Artykuły
„Kino” 1970, nr 4, s. 2-7
Komizm, fantazja, przygoda – twórczość Tadeusza Chmielewskiego
Bogumił Drozdowski
Rok 1958 był dla kina polskiego rokiem szczęśliwych premier. Popiół i diament Wajdy, Eroica Munka, debiut Hasa Pętla i niedługo potem jego następny film Pożegnania to propozycje, których roli w rozwoju polskiej kinematografii nie sposób było nie docenić ani wówczas, gdy wchodziły po raz pierwszy na ekrany, ani teraz, w historycznej perspektywie filmowego dwudziestopięciolecia. W roku szczęśliwych premier, gdy klimat odbioru każdego polskiego filmu określały dzieła najwyższego lotu i gdy każdy polski film obowiązywały szczególnie wyostrzone kryteria estetyczne, w tym szczęśliwym roku poważnej zadumy nad stanem i przyszłością przebudzonej z letargu kinematografii odbyła się także premiera komedii Ewa chce spać.
– 2 –
Był to film bez żadnego rodowodu literackiego, którego ranga mogłaby stanowić jakiekolwiek gwarancje dla publiczności, nie poparty ani czarem modnej wtenczas tematyki, ani nawet blaskiem nazwiska realizatora. Komedię filmową Ewa chce spać zrealizował na podstawie scenariusza napisanego wspólnie z Andrzejem Czekalskim debiutant Tadeusz Chmielewski.
Sukces filmu był niespodziewany, zaś jednomyślność ocen publiczności, krytyki i sędziów konkursowych międzynarodowych festiwali – zadziwiająca. A sam Chmielewski przesądził o swoim losie na najbliższe dwanaście lat co najmniej, obierając specjalność deficytową, poszukiwaną i potrzebną, ale szalenie trudną i niewdzięczną. W naszym zaś kraju szczególnie chyba kapryśną. Amerykański, francuski czy włoski twórca filmów rozrywkowych zna swoją publiczność albo zna ją jego producent. Uniwersalne receptury, rozeznanie rynku, przemysłowy charakter produkcji scenariuszy, instytucja gagmanów, wreszcie sprawność techniczna kinematograficznych urządzeń zastępują z powodzeniem poczucie humoru realizatora. W Polsce poczucie humoru, intuicja i gust autora filmu pomniejszane o poczucie odpowiedzialności komisji scenariuszowych – to już właściwie cały film, ale jeszcze nie jego sukces. Z czego się będą śmiać Polacy, nigdy nie wiadomo, to bardzo kapryśna publiczność, zaskakująca w swych reakcjach i twórców, i krytyków, i największych specjalistów od rozpowszechniania. Oczywiście nie należy sądzić, iż jest to jakaś szczególna publiczność, inna od wszystkich innych: po prostu mała podaż filmów rozrywkowych, bardzo zresztą zróżnicowanych, nie pozwala nigdy na określenie jakiegoś typu filmu szczególnie przez publiczność ulubionego. Z drugiej strony zaś sami twórcy – trzeba to przyznać – niechętnie powtarzają siebie i innych, poszukując, ze skutkiem zresztą często fatalnym, jakichś nowych formuł lub też formuł, które im się wydają być nowe.
Chmielewski znalazł się od razu w wąskiej ścisłej czołówce owych poszukiwaczy, tym ściślejszej zresztą, że właśnie film rozrywkowy jest jego jedyną specjalnością zawodową, a nie, jak bywa najczęściej (Wajda, Różewicz, Morgenstern), relaksowym odpryskiem innych zainteresowań. Chmielewski szuka i często błądzi, ale co dziwniejsze – nie błądzi, gdy ryzykuje, błądzi natomiast, gdy czasem wkracza na wcześniej przez siebie udeptane ścieżki. Stąd wysoka
– 3 –
amplituda sukcesów i niepowodzeń Chmielewskiego.
Ale powróćmy do Ewy, wszystko bowiem od niej się zaczęło, od filmu, który w twórczości Chmielewskiego był chyba przedsięwzięciem najbardziej ryzykanckim, śmiałym tak, jak tylko śmiały może być debiut. Ewa chce spać nie mieściła się w ścisłych ramach żadnego ze znanych komediowych rodzajów, tworzyła nowe wartości komiczne w zaskakujących układach komediowych motywów i konwencji odległych od siebie albo wręcz sobie obcych. Liryzm i satyra społeczna, baśniowość, groteska i realizm, plebejskość, czarny humor i poezja: z punktu widzenia czystości gatunku kojarzenie tych elementów w jednym dziele może się wydawać albo próbą samobójstwa, albo wyznaniem wiary w nieograniczone możliwości fantastyki. Pozostańmy przy czystej fantastyce, w sztuce niekrępowanej absolutnie żadnymi regułami gry, ale za to podległej tym surowszej kontroli talentu i warsztatu twórcy. Innymi słowy, żywioł fantastyki cieszy się swobodą w kreowaniu świata i ludzi, ale przyjęty na użytek dzieła filmowego musi podlegać jakiejś sile organizującej i kształtującej. Tą siłą w filmie Ewa chce spać był śmiech. Tej siły nie było natomiast w dwóch innych filmach Chmielewskiego Walet pikowy i Pieczone gołąbki, filmach, które traktowane w kategoriach komediowych, mogły przynieść tylko rozczarowanie, a ich prób rehabilitacji można by się było ewentualnie podjąć li tylko przy zastosowaniu kryteriów oceny właściwych fantastyce, gdyby takie kryteria ktoś chciał i mógł zaproponować. Ale i tak nie dałoby się jedną miarką mierzyć Waleta Pikowego i Pieczonych gołąbków. W jednym filmie fantastyka jest punktem wyjścia, w drugim – punktem dojścia. Były to zresztą różne rodzaje i różne jakości fantastyki: w Walecie trochę wtórna, w Gołąbkach bardziej oryginalna i bardziej użytkowa, wypływająca – podobnie jak w Ewie – z pewnych realiów współczesności. Więc jakby tylko „wariacje fantastyczne na tematy z życia”.
Oba filmy poniosły klęskę, może tylko dlatego, że i Waletowi pikowemu i Pieczonym gołąbkom zabrakło tej siły komicznej, która zdolna byłaby podporządkować sobie ów żywioł fantastyczny, niedostatecznie kontrolowany przez autora. Jedno jest pewne: klucz komediowy nie jest jedynym kluczem do twórczości Chmielewskiego reprezentowanej przez Ewę, Waleta i Pieczone gołąbki, niemniej przeto reżyser aż dwa razy znalazł się w sytuacji ucznia czarnoksiężnika. Co dziwniejsze, sam i tylko sam był sobie mistrzem i wzorem niedościgłym: filmu fantastycznego oprócz Bohdziewicza (Kalosze szczęścia – nieco zresztą późniejsze od Ewy), Hasa (Rękopis znaleziony w Saragossie) i Różewicza (Piekło i niebo – znacznie już późniejsze) nie próbował w Polsce stworzyć nikt.
Nie od rzeczy tu będzie jednak przypomnieć filmy Chmielewskiego w kolejności ich powstawania. A więc: Ewa chce spać (1957), Walet pikowy (1960), Dwaj panowie N (1961), Gdzie jest generał? (1963), Pieczone gołąbki (1966) i wreszcie – trzyseryjny film Jak rozpętałem II wojnę światową. Pomiędzy Waletem pikowym a Pieczonymi gołąbkami Chmielewski zrealizował więc dwa filmy – kryminalny Dwaj panowie N i komedię sytuacyjną Gdzie jest generał?, jakby chcąc się zdecydowanie odciąć od swej dotychczasowej „fantastycznej” praktyki – ale zaraz potem do niej powrócił. I znów po Pieczonych gołąbkach wycofuje się na szlak konwencji wyznaczonej filmem Gdzie jest generał?. I tu po raz trzeci Chmielewski znalazł się w sytuacji ucznia czarnoksiężnika, choć w tym wypadku tylko sam był sobie mistrzem. Chmielewski nie potrafi być rzemieślnikiem reprodukującym jakiekolwiek wzorce, nawet swoje własne. Nie był nigdy dobrym odtwórcą, zawsze tylko twórcą, zaś jego twórczość nosi znamiona niepowtarzalności.
Oto Gdzie jest generał? – komedia sytuacyjna, gatunkowo czysta, więc nienastręczająca większych kłopotów interpretacyjnych. Akcja filmu rozgrywa się w czasie II wojny światowej, na froncie zwycięskiej ofensywy. Bohaterami są radziecki regulowszczik Marusia i żołnierz polski, kompanijny oferma i zakała drużyny zwiadowczej, Orzeszko. Ona ładna, sympatyczna i po radziecku pryncypialna, on – spadkobierca nazwiska z głupiej bajeczki o orzeszku i tradycji bajki o głupim Jasiu, zawdzięczający swoje życiowe sukcesy wyjątkowej łaskawości i tkliwości losu. Orzeszko jest jednym z wariantów bohatera ludowego wymyślonego na użytek ludowych moralitetów. Szczęście nie jest tylko udziałem ludzi silnych i mądrych, nagradzana jest także każda dobroć. Dobry los czuwa nad złotym sercem, choćby nawet kołatało się w piersi ofermy. Dotyczy to zresztą nie tylko Orzeszki, lecz także jego głównego antagonisty Panasiuka; wszak za swoją skruchę przyjdzie mu partycypować w sukcesie głównego bohatera.
Tematyka drugiej wojny światowej była w kinie polskim tematyką nie bez powodu obsesyjną, przybierała kształt filmowej tragedii, dramatu, czasami relacji zdarzeń w filmie sensacyjno- przygodowym, jak w Pigułkach dla Aurelii Lenartowicza, nazwanym trafnie „westernem z kom-
– 4 –
pleksami”. Ale polską komedię wojenną wymyślił Chmielewski (wkrótce potem Giuseppe w Warszawie Lenartowicza). Była ona czymś w rodzaju papierka lakmusowego na poczucie humoru Polaków; nie obrażała wszakże ich honoru. W końcu za wszystkie drobne upokorzenia (zwiad Panasiuka dewastujący własną linię łączności) publiczność otrzymała pełną satysfakcję dzięki szczęśliwemu zakończeniu i znów tej olbrzymiej sile komicznej – idealnego odgromnika na wszelkie ewentualne niepokoje. Inna sprawa – komizm tego filmu, choć niepozbawiony elementów satyry, nie zawiera złośliwości, jest dobry i rozumny. Wśród bohaterów są głuptasy, ale nie idioci, a zresztą głuptasy też mają swój rozum, użyteczny dla wojny, i mają prócz tego złote serca. Do nich należy zwycięstwo, do nich uśmiechnie się los. A że przy okazji powstał szkic do obrazu „chłopskiego wojska” i przyczynek do historii polsko-radzieckiego braterstwa broni – tym lepiej: film Chmielewskiego ma w tym zakresie dużo większe zasługi niż niejeden inny wyłącznie tym sprawom poświęcony.
Ostatnio Chmielewski znów polubił wojenną przygodę. Scenariusz Jak rozpętałem II wojnę światową wywodzi się z książki Kazimierza Sławińskiego Przygody kanoniera Dolasa. Ponieważ jednak bohater w drodze z kart powieści na ekran uległ dość poważnej metamorfozie, można go już traktować jako własność Chmielewskiego, jako postać, za którą reżyser ponosi pełną odpowiedzialność.
Przygód Franka starczyło na trzy pełnometrażowe filmy. Gestapowskie więzienie, Jugosławia, Afryka, Włochy, Polska. Legia Cudzoziemska i obozy. Ucieczki i pogonie. Niesamowite perypetie na lądzie, morzu i w powietrzu. Jest w tym filmie próba syntezy losu polskiego żołnierza-tułacza, któremu miłość do kraju i wewnętrzny nakaz wypełnienia swojego patriotycznego obowiązku pomagają zwalczyć wszystkie przeciwieństwa. To bardzo szlachetne, ale to jeszcze nie czyni filmu. Chmielewski zdecydował się na różańcową konstrukcję swego dzieła, konstrukcję trudną i niebezpieczną. Kolejne epizody przesuwają się jak oddzielne paciorki, oddzielne i samodzielne dramaturgicznie etiudy. Tak zorganizowany materiał zdaje świetnie egzamin w przypadku serialu telewizyjnego lub tygodniowego komiksu, okazuje się jednak nieprzydatny w spektaklu kinowym, tym bardziej że autor nie wprowadził – poza postacią głównego bohatera – żadnych elementów integrujących poszarpany wewnętrznie film. Jakie to mogły być elementy? Różne. Jakiś wątek poboczny, w który Franek byłby zaan-
– 5 –
gażowany, a który przewijałby się nieustannie przez cały film. Jakiś dodatkowy konflikt lub wiele konfliktów przerzucających mosty pomiędzy poszczególnymi skeczami, jakaś dodatkowa postać rytmicznie powracająca na ekran. Mogło tu wreszcie chodzić li tylko o większe, nawet zwariowane tempo niwelujące wszystkie przestoje lub po prostu o większą umowność w kreowaniu głównego bohatera.
Franek, jak Orzeszko, należy do tradycji bohaterów ludowych, ale nie z gatunku wioskowych poczciwców. Franek jest typem poczętym z ducha plebejskiego – stołeczny cwaniak, człowiek przedsiębiorczy, sprytny i odważny, więc nie uzależniony, jak Orzeszko, od losu i nie bezbronny wobec niego. Może przyjąć pojedynek z losem i ma szanse wygranej. Oczywiście wygra, walka zresztą idzie nie tylko o skórę. Dolas wywołał wojnę światową, teraz ją musi zakończyć. Potomek Odyseusza, Kandyda i żołnierza samochwały, cioteczny brat Fanfana i człowieka z Rio nie jest jednak w stanie udźwignąć całego brzemienia odpowiedzialności artystycznej. Jest zbyt serio.
Jak rozpętałem II wojnę światową jest niewątpliwie kontynuacją kierunku nakreślonego
– 6 –
przez Generała, chociaż nie jest to już komedia sensu stricto, a raczej film przygodowy, mimo odmiennej koncepcji bohatera. Jego sylwetka jest czymś nowym w twórczości Chmielewskiego; Dolas to przecież cwaniak. Chmielewski przeraził jej się jednak, zląkł posądzenia o lansowanie postaci cwaniackiej. I tak Franek wkroczył na ekran z pewnymi kompleksami; są one aż nazbyt widoczne. Jest to jednak czynnikiem nie tyle braku intuicji czy doświadczenia Chmielewskiego, ile po prostu jego postawy twórczej, postawy wobec życia. Chmielewski stworzył sobie własny świat i niezależnie od tego, czy kreuje go na sposób fantastyczny, czy realistyczny, jest to ciągle ten sam świat ludzi dobrych. Jest to świat bezustannej rehabilitacji pewnych pojęć moralnych, świat rehabilitacji najpiękniejszych uczuć i najgłębszych marzeń. Wyjąwszy nietypowy dla tego reżysera film kryminalny Dwaj panowie N, cała jego twórczość daje się mimo wszystko sprowadzić do wspólnego mianownika. Chmielewski jest artystą autentycznym, jego sukcesy i porażki są sukcesami i porażkami artysty, z którym nie zawsze można znaleźć wspólny język, ale zawsze można zrozumieć szlachetność jego intencji i określić wymiary optymizmu jego sztuki. Tym bardziej że już w swoim pierwszym filmie Chmielewski wykazał wrażliwość na realia współczesnego życia i nurt tego życia pozostał motorem każdego niemal przedsięwzięcia reżysera. I to wszystko w ramach pozornie tylko wąskiej specjalności realizatora filmów rozrywkowych.
Bogumił Drozdowski
– 7 –
Wybrane wideo
-
O PROGRAMIE APF, dr Rafał Marszałek
-
Polskie kino po 1989 roku, prof. Mirosław Przylipiak
-
Twórczość Kazimierza Kutza na tle polityki historycznej lat 60
Wybrane artykuły
-
Robię filmy, które sam chciałbym zobaczyć. Rozmowa z Andrzejem Wajdą
Małgorzata Dipont
„Kino” 1979, nr 2
-
Po stanie wojennym. Solidarność osobnych (1982-1989)
Tadeusz Lubelski
"Historia kina polskiego. Twórcy, filmy, konteksty", Chorzów 2009