Artykuły
"Pleograf. Kwartalnik Akademii Polskiego Filmu", nr 4/2018
Mój pierwszy pomysł – zostać fałszerzem
Z Kubą Sowińskim rozmawia Aleksandra Okońska
Kuba Sowiński
Jak wyglądał proces powstawania twoich plakatów do książki profesora Tadeusza Lubelskiego? Trzeba przyznać, że tworzenie grafik do filmów, które nie zostały zrealizowane, jest dość niecodzienną sytuacją.
Tak, to prawda. Oczywiście podstawą był dla mnie tekst książki. Profesor starał się zbudować opowieść i wiele kwestii w niej antycypował. Kierował się dość prostymi tropami: jak przebiegała akcja, jakie były relacje między bohaterami. Informacje, że w filmie miał zagrać dany aktor lub miał wyreżyserować go ktoś konkretny, były dla mnie dość prostymi podpowiedziami. To dawało mi poczucie, że mniej więcej znam treść, że mogę się do tego jakoś odnieść. Równie ważne były gatunek filmu oraz atmosfera, jaką wyczuwałem, wczytując się w poszczególne rozdziały.
A co brałeś pod uwagę jako pierwsze? Ogólne założenie polegało na odtworzeniu poszczególnych epok polskiego plakatu filmowego, jednak z pewnością nie tylko dany okres był dla ciebie istotny. Nad czym się najpierw zastanawiałeś?
Najpierw szukałem metafory, wizualnego odpowiednika. Kiedy miałem tę metaforę rozrysowaną w formie jakiegoś szkicu, zaczynałem się zastanawiać nad stylistyką. Oczywiście inspirowałem się artystami tworzącymi w danym okresie. Przystępując do takiej pracy, mógłbym próbować skopiować jakiegoś twórcę. Ale pomyślałem, że nie dam sobie rady. Że to byłoby śmieszne: próbować stworzyć plakat Waldemara Świerzego. Choć to byłoby dla mnie ideałem – pozbyć się siebie. Taki był mój pierwszy pomysł, aby zostać fałszerzem. Później jednak pomyślałem, że najzwyczajniej nie dałbym rady. To zajęłoby zbyt wiele czasu, a ja musiałem dopasować się do rygoru nałożonego przez wydawcę. Musieliśmy skończyć tę książkę w ciągu trzech miesięcy. Dla mnie to oznaczało stworzenie trzynastu plakatów. To bardzo dużo, bo zazwyczaj na plakat przeznaczam koło trzech tygodni.
Musiałeś przygotować wszystko w bardzo przyspieszonym tempie.
Dlatego musiałem przystąpić do całego procesu projektowo. Stworzyłem katalog inspiracji do każdego plakatu. Nie zawsze trzymałem się kurczowo tych inspiracji, niekiedy prowadziły mnie w zupełnie inne rejony, niż na początku zakładałem. Przyznam, że ze względu na ograniczony czas nie zastanawiałem się zbyt długo nad poszczególnymi projektami. Kiedy miałem pomysł, łapałem go i tworzyłem. W przypadku zleceń, na które mam więcej czasu, podchodzę do moich pomysłów bardziej krytycznie, robię po trzy, cztery projekty, w pewnym sensie podważam własne kompetencje. W tym wypadku nie było na to czasu.
autor plakatu: Kuba Sowiński
Chciałabym, abyś opowiedział mi trochę o każdym z tych plakatów. Jestem bardzo ciekawa, jakie miałeś intencje, gdzie szukałeś inspiracji, który twórca najbardziej na ciebie wpłynął. Po kolei. Skąd pomysł na Doktora Korczaka?
Doktor Korczak miał powstać w latach, kiedy polska szkoła plakatu nie zdążyła jeszcze na dobre rozwinąć skrzydeł. Plakaty tworzyli artyści jeszcze sprzed wojny, jak Tadeusz Trepkowski czy Tadeusz Gronowski, którzy często wykonywali grafiki reklamowe. Pomyślałem, że ta stylistyka będzie trochę prymitywna, ale bardzo sugestywna: kolczasty drut, zeszyt. Zdecydowałem się na portret Godika, który był typowany do głównej roli. Jego zdjęcie wziąłem z jakiegoś innego filmu.
W Po wojnie widać już upływ czasu.
Wyobraziłem sobie, że przecież nie wszystkie te plakaty tworzyli mistrzowie. Było sporo projektów nieudanych, takich socrealistycznych, robiono też plakaty zdjęciowe, powstawały nie tylko piękne plakaty ilustracyjne. Założyłem sobie, że ja też tak spróbuję, że będę się poruszać po rejonie trochę mętnym. Ten plakat miał być właśnie taki niefajny, taki, którego nie chciałby kupić kolekcjoner czy miłośnik plakatu. Wyobraziłem sobie, że przechodzi przez kolaudację jakichś bonzów, którzy mówią, że musi tu być pokazany dobry i zły charakter. Mimo wszystko trochę się czyta między wierszami. Wrzuciłem w to jakiś komponent z wyższej półki, w postaci tego wydarcia, ale generalnie miał to być taki typowy polski powojenny plakat. Motyw wydarcia na pewno z czegoś ukradłem – myślę, że to mógł być Wojciech Zamecznik albo Julian Pałka, nie jestem dokładnie pewien.
A jak wyglądała praca nad Sprawą Szymka Bielasa? Oba filmy dzieli stosunkowo niedługi czas, a jednak choć plakat ten jest socrealistyczny w wymowie, ma w sobie coś niebanalnego.
W tym wypadku mocno inspirowałem się wczesnymi plakatami, w których fotografia odgrywała ważną rolę i była ciekawie zakomponowana, jak na przykład w Nafcie Romana Cieślewicza. Mój projekt nie jest może tak mocny w wyrazie, ale ma w sobie coś drapieżnego. Zamecznik też był dla mnie wzorem. Zdjęcie Cybulskiego na pewno wziąłem z Popiołu i diamentu. Przy pracy nad kolejnym plakatem [Morze Sargassa] nie przychodziło mi do głowy już tak wiele pomysłów. Miałem jakiś kryzys. Brałem pod uwagę Cieślewicza, stąd ten raster. Warto zaznaczyć, że nigdy nie inspirowałem się osobą tylko jednego artysty. Nigdy nie próbowałem nikogo skopiować. Ten plakat nie jest całkiem „cieślewiczowy”, ponieważ Cieślewicz nigdy nie użyłby takiej typografii. Ale w tym w czasie pojawiało się z kolei wiele plakatów, które wykorzystywały pismo maszynowe. Pomyślałem: niech w fakturze to będzie właśnie Cieślewicz, a metaforę zaczerpnę skądinąd.
autor plakatu: Kuba Sowiński
Jak należy odczytywać tę ikonografię?
To miała być ręka, która zasłania się przed światłem. Jednym z tematów filmu było przesłuchanie, więc w zamyśle przesłuchiwany zasłaniał się przed skierowaną na niego lampą. Oprócz tego jest w tym coś morskiego, a motyw ten też odgrywał w filmie ważną rolę.
Pomyślałam właśnie o marynistycznym tropie. Sposób, w jaki namalowałeś rękę, bardzo przypomina mi to, co zrobił Świerzy w Prawie i pięści, a także Walerian Borowczyk w Domu na przedmieściu.
Tak, coś w tym jest.
Przyznam, że Jesteśmy sami na świecie sprawiło mi największą trudność. Nie potrafiłam też znaleźć jakiejś szczególnej pracy, w której widziałabym potencjalne inspiracje.
Bywało tak, że nie miałem konkretnej inspiracji, ale pomyślałem o jakiejś metaforze, która mi się spodobała, i szedłem za tym. Rysując druty, miałem w głowie obraz zrujnowanego domu, z którego po wybuchu sterczą takie właśnie pręty. Postacie miały być symbolem zrujnowanego świata. Para, która wyrasta z gruzów Warszawy.
Podobnie trudne zadanie postawiłeś w Przedwiośniu.
Myślę sobie, że podobny plakat w tamtych czasach by nie powstał. Dodałem tutaj rosyjski konstruktywizm: kompozycja elementów, rozsypujące się litery ujęte w czerwony prostokąt – to nie jest polskie. To komponent trochę zbyt obcy jak na polskie realia lat 60. Jest w tym projekcie trochę Władysława Strzemińskiego, kolorystyka natomiast odwołuje się do twórczości Aleksandra Rodczenki. Generalnie szukałem inspiracji w pracach, które miały charakter eksperymentalny. Przy tym wydaje mi się, że całe przedstawienie wpisuje się całkowicie w styl Cieślewicza. Według mnie to właśnie on zrewolucjonizował polski plakat; pod względem języka graficznego, Cieślewicz jest kilka długości przed pozostałymi. To on zatrząsł formą komunikacji językowej. Nie odwołuje się do rozbudowanych metafor, samą kompozycją załatwia sprawę.
Patrząc na kolejny plakat (Nasz człowiek w Warszawie), odnoszę wrażenie, że idealnie wpasowałeś się w klimat filmów Stanisława Barei. Ten talerz z wyeksponowanym „Społem”, barszcz, metalowa łyżka – to bardzo polskie.
Pomyślałem sobie, że Bareja jest właśnie taki totalnie polski i wszystko musi być utopione w polskim sosie. W głowie miałem scenę z jakiegoś filmu, w której do zupy wpada kawałek tynku i wszystko rozchlapuje. Wydaje mi się, że mógł to być film przedwojenny. Na pewno myślałem też o Misiu, z tymi talerzami i łyżkami Społem. Uznałem, że taka polska metafora musi się tu pojawić.
autor plakatu: Kuba Sowiński
A co z techniką? Inspirowałeś się jakimś konkretnym twórcą?
Chciałem wykorzystać późniejsze plakaty fotograficzne. Są twórcy, którzy w późnych latach 70. i na początku 80. włączali w swoje plakaty zdjęcia i zestawiali je z literami, jak Władysław Pluta. W tamtym okresie powstawało trochę takich prac. Zdecydowałem się na projekt czarno-biały, jako że wtedy był problem z drukiem. Stąd taka siermiężność. Podpis dodaje całości trochę humoru. W połowie lat 60., czyli wtedy, gdy planowano realizację filmu, powstawało więcej plakatów malarskich. Pomyślałem jednak, że do Barei będzie pasować taka zgrzebność, a drewniana czcionka tworzy lekko oldschoolowy klimat.
W poszukiwaniu inspiracji, które w jakimś stopniu mogły wpłynąć na projekt 622 upadków Bunga, trafiłam na kilka plakatów podobnych pod względem wykorzystanej ikonografii. Myślę o Po tamtej stronie chmur Lenicy i Kawalerskim życiu na obczyźnie Pągowskiego. Czy moje przypuszczenia się potwierdzają?
Tak, Pągowski na pewno. Później uświadomiłem sobie, że taką postać człowieczka w zapałce namalował kiedyś Jan Sawka, ale nie przejmowałem się tym zbytnio. Żonglowałem różnymi motywami i fajnie, że Sawka też się tu znalazł, chociaż jego stylistyka jest zupełnie inna. Szczerze mówiąc, nie do końca czułem całą tę historię, była ona dla mnie najmniej oczywista ze wszystkich. Pomyślałem, że Witkacy jest odważny i coś podobnego musi się znaleźć w tym plakacie. Użyłem typu fotografii, który był popularny jeszcze w międzywojniu. Wtedy wykonywano paniom czarno-białe akty, lekko rozmyte. W tamtych czasach takie zdjęcia były uznawane za pornografię, teraz, patrząc na nie, myślimy: o, jaki miły akt (śmiech).
Można zauważyć, że od Różowego horyzontu obrałeś już inną stylistykę. Kierowałeś się ku bardziej graficznym nurtom. To charakterystyczne dla plakatu lat 70., prawda?
Tak, chociaż o tym, o czym mówisz, bardziej myślałem przy okazji Powołania. W tym wypadku raczej skupiłem się na metaforze. W scenariuszu chodziło o pierwszych polskich kolonizatorów w Teksasie. Szukałem motywu niekoniecznie typowo westernowego, jak kowbojskie kapelusze czy pistolety. Chciałem pójść nieco inną drogą. Pomyślałem, że tacy kolonizatorzy musieli najpierw zbudować osadę, wyciąć drewno, stąd ta piła. Natomiast koronka to polski akcent. Skojarzyła mi się z obrusem, na który w niedzielę stawia się rosół. Z czymś ciepłym, pachnącym. Myślę, że to połączenie ostrej piły z miłą, upraną koronką jest nawet interesujące.
autor plakatu: Kuba Sowiński
Gdy wspomniałeś o Powołaniu, na myśl od razu nasunął mi się Mieczysław Wasilewski ze swoim minimalizmem i geometryczną formą.
Dokładnie o niego mi chodziło. Wasilewski był jednym z pierwszych grafików, którzy przed epoką wektorową tworzyli plakaty, które dziś mogłyby być uznane za wektorowe. Skreślił typ malarstwa, za którym osobiście niezbyt przepadam. Zbliżamy się do okresu, na którym się wychowałem, więc było mi łatwiej zaprojektować takie plakaty. Chciałem operować znakiem, iść w stronę Pluty czy Wasilewskiego właśnie. W latach, o których rozmawiamy, pojawił się również styl czerniakowski, mnie jednak bliższa jest estetyka wymienionych twórców, mógłby do nich jeszcze dołączyć Jakub Erol. Jeśli chodzi o ikonografię, to wybrałem drewniany krzyż ze względu na temat filmu, ale i na Wajdę, który zawsze kojarzył mi się z kinem narodowym. W ogóle odbieram to kino moralnego niepokoju jako coś patetycznego i świadomie się na tę podniosłość zdecydowałem. Ja nie zrobiłbym takiego plakatu, to zupełnie nie mój rejon, ale wydało mi się interesujące wcielić się w kogoś innego. Fajnie, że mogłem się za czymś takim schować. Jeśli zaś chodzi o liternictwo, postanowiłem zestawić odręczne ozdobne pismo z mechanicznym. Często spotykałem się z podobnymi pomysłami na przykład u Pągowskiego.
Co najbardziej wpłynęło na kształt Porwania króla?
W tym przypadku chciałem, aby to był trochę Franciszek Starowieyski. Oczywiście nie rysuję w podobny sposób, ale przecież artysta ten ma też w swoim dorobku plakaty, które nie były do końce malarskie. Tworzył kolaże, rysunkowe szkice. Do tego właśnie chciałem się odnieść. Miałem też na myśli Daniela Mroza, jednego ze współtwórców „Przekroju”. Pomyślałem o imadle miażdżącym monetę, ponieważ skojarzyło mi się to z zaborcami zgniatającymi tego biednego króla, a wtedy wizerunek władcy był wybijany na monetach. Natomiast ilustrację podpatrzyłem w wielkiej encyklopedii francuskiej z XVIII wieku. Tam są właśnie takie ryciny, tworzone do opisu różnych rzeczy, na przykład narzędzi, roślin, zwierząt. Są naprawdę piękne. Chociaż encyklopedia powstała w epoce oświecenia, jest w tym jakiś barokowy sznyt i dlatego pomyślałem o Starowieyskim. Typografia, tak samo jak w Powołaniu, jest mieszanką dwóch typów pisma – odręcznego i graficznego.
Osioł grający na lirze wywarł na mnie chyba największe wrażenie. Bardzo wpasowuje się w poetykę filmów Wojciecha Jerzego Hasa.
Są twórcy, których stylistyka idealnie pasuje do konkretnego okresu, i wydaje mi się, że Has pasowałby na przykład do Wiktora Sadowskiego czy Wiesława Wałkuskiego. Osobiście nie cierpię odwoływania się do takiego imaginarium, do tych czaszek, których ludzie może i bali się dwieście lat temu, ale dziś to graniczy z kiczem. Dlatego też zdecydowałem się na coś mi bliższego. Talerz przyszedł mi do głowy bez konkretnego uzasadnienia, po prostu spodobał mi się motyw potłuczonego naczynia. Poszukiwałem metafory wielości, jako że film miał taką patchworkową konstrukcję. Ten talerz to całość składająca się z drobnych kawałków i ta całość nagle się rozpada. Poszukiwałem pewnego rodzaju erudycji, dlatego pojawiają się tu fragmenty książek, traktatów filozoficznych, wizerunki dyktatorów i Zygmunta Freuda. To przekrój przez ludzką historię i wiedzę.
autor plakatu: Kuba Sowiński
W Chorobie więziennej wyczuwa się zmierzch pewnej epoki. Nie tylko tej polityczno-społecznej, ale również artystycznej. Co w tym projekcie zostało z polskiej szkoły plakatu?
Chciałem, aby ten ostatni plakat był trochę „pągowski”. To jednak wciąż artysta najmocniej kojarzony z polską sztuką plakatu. Na pewno inspiracją były dla mnie jego projekty do Aktorów prowincjonalnych czy Amatora. To dla niego znamienne: użyć jednego znaczącego motywu na jasnym, pustym tle. Wykorzystałem też trochę stylistykę Piotra Młodożeńca, artysty bardzo awangardowego. Widać w nim DNA malarza. On nie przejmuje się znaczeniami, celowo projektuje w jakimś superprymitywnym programie graficznym. Motyw ręki-nożyc zaczerpnąłem z którejś z jego prac, tę czarną, mocną oprawę także. Dla mnie to przenośnia: polityk przecinający wstęgę. Chodziło też trochę o to, że solidarnościowcy ciągle odcinali kupony od swojej przeszłości. Chciałem ująć ten temat nieco ironicznie.
Czy patrząc na cały ten projekt z perspektywy czasu, zmieniłbyś w nim coś, coś byś dodał?
Brakuje mi tutaj typowo malarskich plakatów. W polskiej szkole to jednak ten typ plakatu jest najbardziej znany. Ci artyści w większości byli malarzami: Wojciech Fangor, Jan Lenica. Mógłbym zrobić coś w stylu Świerzego czy Jana Młodożeńca. Żałuję tego. To wynikało poniekąd z braku czasu. Myślę, że na przykład Bunga można też zrobić inaczej. Gdyby pojawiło się coś malarskiego, otrzymalibyśmy pełnię polskiego plakatu. Szkoda, że nie zaprojektowałem plakatu w stylu Andrzeja Krajewskiego czy Sawki, to nie byłoby znowu takie trudne. Wszystko przez ten czas, niestety. Sawka i Krajewski w latach 60. totalnie odżegnali się od polskiej tradycji, zwrócili się ku stylistyce nieco komiksowej – ja to bardzo lubię, a w tym amoku tego nie wykorzystałem.
A więc czeka cię kolejne wyzwanie.
Wszystko możliwe, zobaczymy.
Słowa kluczowe: polski plakat filmowy, polska szkoła plakatu, grafika artystyczna, Kuba Sowiński, Tadeusz Lubelski, Historia niebyła kina PRL
Kuba Sowiński – absolwent Wydziału Form Przemysłowych na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Zajmuje się grafiką użytkową ze szczególnym uwzględnieniem plakatu, ilustracji oraz grafiki wydawniczej. Współtworzył ogólnopolski kwartalnik projektowy „2+3D” ukazujący się w latach 2001–2016. Zdobywca wielu wyróżnień oraz nagród głównych konkursów plakatowych, m.in. Krakowskiego Festiwalu Plakatu.
Aleksandra Okońska – absolwentka organizacji produkcji filmowej i telewizyjnej PWSFTviT im. Leona Schillera w Łodzi. Miłośniczka podróży, fotografii i literatury non-fiction. Marzy o zawodowym pisaniu reportaży.
Wybrane wideo
-
O PROGRAMIE APF, dr Rafał Marszałek
-
Geneza społeczno-polityczna rozwoju KINA MORALNEGO NIEPOKOJU, prof. Andrzej...
-
Rozwój kina socrealistycznego w Polsce
Wybrane artykuły
-
RECENZJA: Badania zespołów filmowych: francuski łącznik – recenzja książki "Do granic negocjacji. Historia Zespołu Filmowego „X” Andrzeja Wajdy (1972–1983)" Anny Szczepańskiej
Marcin Adamczak
"Pleograf. Kwartalnik Akademii Polskiego Filmu", nr 2/2018