Artykuły
„Kino” 1975, nr 6, s. 2-7
Nasz film historyczny
Ryszard Koniczek
Od połowy lat pięćdziesiątych – od Warszawskiej premiery, Młodości Chopina, Podhala w ogniu – nie ma już w Polsce reżyserów zainteresowanych historią. Czy to możliwe? Istnieją przecież i są realizowane filmy historyczne, dużo filmów...? Tak – ale dawniej filmowcy deklarowali chęć odczytania dziejów na nowo, zinterpretowania przeszłości, zrozumienia jej. Inna sprawa – co z tego wyszło i zostało (piszemy o tym na stronach 61-64 tego numeru). A teraz? Czy interesują ich tajemnice historii – przyczyny okresów jasnych i czasy powszechnej konfuzji? Czy interesuje ich człowiek przeszłości – jego rozumienie świata, motywy działania lub bierności, skala wyobraźni? Jednym słowem, to wszystko, co intryguje zwykłych czytelników studiów historycznych, pamiętników, eseistyki.
Proszę spojrzeć na autorską motywację podejmowanych prac. Czy któryś z twórców zdradził się publicznie z pasją do epoki piastowskiej? Czy mówił o prześladującej go od lat młodzieńczych namiętności do Odrodzenia? Czy wskazywano nań jako na znawcę okresu rozbiorów? Nie, kroniki filmowe czegoś takiego nie notowały. Z jednym wyjątkiem: Jerzy Hoffman, kiedy realizował jeszcze dokumenty i filmy współczesne, marzył podobno od lat studenckich o ekranizacji Starej baśni.
Inni, kręcąc kolejną scenę z życia Mieszka, Bolesława Śmiałego, z czasów Prus Książęcych, powiadają dziennikarzom, że „nie wiedzą, co to jest film historyczny”. To nie wymysł – oto leży przede mną stos wywiadów... enuncjacji, zwierzeń autorskich. W każdym powtarza się refren: nie wiemy, jak można dzielić filmy na historyczne i współczesne; historia to współczesność, tylko dziejąca się trochę wcześniej; przeszłości nie można zrekonstruować, to wciąż dzień dzisiejszy w kostiumie z epoki; to zła wyobraźnia krytyków dopatruje się w temacie historycznym ucieczki od rzeczywistości; tylko istotne problemy współczesności, pilne zadania wychowawcze ożywiają historię. I tak dalej, i tak dalej. Zadziwiająca jest jednomyślność: niechęć do historii przy historycznych tematach.
Zostawmy na boku te powiedzonka. Czego mogłyby dowodzić? Że nasi twórcy kiepsko się czują na obszarach dziejów ojczystych? Że istotne, współczesne sprawy chcą lepiej wyrazić metodę analogii? Że przesłanie wychowawcze łatwiej osiąga cel, gdy jawi się przed widzem, zwłaszcza młodym, w szacie historycznej? A
– 2 –
może chodzi po prostu o tematy a priori obecne w świadomości powszechnej, o styl sugerowany przez kostium i scenografię, o przygodę egzotyczną i spektakularną?
Współczesność Gniazda? Mieszko stanął przed doniosłym wyborem politycznym, powiedzmy: Wschód czy Zachód, stara czy nowa orientacja. Przed trzydziestu laty myśmy także stanęli na rozdrożu historii i dokonali ważnego wyboru. Przyjmijmy, że przemknął jakiś odległy cień podobieństwa po tysiącu lat. Lecz przecież da się on uchwycić na bardzo abstrakcyjnym, ogólnikowym poziomie myślenia: w dziejach coś się powtarza. Jaka użyteczność tej analogii – myślowa, społeczna? Co z niej wynika, czym wzbogaca nasze życie duchowe? Że nasz wybór podobny jest do tamtego? Pomijam wykonanie, albowiem zamysł sam oparto na biegunach tak odległych, że żadna iskra nie mogła się między nimi pojawić.
Współczesność Kopernika? Właśnie tamta epoka, teoria rewolucyjna w konsekwencjach – myślowych, moralnych i społecznych, osobowość bohatera „do stworzenia” mogły dostarczyć dramatu z cząstką naszych niepokojów. Ale pojawiły się w nim, niestety, całe partie opisowe, historycznie mało znaczące. Aneksy do tej biografii – służba społeczna wielkiego astronoma, zabiegi taktyczne wokół publikacji – nie mogły już przywrócić jej życiu.
Współczesność Chłopów? Znów podobne zauroczenie kaligrafią, rysunkiem folklorystycznym, rodzajowością. A przecież nie wszystko wystygło w tych zawęźleniach, człowiek i ziemia, przyroda, własność, władza patriarchalna. To niektórzy krytycy dopisywali tej lodowatej epopei tendencyjność, ale wysnutą nie z utworu, lecz z reakcji publiczności telewizyjnej. Chodziło o godny i bogaty rodowód dzisiejszych wychodźców ze wsi.
Pragmatyzm historyczny naszych twórców, tak chętnie przez nich demonstrowany, nie zawsze więc ma pokrycie w dziełach. Przy dzisiejszej historycznej wrażliwości widza, a nawet nadwrażliwości, jest to zadanie niewątpliwie trudne: zbyt jawne bądź mało umotywowane zabiegi ideologiczne skazują utwór z miejsca na infamię. Ale najwierniejsza rekonstrukcja (stanu wiedzy) i ilustracja też nikogo nie zadowala. O to właśnie potknęły się wymienione wyżej utwory i nie one tylko. Trzeba mieć własną wizję, argumenty, wyrażoną siłę przekonania, a jednocześnie być blisko obiektywizmu autonomicznego zdarzenia „naprawdę”. To „naprawdę” osiąga się w filmie jak gdyby łatwiej: odwołując się do zdarzeń, postaci, a zwłaszcza kostiumu i scenerii. W tę stronę, jak widać, „znosi” naszych reżyserów wyobrażenie historii. Lecz bez idei, bez historiozofii, bez dylematów, w których się widz dzisiejszy jakoś odnajdzie, owa „prawda” jest martwa. Sama historiografia nowoczesna tak zresztą swoją rolę pojmuje.
– 3 –
– 4 –
– 5 –
Nie można mieć złudzeń, że powszechna świadomość historyczna, może lepiej – potrzeba historii, żąda dwóch przeciwstawnych racji: prawdy i konfrontacji. Być może nie zawsze jest to realne w historii naukowej, ale w sztuce? To jej domena, jej byt.
Czy mówimy o czymś nieosiągalnym? Nie, nasz film historyczny jest tu na własnym terenie. Nie musimy rozglądać się po świecie, mamy już własną tradycję. Trzeba natomiast zdać sobie sprawę, że bodźce dla tej twórczości nie szły od pragmatyzmu historycznego, podniesionego na wyżyny przez Sienkiewicza i jego naśladowców, lecz z inspiracji głębszej. Stoi za nią zapewne współczesny racjonalizm i materializm historyczny, zrozumienie dla procesów podstawowych i imponderabiliów, dla przypadku i konieczności, wolności i determinizmu. Temu systemowi poglądów artystycznych, który można chyba nazwać historyzmem, nieobcy jest wprawdzie pewien pragmatyzm, ale nie w tradycyjnym, wybujałym kształcie. Przeszłość spotyka się tu z większą uwagą, głównie przez chęć zrozumienia jej mechanizmów, ale także osoby ludzkiej, warstwy i klasy. Współczesność zaś i jej dylematy są jednym z punktów odniesienia, pewnym zabiegiem weryfikacyjnym, ale nie celem jedynym. Myślę, że ta postawa dzieląca niejako racje między przeszłość i teraźniejszość, między naszą potrzebę odnalezienia siebie w historii i poznania historii dla niej samej – przyniosła jak dotąd polskiemu filmowi najwięcej rzetelnych sukcesów.
Przykładem może być filmowa „trylogia”: Ziemia obiecana, Celuloza, Pod gwiazdą frygijską. A więc obraz dziejów najnowszych, od końca ubiegłego wieku po lata międzywojenne. Mimo wszelkich różnic jest coś, co te utwory łączy. Przede wszystkim pewna koncepcja dziejów jako mechanizmu „asymetrycznie” zdeterminowanego, w którym zamiary i efekty podlegają charakterystycznemu rozszczepieniu. Zrozumieć sens i przyczyny tych rozbieżności w kategoriach racjonalnych – oto prawdziwy cel tych wypraw w przeszłość. Łączy te filmy skala opisywanych mechanizmów oraz to, że odciska się ona nierównomiernie na ludzkich losach. Dzieje Borowieckiego i Szczęsnego są naznaczone epoką, ale biegną innym jeszcze torem – woluntarystycznym. Każda z części tej „trylogii” ma własną historiozofię: polityczno-moralną, ekonomiczno-kulturową, klasową, inne związki ze współczesnością, inny wreszcie styl. Łączy je natomiast krytycyzm, przykładana miara wartości, potrzeba wniosków. Historia według Wajdy i Kawalerowicza jest dyskursem podejmowanym dla konfrontacji wartości, idei, poglądów. Te utwory spełniły oczekiwania wiązane z filmem historycznym, nie zatraciły się w ilustracyjności, choć dbały o podwójną wierność – epoce i pierwowzorowi literackiemu; zawierały nie tylko sumę wiedzy o przedmiocie, ale i przenikliwość, dramatyzm, ton osobisty: do muzeum kultury materialnej wnosiły hierarchię ludzką i perspektywę humanistyczną; tendencyjność autorska, jak zawsze – sporna, legitymowała się poprawnym przewodem intelektualnym i argumentami.
W poznawaniu historii przez film jest miejsce na wielostronną jej interpretację. Krytycyzm i racjonalizm nie muszą iść w parze z szarganiem świętości narodowych, zwłaszcza że ten kompleks ma swoje racje. Nie ma, zresztą, takich niebezpieczeństw ani zamachów ze strony filmowców. Nie wyszli oni dotąd poza granice sporu istniejącego w naszej kulturze. Trzeba by się raczej zgodzić z poglądem, że historyczna świadomość społeczna – mimo i wbrew osłabionej autoironii Polaków – demonstruje wiele cech zachowawczych, tradycyjnych, mitologicznych. Film może ją zmieniać nie tylko przez dyskursywność i nowe, krytyczne oświetlenie przeszłości, ale także przez wybór. Trudno bowiem kwestionować w ogóle tendencję „ku pokrzepieniu serc”, jak czynią to niektórzy; ma ona podobne zalety i wady co metoda „rozdrapywania ran”. Rzecz polegałaby raczej na wyborze momentów, które mielibyśmy pełne prawo aprobować. Przykład Hubala był sygnałem mało przekonującego wyboru, a bezkrytyczna aprobata dla bohatera nie mogła się w pełni obronić. Pominęła bowiem celną formułę poety proletariackiego o wrześniu 1939, że „są w ojczyźnie rachunki krzywd, a obca dłoń ich też nie przekreśli”. Skupiła się na jej drugiej części – „ale krwi nie odmówi nikt” – gdy właśnie pierwsza brzmiała szczególnie tragicznie. Nie sposób jednak w kulturze żywić się samą krytyką, weryfikacją, nieustannym przewartościowywaniem. Czy brak nam w dziejach materiału dla aprobaty, dla sienkiewiczowskiego tonu, bez sienkiewiczowskiej historiozofii? Oczywiście, nie brak. Ta tradycja mogłaby kwitnąć – w zgodzie z faktami, z prawdziwym mechanizmem biegu historii, z nowoczesnym jej odczytaniem.
Trudno coś przesądzać, gdy brak badań i pewnych danych. Wiele jednak wskazuje na to, że ekranizacja Potopu spełniła coś, o czym tu mowa. Złożyła należną dań wielkiemu pisarzowi i patriocie, tradycji, którą stworzył, uszanowała ton, którym przemawiał, a jednocześnie sprowadziła mit do właściwych wymiarów. Ta barwna opowieść stała się po prostu opowiadaniem o przygodach pana Andrzeja, fikcją na tle historii, a nie historią samą. Taka była percepcja Potopu (zanotowaliśmy wiele przykładów przede wszystkim u młodzieży). Sienkiewicz zaczął więc funkcjonować ze wszystkimi jego zaletami w ramach literatury, a nie historii, jak dawniej. Byłoby to chyba pożądane, właściwe przymierze z wielkim nurtem naszej tradycji, słusznie krytykowanym przez postępowe kręgi.
W naszym filmie historycznym ukształtowała się jeszcze jedna postawa, którą chciałoby się nazwać estetycznym rozumieniem przeszłości, gdyby nie ograniczający sens tego określenia. Jest to wartość wyjątkowa na tle produkcji światowej. Zasługuje na szczególną uwagę i świadczy raz jeszcze przeciwko metodzie ilustracyjnej i muzealnej. To ciąg takich utworów, jak Faraon i Matka Joanna od Anio-
– 6 –
łów Kawalerowicza, Rękopis znaleziony w Saragossie i Sanatorium pod Klepsydrą Wojciecha Hasa, Sól ziemi czarnej i Perła w koronie Kutza, Czarne skrzydła Petelskich i Lokis Majewskiego, ostatnie prace historyczne Wajdy. Zdecydowana kreacyjność wizji, niekłócącej się wszakże z wymaganiami historii sztuki, poetyckość i piękno, wreszcie obecność indywidualnego stylu, jedyny chyba gatunek w całej twórczości, gdzie się styl polskich reżyserów naprawdę objawił – kazałby może nazwać ten nurt autorskim filmem historycznym.
Nie chodzi, oczywiście, o terminy, lecz o sposób widzenia przeszłości, który niepomiernie wzbogaca nasz z nią kontakt i niczym nie daje się zastąpić. Tę twórczą, aktywną tendencję reprezentuje w filmie światowym Pasolini, który z materiałem historycznym obchodzi się, jak wiadomo, dość bezceremonialnie. Także Fellini w swoich wizjach-esejach. Dyscyplina artystyczna polskich filmowców jest większa, co bardziej zbliża te utwory do historii, lecz ostateczny efekt nie zawsze ustępuje renomowanym mistrzom. A przecież jest jeszcze w wymienionych dziełach wartość dodatkowa – myśl, głębsza refleksja, problem istotny.
Gdy więc nawet tak powierzchownie i wyrywkowo myślimy o tej dziedzinie naszej twórczości, stwierdzimy wiele osiągnięć. Może pełniejszych niż w innym gatunku i temacie. Czemu więc niepokoi nas to, że nie wszystko jest w porządku? Powstało ostatnio kilka utworów nieudanych, nieangażujących i martwych, których nie zrównoważyły te przyjęte gorąco. Inne nasuwały przypuszczenie o jakimś małym ożywieniu przebrzmiałej myśli historiograficznej. Wprowadzono ton samozadowolenia i dyskusji nie cierpiącej sprzeciwu.
Film historyczny po wielekroć nie był i być nie musi ucieczką od ważnych problemów. Ma do spełnienia szczególnie istotną rolę w naszej kulturze, może ją przysposabiać dla postępu, lecz również czynić z niej element inercji. Dlatego o wrażenia z kina, z naszych filmów historycznych pytamy na następnych stronach – może bardziej obiektywnych – historyków.
– 7 –
Ryszard Koniczek
Wybrane wideo
-
O PROGRAMIE APF, dr Rafał Marszałek
-
Fenomen POLSKIEJ SZKOŁY FILMOWEJ, prof. Piotr Zwierzchowski
-
Kształtowanie się rynku filmowego w Polsce na początku lat 90
Wybrane artykuły
-
RECENZJA: Strategie autorskie Tadeusza Lubelskiego – recenzja książki "Przygoda kina. Prace dedykowane Profesorowi Tadeuszowi Lubelskiemu" pod redakcją Sebastiana Jagielskiego i Magdaleny Podsiadło
Barbara Głębicka-Giza
"Pleograf. Kwartalnik Akademii Polskiego Filmu", nr 4/2019
-
Z WARSZTATU: Edukacja filmowa na wyciągnięcie ręki
Agata Sotomska
"Pleograf. Kwartalnik Akademii Polskiego Filmu", nr 1/2020
-
Neopiktorializm filmowy. Obrazowość i malarskość współczesnego kina artystycznego
Zuzanna Kowalczyk
"Pleograf. Kwartalnik Akademii Polskiego Filmu", nr 2/2019