Artykuły

"Pejzaż. Rozmowy z Mają Komorowską", Oficyna Wydawnicza Errata, Warszawa 2010

 

Przed kamerą

Fragment książki "Pejzaż. Rozmowy z Mają Komorowską".

Barbara Osterloff




Dwie role w jednej to prawdziwe wyzwanie dla aktorki. Podjęłaś je w roku 1995, w filmie Krzysztofa Zanussiego Cwał. Główna bohaterka występuje w dwóch różnych wcieleniach. Raz jest sobą, a raz swoją siostrą, której – co jest ciekawym pomysłem – w gruncie rzeczy nie ma.

Kiedy przeczytałam scenariusz filmu, to wciąż pytałam Krzysztofa Zanussiego, czy naprawdę tak było? i czy ona była raz jedną, raz tą drugą?. Wydawało mi się, że to można tylko wymyślić, że to nie może być prawda. W każdym razie, mnie samej było trudno w tę historię uwierzyć. Ale zdarzenia były prawdziwe.

Proponuję, abyśmy w naszej rozmowie używały określenia „ciotka”. W ten sposób unikniemy operowania obu imionami Twojej bohaterki (ja

- 105 -

sama chwilami się gubię w jej wcieleniach). Ona raz jest sobą, panią Idalią, a kiedy indziej – kiedy to jej wygodne – swoją rzekomą siostrą Emilią, którą stworzyła posługując się jakimiś „zdobycznymi” dokumentami. Idalia jest byłą ziemianką, pochodzi z Petersburga. Emilia, ta druga – siostra wymyślona – to partyjna „towarzyszka” z Leningradu. Na co dzień ciotka jest urzędniczką na Poczcie Głównej. To skromne urzędnicze życie – ale na dwóch etatach! – jest przykrywką dla życia prawdziwego, któremu ona oddaje się z pasją. Tylko konie ją naprawdę interesują. Dzięki temu, że na co dzień ma państwową pracę i legitymację partyjną, może zajmować się tymi końmi – ze zmiennym, zresztą, szczęściem.

Ciotka... To dziwne, ale jak ją sobie przypominam teraz, to muszę powiedzieć, że polubiłam ją bardzo późno. Było zupełnie inaczej niż na przykład z Letycją w sztuce Petera Shaffera. Z Letycją lubiłam obcować już w trakcie pracy nad rolą. Z kolei, z Cissy w Kwartecie Ronalda Harwooda było jeszcze inaczej – polubiłam ją dopiero wtedy, kiedy zrozumiałam, z czego ona się „składa”. A ciotka... ona mnie jakoś drażniła.

Ale dlaczego? To kobieta pełna energii, odważna, zaradna, a Ty cenisz takie postaci, które podejmują wyzwanie, stawiają czoła życiu. I ciotka to właśnie robi, niekiedy z wielką brawurą. Z Petersburga przedarłam się przez trzy fronty... mówi. Ona walczy o przetrwanie po swojemu, sposobem, babskim sprytem. Jej przeciwnikiem, można tak powiedzieć, są absurdy socrealistycznego PRL-u. W jednej z sekwencji oglądamy reakcję na śmierć Stalina w polskiej szkole – dyrektorka szlocha, zaś uczniowie pełnią nocną wartę żałobną przed popiersiem Generalissimusa.

Tak, to prawda, ale ciotka mnie drażniła. Uratowało mnie chyba to, co mnie w niej nie drażniło, przede wszystkim skupiłam się na jej pasji do koni. Owszem, przeczytałam scenariusz, uczyłam się tekstu, ale głównie skupiłam się na tym, żeby jeździć konno, żeby się końmi ucieszyć. Bo tu, w tej sprawie, najbardziej się z ciotką łączyłam. Ponieważ miałam dużą przerwę w konnej jeździe, wzięłam parę lekcji. Potem miałam jakieś kłopoty z kręgosłupem, zrobili mi nawet gorset. Nie wolno mi było upaść z konia – ale przecież zawsze jest to możliwe – i byłam trochę przestraszona, jednak zrzuciłam gorset bardzo szybko, bo nie byłam w stanie w nim jeździć. Nie mogłam poczuć, ani siebie, ani konia. Jak już mówiłam, skupiłam się na koniach, i to miało wpływ na moją grę. Nie zastanawiałam się jak chodzę, jak siadam. Po prostu, kiedy wkładałam bryczesy, długie buty, kroczyłam w nich i w jakiś sposób stawałam się panią Idalią.

- 106 -

Ale czasami ona musi zdjąć ten swój ulubiony strój, w którym dobrze się czuje – kiedy idzie do pracy, do szkoły, i wtedy, gdy ma wystąpić na akademii. To moment, który o niej wiele mówi.

Ważne jest, że zawsze była biednie ubrana. Czasami nawet żałowałam, że nie mogę mieć czegoś eleganckiego, ale reżyser i kostiumolog zachowali konsekwencję. Mówię o tym, bo często twórcy mogą ulegać, i ulegają nam, aktorkom, naszym prośbom – żeby lepiej, ładniej wyglądać. Gdyby w Cwale choć jeden raz przesadzić z tym, to już by tej mojej postaci nie było. Nie uwierzylibyśmy ciotce – bo albo ona jest biedna, albo nie, przecież ubiór świadczy o majętności człowieka.

Pamiętasz scenę, kiedy ona śpiewa arię z Carmen w języku rosyjskim? Nie zapomniała zapowiedzieć swojego występu: zaśpiewam pieśń w języku ojczyzny postępu... W tej scenie ciotka jest umalowana, w czarnej sukni, inaczej uczesana, grzebień we włosy wpięła – no, Carmen mogła to mieć. Ubrała się w co miała najlepszego, ale to staranie tym bardziej podkreślało jej biedę.

Czy i w tej scenie nie podobałaś się sobie fizycznie?

Tak, a wolałabym się sobie podobać. Przecież to jest normalne, że każda kobieta chce się podobać, zwłaszcza jak jest coraz starsza (ale z tym, jak już mówiłam, trzeba bardzo uważać). Kiedy powstawał Cwał nie oglądałam żadnych materiałów z planu filmowego. Przez to, że ich nie widziałam, nie bardzo rozumiałam, jak wyglądam (kiedy człowiek zobaczy się w lustrze, to zawsze zdąży zrobić jakąś minę, nos ściągnąć, „poprawić” twarz). Któregoś dnia fotograf przyniósł zdjęcia z planu. Patrzę i myślę: ”Czy to ja? Czy to jestem ja? Przecież w filmie poprzednim zupełnie inaczej wyglądałam”. I powiedziałam to Krzysztofowi Zanussiemu. A Krzysztof tak elegancko ściszył głos: „Proszę pani, ale mówi pani o filmie, który powstał kilkanaście lat temu.”. „No tak, rzeczywiście” – odpowiedziałam. Więcej już zdjęć nie oglądałam. Nie tylko zdjęć, ale i nakręconych materiałów. Kiedy pierwszy raz zobaczyłam moją bohaterkę na pokazie premierowym, przed konferencją prasową (usiadłam w ostatnim rzędzie, w kącie sali), usłyszałam swój głos: “baba, ale baba”. Gdyby pan Krzysztof usłyszał jak to powiedziałam, nie byłby zachwycony.

Przepraszam, ale muszę Cię o coś zapytać. Dlaczego mówisz o Krzysztofie Zanussim na dwa sposoby; raz „Krzysztof”, a za chwilę „pan”. Przecież znają się Państwo od lat?

Często jestem o to pytana. Prywatnie jesteśmy na „pan” i „ pani”. I tylko, kiedy opowiadam o naszej pracy mówię „Krzysztof”.

- 107 -

Teraz rozumiem. Powróćmy może do Cwału. Ten film jest często przypominany, także w telewizji. Czy chętnie oglądasz go?

Teraz dopiero, jak już znów upłynęło ileś lat, obejrzałam ten film w telewizji. I pomyślałam „nie jest źle”. Podobnie, jak po obejrzeniu Za ścianą.

Nareszcie polubiłaś ciotkę?

Tak, i na pewno na mój stosunek do tej postaci nałożyło się to, jak ludzie zaczęli ją odbierać.

Na Festiwalu Filmów Polskich w Gdańsku film był dobrze przyjęty, co mnie ucieszyło tym bardziej, że ja tej roli nie potrafiłam tak do końca docenić. Przychodziło mi też do głowy, że może to moja ostatnia rola filmowa, ale myliłam się, potem zagrałam jeszcze panią Różę w Opowieściach weekendowych Krzysztofa Zanussiego.

W Gdańsku otrzymałaś główną nagrodę aktorską. Były też nagrody inne – na festiwalu w Moskwie, w Nowym Jorku. Tych nagród i wyróżnień, także przyznanych przez publiczność, zebrało się sporo. Cóż, chyba nie miałaś wyjścia – musiałaś polubić tę ciotkę, nieugiętą, i zarazem chytrą, skoro inni tak ją polubili i docenili.

Tak, ale polubiłam ją i za to, że ona często nie ma racji, na przykład w pochodzie pierwszomajowym wystąpiła ze swoimi końmi...

...chciała oswoić przodujące siły narodu z jeździectwem, tym reliktem skompromitowanego, przeszłego systemu, co skończyło się katastrofą. Ciotka stała się osobą podejrzaną – kto wie, czy specjalnie nie zakłóciła pierwszomajowej manifestacji? Na wszelki wypadek, konie zarekwirowano.

Tak, Idalia miała poważne kłopoty, ale poradziła sobie. Wyprosiła pieniądze od ciotki Seweryny, i kupiła dereszkę. Przedtem jeździła do wszechwładnego ministra, z prośbą o przywrócenie Huberta do szkoły. I pan minister obojgu pomógł.

Tak czy inaczej, Idalia nie idzie prostą drogą. Traktuje zasady moralne tak, jak jej wygodnie. Jest wiele prawd... a logika jest zawikłana – mówi do siostrzeńca. A jednocześnie, wychowuje go w swoistej paranoi – posyła do „czerwonej” szkoły i na ministranturę do kościoła. Tę swoją „linię pedagogiczną” ciotka chętnie osłania autorytetem nieobecnego ojca Huberta. A co ona jeszcze robi? Galopuje z marszałkiem Rokossowskim po wojskowym poligonie, żeby wybłagać coś dla swoich koni.

- 108 -

Tak, ona robi to wszystko, prawda, ale nie dla siebie. Robi to dla koni, i oczywiście dla siostrzeńca. Tak trudno sobie wyobrazić jej życie bez koni. Jak to ona mówi? Bez koni nie chcę żyć, nie potrafię. Bez mężczyzn mogę... całe życie ich goniłam.... Tak, ciotka oszukuje. Widzimy kobietę, która wcale nie jest takim bohaterem pozytywnym i to w niej polubiłam. Ona ma jeszcze coś, co lubię – poczucie humoru. Od czasu do czasu sama się śmieje z siebie, nawet macha na siebie ręką. No, bo rzeczywiście, ona tak postępuje, że nie sposób nie machnąć ręką... ale jej miłość do koni, jej pasja, jest ponad wszystko.

W końcu trafia do więzienia. Ułańska jazda ciotki i Huberta po wojskowym poligonie kończy się aresztowaniem. Ale marszałek rozumie hippiczną pasję ciotki i pomaga ją uwolnić.

Kiedy wyszła z tego więzienia, jak pies się otrząsnęła. I jeszcze obróciła się i splunęła za siebie. I już koniki pod murem więzienia na Rakowieckiej na nią czekały; dwa – jeden dla Huberta, jeden dla niej (to Hubert konie przyprowadził). No, jedźmy jak najszybciej. I pojechali. Tak, ciotka potrafiła być śmieszna, miała w sobie coś z błazna.

Chce się przypodobać pani ministrowej podczas wizyty w Natolinie, więc mówi, że jest w Leningradzie urodzona i z Krupską w Smolnym współpracowała. Kiedy Huberta wyrzucają ze szkoły, bo śmiał się podczas żałobnej warty, dyrektorka tłumaczy ciotce, że klasa robotnicza go wychowa, a ciotka na to (ten ton jej głosu trudno opisać): klasa robotnicza, no tak... My doskonale wiemy, jakie ciotka ma poglądy naprawdę. Ale chwilami łże jak najęta.

Właśnie, ale może powiem za co jeszcze ją lubię. Lubię tę jej zamaszystość. Kiedy ona na koniu siedzi, to prawie sobie możemy wyobrazić, jak zatańczyłaby walca. Kiedy idzie, wysoko niesie głowę – ona wie, że trzeba głowę nieść wysoko. W tym jej domu wszystko takie biedne, ale ona porusza się po nim, jakby się poruszała po jakimś wspaniałym salonie. Ona ma taką swoją dumę - nic nie robię na komendę. A potem robi coś, co zaprzecza temu stwierdzeniu. Ona sama dla siebie jest trudnym zadaniem.

Robi rzeczy ryzykowne. Postanawia wyjąć platynową protezę z biodra swojej zmarłej krewnej, Seweryny, żeby ją spieniężyć. Przyznajmy, to wątek drastyczny, jeśli nie upiorny, choć na swój sposób komiczny. Ta scena w podziemiu kościoła przy trumnie...

...no tak, nie wiem nawet jak to opisać, ważne jest to, że reżyser nie pokazuje sceny piłowania, dlatego można ją odbierać jako komiczną. Jeże-

- 109 -

li Idalia decyduje się na działanie, to wie, że się decyduje. Jak trzeba kogoś wyrzucić z domu, to wyrzuca. Jak postanawia, że nie wyjdzie za mąż za ambasadora, to nie wychodzi. Nawet jeżeli jej ciężko z tą decyzją.

Może szkoda. Dobrze jej robiły te podchody miłosne. Poczuła się kobietą.

No tak, a jakże. Nawet próbowała się umalować na spotkanie z ambasadorem...Wahała się, czy kolor szminki – której długo nie używała – czy będzie dobry. Ale wycofała się przede wszystkim ze względu na dobro Huberta. Kontakty z cudzoziemcem w tych czasach mogłyby na nich oboje sprowadzić nieszczęście.

Ciotka jest „rozdwojona”, co widać także w jej wyglądzie. W zależności od tego, którą postać gra, raz warkocz oplata wokół głowy, kiedy indziej znów włosy zaczesuje w węzeł.

Tak, znowu szczegół, ale jaki ważny. Przecież wiemy, że nie była taka kokieteryjna, ona nie kojarzy się nam z postacią, która siedzi długo przy lustrze i poświęca dużo czasu swojemu wyglądowi. Ale kiedy potrzeba, proszę bardzo, nosi warkocz w torebce i dopina sobie, w razie potrzeby. A potem na drzewie te włosy zawisły, i przestraszyły Huberta. Bardzo możliwe, że jak ona wyobraziła sobie siebie pędzącą na koniu – zdecydowała, musi być warkocz, i koniec. A że sobie gorzej przypięła, no, nie podejrzewała, że warkocz zostanie na drzewie. Zresztą, warkocz był wygodny, można było go wrzucić później do torebki, można wyjąć, można włożyć. On tak był złączony z nią jak czapeczka.

Wiemy na końcu filmu, że ciotka utraciła pracę i postanawia jechać na Ziemie Odzyskane.

Tak, utrata pracy nie była dla niej łatwa. Zostawiła wszystko. Pod koniec filmu nasza ciotka coś za dużo się śmieje, kiedy opowiada o tym, co ją czeka... i to może nas zaniepokoić.

Wszystko straciła, a mimo to wygląda jak zwycięzca, kiedy konno wjeżdża na prom. Czyżby pokonała los? Już sam tytuł filmu, Cwał, można czytać jako symbol swobody, pędu ku wolności.

Ciotka w tej scenie chyba po raz pierwszy, tak mi się wydaje, jest interesującą kobietą (w tej scenie mi się podobała). Jest taka wolna – i tak się z tej wolności cieszy. Ma obok siebie dwa konie, Derechę i Motyla, a przed sobą przestrzeń. Wydaje się, że wszystko w jej życiu jest jeszcze możliwe. Ten ostatni obraz ciotki jest radosny, pełen nadziei. Ona już nie musi nic

- 110 -

udawać, już nie błaznuje. Jest taka zespolona z wodą, z promem, z końmi. Tak, ona wiedziała, że trzeba włożyć kapelusz na głowę. No i co z taką ciotką począć?

Czy nie myślisz, że czasami trudniej jest polubić postać pozytywną, kryształową?

Tak, takie postaci często nas drażnią.

Ale właściwie dlaczego dobro czasami drażni, bywa nudne?

No właśnie, dlaczego ono bywa nudne? Próbowałam sobie kiedyś na to pytanie odpowiedzieć. Jeżeli się pokaże dobro nieporadnie, to postacie pozytywne stają się „papierowe”. W życiu jest inaczej, spotykamy ludzi dobrych i oni nas nie drażnią, są dla nas autorytetami – może nawet chcielibyśmy ich zobaczyć w teatrze, w filmie. Dlaczego więc w teatrze, w filmie, dobro bywa tak „nieatrakcyjne”?

Myślę, że dobro to jest walka, wielka walka – a tego się nie pokazuje. Do dobra trzeba dojść. Gdyby pokazywano tę drogę – walkę człowieka ze sobą, ze swoją słabością, z instynktami, z biedą – wtedy nas by to interesowało.

Czy w którejś z ról udało Ci się pokazać tę walkę?

Myślę, że w każdej z moich ról następowała jakaś przemiana, walka z samym sobą. W Za ścianą rozumiemy, że Anna podjęła trud życia. Bella w Życiu rodzinnym – mam nadzieję, że się zmieni, że coś zrozumiała. Rachela w Weselu wróci do swojego życia... i może nauczy się inaczej tęsknić. W Bilansie kwartalnym Marta ma wielką pokusę zmiany życia – jednak w końcu wraca, zostaje przy swojej rodzinie. W Roku spokojnego słońca Emilia chciała odjechać z mężczyzną, którego pokochała – ale została z matką. Musiałabym o wielu jeszcze postaciach mówić. W teatrze najtrudniej chyba było u Bernharda, na przykład w Święcie Borysa i w U celu, chociaż w tej drugiej sztuce koniec nie jest jednoznaczny.

Mówisz teraz o granych przez siebie postaciach, jak o ludziach żywych, jakby miały one jeszcze inne życie po życiu, w teatrze czy filmie.

Tak, bo ja nie rozstaję się z nimi całkowicie, o tym już wspominałam.

Może jednak zamknijmy sprawę z ciotką. To postać ciekawa, „rozdwojona w sobie” a jednocześnie spójna, tętniąca werwą i życiem. Krzysztof Zanussi jest reżyserem, któremu wiele zawdzięczasz.

- 111 -

Tak. Często powtarzałam i powtarzam, że gdyby nie Krzysztof Zanussi, to nie wiem, jakby się potoczyło moje życie zawodowe. Wszystkie następne propozycje wynikały w gruncie rzeczy z tego, że ktoś zobaczył mnie albo w Życiu rodzinnym (gdzie zagrałam, upraszczając, kobietę „szaloną”) albo w Za ścianą (gdzie zagrałam kobietę „z kompleksami”). I to rozpięcie ról miało wpływ na propozycje, jakie otrzymywałam z filmu, z teatrów, z telewizji. W Warszawie mało mnie znano z moich wrocławskich ról teatralnych. Erwin Axer zobaczył mnie w Końcówce Becketta we Wrocławiu i zaangażował do Teatru Współczesnego.

Myślę, że to jest dobry moment, żeby porozmawiać o Twojej współpracy z innymi reżyserami. To cały wielki rozdział, i wciąż otwarty.

Chciałabym o tym kiedyś opowiedzieć. Na pewno miałam dużo szczęścia. Spotkałam w życiu wiele wspaniałych indywidualności, nie tylko artystycznych, ale i ludzkich, z którymi mogłam pracować.

Juliusz Burski wprowadził mnie do Teatru Telewizji. To było we Wrocławiu, jeszcze zanim przeniósł się do Warszawy. Grałam u niego w dwóch spektaklach: Kochankach w Werony Iwaszkiewicza i Idź do panny Trope Francisa Billetdoux. Kochankowie z Werony byli dla mnie niezwykłą przygodą, nie tylko dlatego, że przedstawienie emitowano na żywo – w tym momencie, w którym zaczynaliśmy grać widz był z nami; zawsze wtedy myślałam o moim najważniejszym widzu, mojej Mamie. Granie na żywo wymagało od nas aktorów, ale przede wszystkim od reżysera, intensywnej koncentracji i dużej biegłości zawodowej. W takich realizacjach reżyser musiał być przygotowany na różne ewentualności, musiał być perfekcjonistą. Juliusz był właśnie taki. Był ciekawym reżyserem i mądrym nauczycielem, przewodnikiem po zawiłościach telewizyjnego warsztatu. Tyle mieliśmy wspólnych planów...

Bohdan Korzeniewski, z tym swoim ostrym widzeniem świata i ludzi okazał się tak bardzo opiekuńczym człowiekiem, przyjacielem. Najczęściej rozmawialiśmy nie o sztuce, ale o zwierzętach i kwiatach. Namówił mnie – mimo moich oporów – do zagrania Strindbergowskiej Panny Julii. I wdzięczna mu jestem za to.

Krzyś Kieślowski – tak ważne w moim życiu spotkanie. Dla Teatru Telewizji zrobiliśmy Dwoje na huśtawce, moim partnerem był Zbyszek Zapasiewicz. Potem był jeszcze Dekalog, gdzie wystąpiłam w pierwszym odcinku pt. Nie będziesz miał innych Bogów przede mną. Bardzo istotna była dla mnie scena rozmowy z chłopcem o Bogu.

- 112 -

Jak bardzo brak jest jego spojrzenia na życie, na ludzi. Brak dziś jego głosu.

Niezwykle ciekawa była współpraca z Edwardem Żebrowskim, artystą wszechstronnie utalentowanym, współscenarzystą filmu Za ścianą i autorem wybitnego filmu Szpital Przemienienia. Spotkaliśmy się na planie jego filmu Ocalenie. Znów grałam ze Zbyszkiem Zapasiewiczem.

Bardzo ważne były dla mnie filmy Tadeusza Konwickiego, to oddzielny temat. Role, które zagrałam w jego filmach, nie rozwijały się według zasady psychologicznej, czego przykładem jest Musia w Jak daleko stąd, jak blisko. Ona pulsowała emocjami, pojawiała się i znikała jak we śnie. W Lawie – filmowej, bardzo osobistej adaptacji Mickiewiczowskich Dziadów – zagrałam Guślarza.

A reżyserzy przedstawień Teatru Telewizji? Tyle było tych spotkań, i ważnych przedstawień. Ja na przykład szczególnie sobie cenię Twoją role w telewizyjnej, wstrząsającej adaptacji książki Adiny Blady Szwajgier Nadludzka medycyna. Z ostatnich, chciałabym przypomnieć dwa. Z Laco Adamikiem przygotowałaś Henriettę, komediową rolę pani w średnim wieku, w sztuce Ściana Artura Charlotte Hastings. Ze Zbigniewem Zapasiewiczem rolę Elżbiety, królowej Anglii w sztuce Esther Vilar Królowa i Szekspir o ostatnich godzinach życia wielkiej, legendarnej władczyni.

Wszystkie te spotkania są żywe w mojej pamięci. Każde z nich było inne. Wiele im zawdzięczam i nadal są dla mnie ważne.

- 113 -

Barbara Osterloff

Wróć do poprzedniej strony

Wybrane wideo

  • O PROGRAMIE APF, dr Rafał Marszałek
  • Represje wobec kinematografii polskiej po wprowadzeniu stanu wojennego, prof...
  • Fenomen Polskiej Szkoły Filmowej
kanał na YouTube

Wybrane artykuły