Artykuły

„Kino” 1983, nr 4, s. 5-8

Przed dniem ostatnim

Michał Boni

Austerii Jerzego Kawalerowicza brakuje wewnętrznej prawdy. I chociaż jest w tym filmie patos zagrożenia oraz sugestywna zmysłowość wielu potocznych obrazów, to jednak chyba nie osiąga Kawalerowicz właściwego tonu. Nie tyle intensywnie przejmującego, bo niektóre sceny utrwalają się w pamięci, lecz przede wszystkim – tonu prawdziwego świadectwa.


W realizatorskich wysiłkach zmierzających do odtworzenia żydowskiej kultury, żydowskich postaci z cywilizacyjnego pogranicza galicyjskiego w początkowych chwilach I wojny światowej; w zamiarze nakreślenia konkretnej, ale panoramicznie syntetycznej wizji świata już ginącego – zagubione zostały rysy istotne, najgłębsze. Zniknęły wartości i motywacje, które mimo pożogi i niebezpieczeństwa śmierci pozwoliły porannie rozśpiewanym, rozmodlonym chasydom na prawie że rytualne zanurzenie w strumieniach żywej wody. Zatarciu uległ obraz skrywanych w intymnych i sakralnych pokładach kultury właściwości decydujących o jej trwaniu, możliwościach odradzania się i przeobrażania. Trzeba jednak pamiętać – ta niepełność ujęcia nie wyrasta z kłamstwa czy okolicznościowej manipulacji. Dlatego jest dramatem, który dotyka nas wszystkich: patrzących jakoś z zewnątrz, z obszaru i czasu innej kultury oraz odmiennych doświadczeń religijnych, czy w ogóle niewrażliwości na boski wymiar i podtekst świata. Należny Kawalerowiczowi szacunek za samo nieugięte drążenie tematu nie może więc przekreślić zasadniczych pytań i znaków wątpienia. Raczej dodatkowo je komplikuje.

Żydzi, których noc wojennej katastrofy gromadzi w austerii starego Taga, nie są już tak silnie zintegrowaną wspólnotą jak niegdyś. Różnią się między sobą zapatrywaniami na kwestie społeczne, koncepcjami politycznymi, stosunkiem do religijnych dogmatów, mocą indywidualnej wiary i etyczną wrażliwością sumienia. Także normami obyczajowymi. Poszukująca madziarskiego honveda Blanka nie nosi w sobie typowego przeznaczenia żydowskiej żony. Właściciele magazynów i loterii nieustannie wracają myślami do zostawionych w mieście dóbr, odbierają strachowi rangę eschatologiczną, nadając mu sensy wyłącznie materialne. Cadyk przebywa wśród aniołów w chmurach jako jedyny sprawiedliwy, a otaczający go chasydzi zbliżają się do świętej ekstazy mimo obecności Zmarłej w domu i zaklęć 

5

Taga. Ale są to różnice występujące w naturalnym rytmie rozwoju kultury, świadczą o upływie czasu, a nie utracie tożsamości. Przybierają zresztą najczęściej tylko zewnętrzną, jakby kostiumową postać. Nie one przecież czynią z domostwa i karczmy starego Taga niebywałą, mającą ocalić, przysłowiową Arkę Noego. Bo w symbolicznym, lecz prawdziwym zaistnieniu Arki nie odgrywają takiej roli psychologiczne czy socjologiczne odmienności. Ważniejszy staje się łączący ludzi ponadświadomie lęk oraz bezbronne, oczyszczające skupienie w oczekiwaniu na dzień ostatni – „Każdy dzień może być ostatnim”. Poczucie zagrożenia wpisało się trwale w dzieje żydowskiej kultury. Zaznacza się w Historiach Jakubowych, proroctwach Starego Testamentu, w zburzeniu Jerozolimy, wygnaniu z Hiszpanii, pogromie kiszyniowskim, hitlerowskiej dyskryminacji i zagładzie warszawskiego getta. Równocześnie staje się elementem realizacji mitu, tworzy przesłanki dla etosu wiecznego wędrowania i życia w diasporze. Wyodrębnia żydowskie doświadczenie kulturowe, lecz zarazem nadaje mu sens uniwersalny. Jest przecież niczym innym, jak głęboko ukrytą, elementarną dla człowieka figurą jego losu, o której w Księdze Eklezjasty napisano:                                                                                                            

Przemija pokolenie i rodzi się pokolenie,

a ziemia trwa na wieki.

Słońce wschodzi i słońce zapada i dąży do miejsca swego,
skąd będzie wschodziło.

Wiatr wędruje na południe
i na północ zawraca,
krąży i krąży w swoich kolejach.
Wszystkie potoki płyną z gór do morza,

a morze pełne nie jest.

Na miejsce, skąd płynęły, wracają,
aby znów płynęły.

Wszystkie rzeczy są trudliwe
i człowiek ich nie wypowie.

Nie nasyci się oko patrzeniem,
nie napełni się ucho słuchaniem.
Cokolwiek raz było, to będzie.

Cokolwiek raz uczynione zostało,
uczynione zostanie.

A nie masz nic nowego pod słońcem.

(Eklezjasta 1,4-9, przekład Czesława Miłosza, w: Księgi Pięciu Megilot, Paryż 1982)

Czy do takich znaczeń – z jednej strony wskazujących na hebrajskie tradycje jako jedno ze źródeł europejskiej formacji kulturowej, z drugiej zaś odsyłających do żydowskich wyobrażeń czasu, historii i człowieka – film Kawalerowicza próbuje dotrzeć? Niewątpliwie jest wierny wielu szczegółom, aczkolwiek na szczęście, wbrew pochwalnym opiniom recenzentów, nie narzuca się z muzealnym pietyzmem. Stara się być wierny – nie w sensie dosłownym, choćby z powodu adaptowania utworu literackiego (powieść Juliana Stryjkowskiego) – historycznym latom pierwszej wojny. Natomiast chyba nie może być wierny wewnętrznej prawdzie kultury polskich Żydów, gdyż konkretność zapisu filmowego, stylistyka narracji Kawalerowicza w pewien sposób uniemożliwiają przybliżenie się do autentycznych, mityczno-historycznych jej źródeł. Z tych względów zachowanie chasydów jest wedle logiki dzieła nieznośnie niewytłumaczalne. Niekiedy sprawia wrażenie, jak to już spostrzegł w „Tygodniku Powszechnym" Tadeusz Sobolewski – czysto kabaretowe, trochę estradowo-groteskowe. Kiedy indziej zaś stwarza podstawę do naiwnie, zdroworozsądkowo racjonalistycznych interpretacji, wedle których religijne uniesienie chasydów jest dowodem na ich oderwanie się od społecznej i ludzkiej realności życia, przejawem braku jakiejkolwiek formy pożytecznej aktywności czy nawet obojętności na rozgrywający się dookoła dramat wojenny. Doktrynalnemu konserwatyzmowi, sprzyjającemu utrzymywaniu kultury żydowskiej jako kultury niemożności, przeciwstawiane jest wtedy humanistyczne wątpienie starego Taga. Takie rozumowanie (charakterystycznie ujawnione przez Zygmunta Kałużyńskiego w radiowych wystąpieniach) oczywiście zawiera w sobie... tylko fragmenty prawdy. Bo rzeczywiście, ekstatyczny stan wierny swoistemu fatalizmowi w pojmowaniu zdarzeń czasu potocznego, nie rozwijał żywotnej i utylitarnej aktywności, nie potęgował obrony, nie służył narodzinom buntu. Tym niemniej jednoznaczność wartościowania zawarta w takim wywodzie skrzętnie omija istotę, dramatyczność i subtelność – grubą kreską szkicowanego tutaj – przeciwstawienia, likwidując równocześnie choćby cień przekonania o rodowodowej wspólnocie i źródłowym pokrewieństwie śmierci chasydów i pełnej odwagi postawy Taga. Jej zalążkiem jest nie mityczny ahistoryzm chasydzkiego otoczenia cadyka czy rzekomo racjonalistyczny słuch historyczny Taga, lecz w obu przypadkach występujące: inne pojmowanie historii, dziejów świata i losów człowieka – wyrastające z przeróżnych, aczkolwiek tożsamych tradycji żydowskich. Być może, należy odrobinę zweryfikować dziewiętnastowieczne złudzenia racjonalnej nowoczesności i obiektywnego

6

postępu, by w widzeniu żydowskiej kultury wykroczyć poza schematy. Poza umiejętność dostrzegania wyłącznie kolorytu folkloru, egzotyki obyczaju, budowania okolicznościowego pomnika Atlantydy – skansenu pamięci o świecie utraconym i zamordowanym. Kawalerowicz próbował to właśnie uczynić. Niestety, niezupełnie udało mu się harmonijnie połączyć wątki, aby we wszystkich przeniknąć do sakralnego wymiaru kreowanej i rekonstruowanej wielopłaszczyznowo rzeczywistości. Natomiast na pewno nie mieści się w skansenie kluczowa dla filmu postać starego Taga, co jest zasługą Franciszka Pieczki: bardzo skupionego, oszczędnego w ekspresji, naturalnie filozofującego jak niegdyś w Żywocie Mateusza. Refleksyjny Tag jest człowiekiem wiary i człowiekiem zwątpienia, czyni dobrze  i ulega grzechowi. Jego żydostwo wpisane jest w pamięć rodu, drewniane przyciesie galicyjskiej oberży, sposoby formułowania codziennych i odwiecznych pytań, odpowiadanie na płacz Bumka i obawy Lolki. Nie jest racjonalistą odrzucającym sacrum, choć nieustannie prowokuje Zakon, demonstracyjnie obraża dogmaty, w obliczu zagrożenia zaklina chasydów, aby zaprzestali jedynej pozostałej im obrony przed podłością strachu i okrucieństwem świata. Postać Taga w kreacji Pieczki nadaje obrazowi kultury żydowskiej prezentowanemu w Austerii znamię wiekowej mądrości, trudu samodzielnego myślenia, ciężaru zmagania się z ludzką słabością, przeczucia nadejścia Sądnych Dni. Tag unosi brzemię walącego się nagle w gruzy świata, usiłuje ocalić rujnowaną po raz kolejny w historii – tożsamość pamięci i nadziei. Może dzieje się tak dlatego, iż ciągle poszukuje swojej indywidualnej, bezpośredniej drogi do Boga. Dlatego, iż nawet późnomęskie zauroczenie zmysłową naturalnością Jewdochy (jedna z najciekawszych i najbardziej skondensowanych ról kobiecych w polskim filmie) przeniknięte jest otwartością na międzyludzką wspólnotę i ciepło, obdarzone dobrocią – przeciwnie niż w stosunku Ojca do Adeli w opowiadaniach Brunona Schulza; naznaczone czymś lepszym i większym niż pojmowany według dyscypliny Zakonu grzech. Kiedy z porannej mgły zaczyna wyłaniać się widok płonącego miasteczka, gdy na Bumka czeka okrutna niesprawiedliwość, a w austerii rozlega się śpiewana z nadzieją i poddaniem biegowi rzeczy kołysanka o rodzynkach i handlu – stary Tag wkracza na drogę swojego przeznaczenia. Nie tyle walczy z losem, co realizuje go, dając ostateczne świadectwo człowieczej prawdzie. Uniwersalnej, również żydowskiej. Wybiera trakt, po którym szło wielu, zmagając się z historyczną przemocą, ubraną w kostium czy to rzymskich legionów jak dawno temu, czy kozackich sotni lub nazistowskich pułków jak w wieku dwudziestym. Z identyczną otwartością, bezbronną gotowością i wewnętrznie zdobytą mądrością szedł nim także Janusz Korczak. I szeregi innych, aż do chwil dzisiejszych. Ginąc, lecz ocalając godność i tożsamość – „Wróg tu, wróg tam. Naokoło sami wrogowie. A ja co mam zrobić. Widocznie tak już musi być, że mówią o nas: wróg. Tylko że moja austeria jak mały okręt trzęsie się na czarnej wodzie. Uratuje się czy nie uratuje? Tak jakby car całą wojnę mnie wypowiedział. Niech będzie. Wiec pójdę do miasta i powiem komendantowi tak a tak. Buma powiesiliście niewinnie. Może uda się jeszcze coś zrobić. Trzeba ratować, co się da. Czekam, aż się całkiem rozwidni". Być może bowiem miarą kultur ludzkich, bez względu na to czy istnieją jeszcze w obyczajowej odrębności, jest to, czy z ich źródeł, tradycji, wartości wyrastają postacie godne. Przynosząc świadectwo rodzajowi ludzkiemu i konkretnym wspólnotom. Zbuntowane przeciwko wszelkiej nietolerancji, ukrytemu stereotypowi Żyda jako wiecznego pariasa. Ocalające tożsamość w człowieku, choćby nawałnice zła i słowa kłamstwa niszczyły zewnętrzną tożsamość jakiejś zbiorowości. Chyba za mało miejsca poświeca tej sprawie film Kawalerowicza. Sugeruje odszczepieństwo Taga (a recenzenci pogłębili tę sugestię), a przecież nie ono jest sensem wyłącznym jego dramatycznych poszukiwań. Wręcz odwrotnie – Tag może i sprzeciwia się cadykowi, polemizuje z gminą i rabinem, walczy z dogmatami, ale jego myśli pochodzą z Tory, jego słowa wyrastają ze zdań Mojżesza, w jego logice zawiera się wyjście z Egiptu i wygnanie z Hiszpanii oraz znakomite osiągnięcia wykształconych lekarzy żydowskich. Także zresztą niesprawiedliwości bogatych ujmujących społeczności żydowskie w okowy podwójnego zniewolenia. Uniwersalizm i europejskość jego postawy i kulturowych odruchów zakorzenione są głęboko w hebrajskim rodowodzie. Jeżeli napisałem w tym nierecenzyjnym szkicu, że Austerii brakuje wewnętrznej prawdy, miałem na myśli właśnie ubóstwo narracji i obrazowania filmowego (mimo pięknych scen i jasności kompozycyjnej!) w kreśleniu religijnej istoty kultury żydowskiej, jej sakralnych, chociaż niekiedy przez cały czas zeświecczonych korzeni. Z tego powodu, nawet w wyśmienicie zagranej sylwetce starego Taga – oczekującego już na dzień naprawdę ostatni

7

odczuwa się jakieś niedopowiedzenie. Zabrakło filmowi czystości w harmonijnym prowadzeniu wątków – jak to było w Sklepie przy głównej ulicy Kadara i Kłosa z historyczną rolą Idy Kamiński. Zabrakło eschatologicznej plastyczność obecnej fragmentarycznie w Lekcji martwego języka Majewskiego czy znakomicie ponadto odzwierciedlającym żydowskie poczucie czasu Sanatorium pod Klepsydrą Hasa. Zabrakło wreszcie ostrej, ale boleśnie przenikliwej i na miarę syntezy stworzonej – metafory jak w żydowskich wizjach z filmów Tadeusza Konwickiego. Zbyt dużo w Austerii hieratycznego spokoju, przecież film opiewa właściwie koniec świata.

A może właśnie ów hieratyczny spokój narracji, naruszany ledwie przez tańczących chasydów, chłopięcy płacz Bumka czy głuche przeczucie ostateczności wpisane w matowy głos Taga rozmawiającego po raz ostatni z księdzem – przyjacielem – był jedyną drogą prowadzącą ku finałowej sekwencji? Stał się szansą na wyraziste przedstawienie totalnego zniszczenia, któremu zawsze ulegają najbardziej bezbronni, gdyż... dziecinnie obnażeni z ufnością wbiegający w strumienie żywej wody, niespodziewanie sięgający swego śmiertelnego przeznaczenia. Czerwienieje rzeka i rozlega się rytualne, piękne, smutne Kol Nidre. Ale wtedy publiczność już pospiesznie zaczyna wstawać. Niedosłuchana pieśń wiruje jeszcze w powietrzu, gdy rzeczywistość przerywa magiczny seans. Opuszczamy ojczyznę pamięci, która jest coraz odleglejsza nie tylko ze względów czasowych. Lecz wychodzimy jak by nieprzekonani do końca. Ciągle z wnętrz nieudolnie usiłujący zrozumieć świat kultury dnia ostatniego.


Michał Boni

8

Wróć do poprzedniej strony

Wybrane wideo

  • O PROGRAMIE APF, dr Rafał Marszałek
  • Represje wobec kinematografii polskiej po wprowadzeniu stanu wojennego, prof...
  • Początki kina na ziemiach polskich
kanał na YouTube

Wybrane artykuły