rola prowincjonalnej gąski, co rzuca ukochanego, by sprzedać się starcowi, ma bogate tradycje interpretacyjne. Anna Seniuk nie zostawia swej bohaterce – inaczej, niżli jej znakomite poprzedniczki – pozoru dziewczęcej naiwności, nie ma tu uczuć bezradnych, wahań, oporów. Seniuk nie pokazuje na scenie procesu narastającej demoralizacji psychicznej, jej Hanka od początku wie, o co gra. I gra bez skrupułów. Nawet bez pozorów. Stawką jest majątek szambelana. Skryta za tym parawanem będzie sobie mogła potem zorganizować szczęście”. Zestawmy teraz z rolą Hanki rolę Solwejgi w Peer Gyncie. Przy całej odmienności nastroju (dyktowanej przez odmienność literatury) znów widoczna będzie skłonność aktorki do kokieteryjnej gry w nieoczekiwane. Seniuk eksponuje szaleńczą miłość Solwejgi w sposób podobnie prowokacyjny, co przedtem usychanie miłości u Hanki. Solwejga, która zawsze nas trochę nudziła swymi wiernymi namiętnościami, zyskuje jakąś nową drapieżność, zwierzęce opętanie kochaniem. Taka konstrukcja psychiczna aktorki musi wyrażać się zestawem określonych środków scenicznego wyrazu – sugestywnych, a przecież diabelnie wyważonych, ściśle adresowanych. Spojrzenie musi trafić w partnera i  widza, gest musi mieć wyraźną linię. Teatr, w jaki grywa sobie Seniuk, jest zatem teatrem bardzo teatralnym, jest znakomitą zabawą w udawanie uczuć.

Tu pora wreszcie przejść do przykładów filmowych. A pamiętać trzeba, ze na portret współczesnego aktora składa się jego praca na wielu planach: teatr, film, telewizja. Plany te zespalają się tak przemożnie, że odbiorca nie odróżnia już poszczególnych ogniw. Daniel Olbrychski otrzymał od czytelników „Expressu Wieczornego” nagrodę „Srebrnej Maski” za sezon, w którym właściwie nie występował w telewizji. Czy przecież ta sumaryczność doznań, jaka w podświadomości odbiorcy przetwarza się w jednolitą postać aktora, znajduje swój rzeczywisty odpowiednik w ujednolicaniu się warsztatu aktorskiego? Sprawa warta krótkiego zastanowienia. Jeszcze nie tak dawno, patrząc na bohatera filmowego, mówiliśmy czasem „on gra teatralnie”. I brzmiał w tym zarzut. Tylko na czym owa dawna naganna teatralność polegała? Była zazwyczaj wynikiem świadomych działań artysty, by w nowej dlań rzeczywistości (tj. w filmie) zachowywać się (grać) inaczej. Ta zaplanowana inność ujmowała w nawias wszystkie reakcje, odruchy, gesty, usztuczniała je. I wbrew intencjom, aktor zamiast upodabniać się do tła, odcinał się od niego tym mocniej. Wspomnijmy choćby kreację Jana Kreczmara w Szyfrach: sylwetka bogata w wewnętrzne przeżycia, w prawdę tych przeżyć, a jednak wyodrębniająca się z pejzażu całego filmu.

Dzisiaj w kinie światowym pojawiła się widoczna tendencja do teatralizacji gry. Jest to przecież teatralizacja jakościowo inna niż zjawiska określane tym nazwaniem dawniej. Tamta teatralizacja rodziła się z poczucia zawstydzenia za własną odrębność, ta jest jaskrawym wyzwaniem rzuconym starej modzie na szarą „życiowość”. Objawia się w świadomym koloryzowaniu, w swoistej nadwyrazistości. Proces uchwytny już i w filmach polskich, chociażby w dziełach Andrzeja Wajdy, gdzie do granic ekshibicjonizmu doprowadza sprawę Daniel Olbrychski. (Krajobraz po bitwie – sekwencja w kostnicy). I jeśli w ostatnim filmie Zanussiego gra aktorka z zespołu Grotowskiego, jeśli

21

obok niej gra właśnie Jan Kreczmar, to mamy do czynienia nie z czym innym, jak z inwazją teatralności, którą reżyser świadomie wkomponowuje w poetykę swojego kina. W takim kinie osobowość właśnie Anny Seniuk wnosi wartości szczególnie cenne. I ów mechanizm zaciekawiania, i owa skłonność do gry, bardzo eksponowane, pasują do nowego filmowego entourage'u.

Wróćmy teraz do konkretnego przykładu. Kardiogram to film o zwykłych sprawach, jakie dzieją się w zwykłym miasteczku. Praca, choroba, miłość, pieniądze. Pan doktor poluje, pan doktor się kocha. Pani bibliotekarka tańczy na gimnazjalnym balu, pani bibliotekarka idzie do łóżka. Aby ten schemat, przekalkowany z życia, podbarwić – potrzebna jest gra, która byłaby ponad sytuacją. I Seniuk w taki właśnie sposób buduje rolę bibliotekarki Teresy. Gdy na szkolnej potańcówce patrzy na swojego doktora, nośność tego spojrzenia dramatyzuje od razu cały obraz. I stają się nieważne wszystkie twarze, obok których musi to spojrzenie przebiec, by trafić do adresata. Tym jednym zagraniem rysuje Seniuk cały dramat postaci: dramat niepotrzebnej namiętności, z której owładnięci nią ludzie nie są w stanie wyzwolić się. Romans zamężnej bibliotekarki z młodym lekarzem, kobiety, która ma chorego męża, jest w dramaturgii Kardiogramu elementem drugiego planu; ten film traktował o innym konflikcie moralnym: lekarz sprzeniewierzał się etyce swej profesji.

Kreacja Seniuk wyprowadziła wątek romansu na pierwszy plan filmu. I nie dlatego, że widz mógł dwukrotnie, a dokładnie, oglądać spełnienie tego romansu; przeciwnie: podświadomość widza drażni myśl, że spełnienie widział, a psychiczna podbudowa sprawy jest dlań właściwie nieznana. Co łączy doktora i Teresę? Łóżko? Nie, łączy ich jakaś pokrętna bliskość dusz. Gra Anny Seniuk każe nam tę bliskość zauważyć, pokrętność związku odnotować, ale nie dostarcza nam żadnych dalszych wytłumaczeń. Pedantyczny krytyk mógłby w tym miejscu winić scenarzystę za niedopełnienie obowiązku stawiania kropki nad „i”, ale winniśmy chyba raczej scenarzyście podziękować: wespół z aktorką pozwolili nam podglądać życie. To prawdziwe, które nie ma początku, i nie zawsze ma zakończenie.

Anna Seniuk jest aktorką młodą. Jest aktorką, która zaciekawia. Pozostaje nam czekać na jej dalsze role z nadzieją, że drapieżna współczesność jej kreacji nie zszarzeje, a nasze zaciekawienie nie minie.

Witold Filler

22

 

Wróć do poprzedniej strony

Wybrane wideo

  • O PROGRAMIE APF, dr Rafał Marszałek
  • Polska Szkoła Filmowa - geneza, rozwój i przedstawiciele, prof. Alicja Helman
  • Filmy rozliczeniowe w kinie polskim na przykładzie „Matki Królów”
kanał na YouTube

Wybrane artykuły