Artykuły
„Kino” 1983, nr 9, s. 12-14
Pan Mundstock idzie do gazu
Krzysztof Stanisławski
„Biada mi! Ja wiedziałem przecież,
sąsiedzi także, nie ja tylko.
Wszyscy – od starców aż do dzieci,
wiedzieli, matki i ojcowie.
Aleśmy strzegli samych siebie,
ustom kazaliśmy zamilknąć.
I zagłuszaliśmy to w myślach,
chcieliśmy to zadławić w sobie”.
(Icchak Kacenelson Pieśń o zamordowanym żydowskim narodzie)
Przed sześciu laty podczas rozmowy „Kina” z grupą studentów I roku reżyserii łódzkiej PWSFTviT na tle wypowiedzi, w których domagano się, by film rewolucjonizował widzenie świata, kształtował świadomość i przede wszystkim „rzeczywistość brał za mordę”, Waldemar Dziki wydawał się najostrożniejszy w deklaracjach programowych – najwyższą wagę przykładając do rzemiosła filmowego i artystycznej formy: „Jeśli jednak będziesz chciał powiedzieć widzom coś ważnego, ale nie wzbudzisz zainteresowania formą, ponieważ będzie ona zbyt nieudolna, aby cokolwiek przekazać – to komu takie kino będzie potrzebne? (Ich będzie kino, „Kino” 3/77). Przypomniałem sobie te słowa, gdy oglądałem debiut fabularny Dzikiego Kartka z podróży – pierwszy, jak dotąd, film kinowy nakręcony przez kogoś z tamtej grupy rozmówców. Młody reżyser zrealizował film bardzo dojrzały – mądry
i dopracowany formalnie. Wśród produkcji Studia im. Karola Irzykowskiego, gdzie powstał, jest chyba pozycją najlepszą.
Dziki postawił przed sobą bardzo trudne zadanie, wydawać by się mogło – niewykonalne. Robił film
o stanie świadomości. To, co dla literatury nie jest niczym szczególnym – wszak powieść może być jednym długim monologiem, ciągiem zapisanych myśli – dla filmu staje się niezmiernie trudne do osiągnięcia, często usiłowania takie dają w efekcie utwory nużące, nie do oglądania. Film Dzikiego ogląda się dobrze. W oparciu o znakomity materiał literacki, jaki stanowi pierwsza powieść Ladislava Fuksa pt. Pan Teodor Mundstock, która przyniosła autorowi od razu światowy rozgłos (przetłumaczono ją na 10 języków), wykorzystał z dużym powodzeniem możliwości języka filmowego, co w połączeniu ze świetnym aktorstwem i doskonałą muzyką Zygmunta Koniecznego dało w efekcie dzieło mądre
i ciekawe, dobre pod względem warsztatowym i artystycznym.
Dziki pozostał wierny pierwowzorowi literackiemu – oprócz zmiany miejsca akcji i rezygnacji z kilku wątków pobocznych – wszystko – nawet dialogi – zostało zachowane. Język Fuksa: prosty, bez ozdobników, konkretnie opisujący świat przedstawiony, dobrze nadaje się na scenariusz filmowy, choć – paradoksalnie – te same cechy stanowią również o trudności przełożenia na język obrazów drobiazgowych tłumaczeń motywacji i rzeczowego przedstawienia toku myślenia bohatera. Zmieniono jednak niektóre realia, także nazwisko głównego bohatera: Teodor Mundstock w Kartce z podróży nazywa się Jakub Rosenberg.
Film przedstawia ostatnie tygodniem jego życia, byłego urzędnika, obecnie zamiatacza ulic w getcie, który czeka na swoją kolej do transportu. Film zawiera studium skażenia śmiercią, degeneracji świadomości sparaliżowanej strachem i grozą. W Kartce Dzikiego nie ma tzw. wielkiej martyrologii Żydów, nie widać śmierci na ulicach getta, nie ma komór gazowych, krematoriów, rozstrzelań. Wszystko jest zawężone do jednostkowego mikrokosmosu. Widać śmierć królującą w świadomości zdrowego, jeszcze młodego mężczyzny, który jak
– 12 –
urzeczony czeka na swoją kolejkę do gazu.
Zamknięty świat Jakuba Rosenberga, żyjącego w Zamkniętej Dzielnicy, filmowany jest prawie wyłącznie we wnętrzach: w scenerii mrocznego mieszkania głównego bohatera, strychu, brudnej stołówki, klatki schodowej. Jeśli nawet kamera opuszcza cztery ściany, przenosimy się pod most – na śmietnisko, albo do hal, gdzie ma miejsce załadunek transportu. Gdy wychodzimy na ulice, widać tylko bruk, odrapane mury i oślepiające światła wozów policyjnych. Wszystko jest szare, zakurzone – nawet twarze ludzi. Stale pada deszcz i słychać strzały.
Świat zewnętrzny getta poznajemy za pośrednictwem dźwięków przetwarzanych, potęgowanych przez rozstrojony strachem słuch bohatera – chrzest gąsienic na bruku zagłusza nawet myśli, bicie serca śmiertelnie przestraszonego człowieka, który boi się wyjrzeć przez okno.
Narastanie poczucia zagrożenia pogłębia muzyka – pełna dysonansów i zgrzytów, doskonale oddająca zmienne stany emocjonalne bohatera, podkreślająca również grozę sytuacji – przez swą stałą obecność – jak Fatum wiszące nad bohaterem i wszystkimi postaciami dramatu.
Dla Jakuba Rosenberga świat zewnętrzny przestał istnieć: „powódź ogarnęła jego świadomość
i zatopiła wszystko, co miało związek z rzeczywistością”. Bohater został sam ze swoim wyrokiem niemal bez żadnej nadziei. A czy można żyć bez nadziei? „Najgorsze, co może być, to utracić nadzieje (...) Bez niej nawet bogacz jest biedakiem, a cóż dopiero my, nędzarze z gwiazdami”. Dum spiro, spero.
Trudno jednak o nadzieje, gdy okazało się, że i dla niego, i dla całego narodu zabrakło miejsca na ziemi, że on i wszyscy Żydzi godni są tylko wzgardy i wytępienia i że nie ma żadnego odwołania od tego wyroku. Najpierw zamknięto ich za murami, oznaczono żółtą „łatą”, skazano na oczekiwanie, aż „Im Namen des deutschen Volkes, Reiches und Reichskanzlers” wszyscy pojadą do gazu.
„Gdybym wiedział o jakiejś drodze ucieczki od tej grozy – mówi Rosenberg – gdybym to wiedział. Tam w pokoju mam książki, które zbierałem przez 30 lat, otomanę, którą na noc przemieniam w łóżko, aby mieć się na czym położyć i spać. Drzwi, ale prowadzą one tu, do tego przedpokoiku, i nie da się przez nie uciec od obozu koncentracyjnego. Lampę, na której kloszu żaglowiec przecina morze bez początku i bez końca, bo abażur jest okrągły, czyż mogę wskoczyć doń i odpłynąć w kloszu lampy?” Pan Mundstock – Rosenberg decyduje się jednak na taką podróż. Chce uratować się sam dla siebie, zbudować swoją nadzieje.
Odtąd jeszcze szczelniej odgrodzi się od rzeczywistości. Postanawia jej grozę przezwyciężyć systemem i metodą. Wychowanek racjonalizmu, „trzeźwy, rzeczowy i logiczny, który zawsze znajdował na wszystko jakiś swój sposób” i teraz szuka tego rozsądnego sposobu w świecie krwiożerczości, histerycznej nienawiści i planowej eksterminacji.
Rosenberg odkrył, że „system i metoda mogą go ocalić. Że może uniknąć zagłady (...) bo kto właściwie przeżyje obóz koncentracyjny? Ten, kto praktycznie zabiera się do rzeczy, stosując system i metody. Ten, kto doskonale, planowo, jak należy będzie przygotowany na wszystko”. Należy opracować
w najdrobniejszych szczegółach zasady postępowania w każdej sytuacji, należy przećwiczyć wszelkie warianty zachowań, przygotować się do znoszenia niewygód, głodu, bicia, aż w końcu – umierania.
Zamknięty w swoim mieszkanku przy lampie z żaglowcem, samotny bohater Kartki z podróży obmyśla wszelkie możliwe scenariusze zdarzeń: opracowuje najwygodniejszy sposób niesienia walizki, porcjuje chleb tak, aby bezpiecznie móc pożywić się w podróży, śpi na podłodze, ćwiczy. Tak buduje swoją nadzieję.
Wreszcie „przychodzi mu do głowy, że właściwie na tym nie koniec. Muszą być rzeczy jeszcze gorsze, te mianowicie, dla których przyjeżdża się do obozu koncentracyjnego”. Również to pragnie przećwiczyć, aby nie być później zaskoczonym. Inscenizuje sytuacje, w której zostaje pobity (scena
w stołówce, w powieści – u rzeźnika), przeżywa w myślach rozstrzelanie, odkręca nawet gaz, by poznać „tę ostatnią rzecz, po jaką jeździ się do obozu koncentracyjnego”. Już się nie boi, jest dostatecznie przygotowany i gdy do jego drzwi puka posłaniec Gminy z wezwaniem do transport-
– 13 –
tu, uśmiecha się i zaprasza młodego urzędnika do środka – blankiet wezwania to kartka z podróży, jeszcze jedna do kolekcji, którą właśnie przeglądał z małym Szymonem.
Obaj z Szymonem o świcie pomaszerują raźno na miejsce zbiórki, obaj będą zmieniali rękę niosącą walizkę co 20 kroków, będą spokojni (pan Jakub nauczył małego swojej metody przeżycia). Czy mają nadzieję? Nie boją się, a to już dużo. Czy Jakub Rosenberg rzeczywiście wierzy, że pojedzie na Madagaskar? Nie, on wie, że jedzie na śmierć. Jest przygotowany do podróży (jak mu się zdaje). Przygotowany na śmierć? Czy może przez to będzie mniej bolesna lub mniej nieodwracalna? Jego nadzieję życia można sprowadzić tylko do stwierdzenia filozofa: „Jeśli jesteśmy, nie ma śmierci, jeśli jest śmierć, nie istniejemy”.
Pomimo całego przygotowania traci w końcu głowę – w czasie załadunku ciężarówki jego metodycznie zapakowana waliza otwiera się, tłuką się okulary, słychać krzyki wściekłych SS-manów (w powieści bohater wpada pod rozpędzony samochód). „Boże, cośmy robili, ćwicząc tylko i ćwicząc – to ostatnie, co przeszło mu przez myśl – bo przecież nie mogliśmy się naprawdę przygotować na wszystko, to jakaś moja pomyłka, mój własny ogromny błąd...”
Podróż bohatera była skończona, zanim naprawdę się rozpoczęła. Film zaczyna się i kończy tymi samymi kadrami: popędzany wrzaskami SS-manów tłum tłoczących się do ciężarówek ludzi z żółtymi opaskami na rękawach. Wszystko, co zdarzyło się pomiędzy tymi ujęciami, nie miało znaczenia
z punktu widzenia losu głównego bohatera. Na nic się zdały wszystkie przygotowania. Jakub Rosenberg nie uniknął śmierci, ale czy idzie do nieba całkowicie nieprzygotowany?
„Co powinien człowiek najbardziej w życiu cenić? – pewien rabin zadał kiedyś swoim uczniom takie oto pytanie. Pierwszy uczeń odparł: »Bystry wzrok«. Drugi odrzekł: »Dobrego przyjaciela«. Trzeci oświadczył: »Dobrego sąsiada«. Czwarty wykrzyknął: »Dar widzenia rzeczy przyszłych«. Piąty powiedział: »Dobre serce«. Rabin zgodzi się z poglądem ostatnim, w nim bowiem zawierają się wszystkie poprzednie” (Talmud, Pirke Abot, 10 – motto powieści Fuksa i najgłębszy, jak sądzę, sens filmu Dzikiego). A „dobre serce” to „spokojne serce”, nadzieja nawet wbrew nadziei. Spokój w obliczu śmierci, przy pełnej świadomości jej nieuchronności – te wartość udało się bohaterowi zachować do końca. „Oto więc – wyznaje w drodze na zbiórkę – nadchodzi chwila mojego największego w życiu triumfu”.
Krzysztof Stanisławski
– 14 –
KARTKA Z PODRÓŻY. Scen. (na motywach powieści Ladislava Fuksa Pan Teodor Mundstock) i reż.: Waldemar Dziki. Zdj.: Wit Dąbal. Muz.: Zygmunt Konieczny. Wyk.: Władysław Kowalski (Jakub Rosenberg), Maja Komorowska i Janusz Michałowski (państwo Grossmann), Rafał Wieczyński (Szymon) oraz Halina Mikołajska, Jerzy Trela i inni. Prod.: Studio im. K. Irzykowskiego, 1983.
Wybrane wideo
-
O PROGRAMIE APF, dr Rafał Marszałek
-
Początki kina na ziemiach polskich, prof. Małgorzata Hendrykowska
-
Rozwój kina na ziemiach polskich w latach 1907-1914
Wybrane artykuły
-
Diegeza
Jacek Ostaszewski
„Słownik filmu”, red. Rafał Syska, Krakowskie Wydawnictwo Naukowe, Kraków 2010
-
Ewa Krzyżewska (i chłopcy)
Karol Jachymek
[w:] Film - ciało - historia. Kino polskie lat sześćdziesiątych