Artykuły
„Kino” 1984, nr 9, s. 4-6
Romans i dydaktyka.
Rozmowa z Wojciechem Żukrowskim
Ewa Czeszejko-Sochacka
EWA CZESZEJKO-SOCHACKA: Kamienne tablice to powieść o miłości, której fabuła rzucona jest na polityczne tło. Krytyka rozpatrywała ją jednak w kategoriach literatury „wysokiej”. Także dzięki kunsztowi opisu. Nieczęsto można spotkać w literaturze, zwłaszcza rodzimej, opis przeżycia miłosnego niepopadający ani w fantazjowanie, ani w fizjologię. Film siłą rzeczy eliminuje opis. Pozostał bohater na tle egzotycznego pejzażu. Pozostała erotyczno-polityczna fabuła. Ciekawa jestem, z jakim uczuciem Pan to oglądał?
WOJCIECH ŻUKROWSKI: Opis sceny miłosnej jest najwyższą próbą techniki pisarskiej. Rzadko czyta się tego rodzaju opisy bez uczucia zakłopotania. Pisarzowi grozi albo naturalistyczna dosłowność, albo wielosłowie, poetyckie omówienie. Toteż na ogół autorzy unikali kłopotu, urywając opis na słowach: zgasił światło.
Myślę, że w filmie tzw. sceny miłosne powinno się fotografować w sposób przewrotny, działając raczej niedopowiedzeniem niż przegadaniem; posługując się aluzją, która wywoła w widzu skojarzenie z czymś miłym, upragnionym lub odrażającym, zależnie od tego, czy pokazujemy gwałt, czy zbliżenia miłosne. Proszę zwrócić uwagę, jak to zostało rozwiązane w Powiększeniu. Najpierw błazeńskie, niemal humorystyczne tarzanie się fotografa wśród kolorowych papierów z dwiema młodymi dziewczynami, gotowymi na wszystko, byle tylko mieć zdjęcie na okładce, stać się pin-up-girl, którą samotni mężczyźni nad łóżkiem przypinają pinezkami do ściany. A z drugiej strony – Vanessa Redgrave, kobieta dojrzała, zdecydowana na wszystko, byle tylko odebrać negatyw filmu. Ona jest w tej rozgrywce o niebo bardziej interesująca, właśnie przez to, że widz musi się domyślać, co takiego działo się pomiędzy tym trojgiem ludzi. Bergman też umie pokazywać te sprawy, choć u niego erotyka podszyta jest zawsze okrucieństwem, jakąś masochistyczną niechęcią do kobiet....
Kiedy oglądałem film Petelskich, odnosiłem wrażenie, że w obsadzie nastąpiła pomyłka, że Ewa Szykulska (która gra sekretarkę ambasadora) byłaby lepsza w roli Australijki niż Laura Łącz. Jest ona wprawdzie ładna i młoda, ale nie czuje się w jej grze namiętności ani też doświadczeń literackiego pierwowzoru – nie znać po niej dojrzewania w cierpieniu. Nie ma tego wszystkiego, czego nie można by pokazać gestem, a co tkwi gdzieś w głębi człowieka. I jeszcze taki szczegół. Czy Pani zwróciła uwagę, że aktorka brzydzi się chodzić boso po posadzkach świątyni, że brzydzi się Indii. A Indii nie można się brzydzić. W Indiach trzeba być, tak jak ja byłem: wszed-
– 4 –
łem między ludzi, siedziałem w kucki, jadłem to, co oni, piłem to, co oni. Wróciłem bez chorób, bez pasożytów. A ci, którzy się wszystkiego bali, właśnie płacili zdrowiem.
E.Cz.: Czy sądzi Pan, że ekranizacja może szkodzić popularności utworu?
W.Ż.: Nie, skądże. O książce decyduje czytelnik. A właściwie już zadecydował. Miałem trudności z wydaniem Kamiennych tablic. Dzięki życzliwości ówczesnego Towarzysza nr 2 książka mogła się ukazać. Potem miała wiele wydań, aż stała się powieścią klasyczną. Może kogoś drażnić, że używam tego terminu, ale gdy książka jest sprzedana na targu za cenę dobrej książki kucharskiej albo podręcznika wtajemniczającego w sprawy łóżkowe, to uważam, że mam prawo tak mówić. Szkoda tylko, jak już powiedziałem, że filmowy duet: Laura Łącz i Krzysztof Chamiec nie wcielili się w bohaterów książki. Wszystkie role drugoplanowe, łącznie z jeżdżącym na motocyklu Hindusem, są bardziej wiarygodne od pary wiodącej. Dziwi to tym bardziej, iż Petelskim udało się nawet wykorzystać aktorów indyjskich, których sztuka wywodzi się z obcej europejskim konwencjom aktorstwa – tradycji tanecznej.
Po ogłoszeniu książki poczuł się dotknięty ambasador węgierski i podniósł alarm. Mimo że to nie jego miałem na myśli. Zrobiłem portret dygnitarza-stalinowca. Dlatego wielu poczuło się dotkniętych. Książka nie ukazywała się przez 2 lata, a w 3. roku wyszła i ma już 13 wydań.
E.Cz.: Czy nie uważa Pan, że zmiana narodowości bohatera z Węgra na Polaka ujęła tej postaci nieco dramatyzmu (w 1956 roku los Węgier był szczególnie tragiczny), a przydała czegoś... dwuznacznego?
W.Ż.: Przyznam, że oglądałem film Petelskich ze specjalną czujnością, chciałem sprawdzić, jak rozminęły się te dwa obrazy: zawarty w książce i ten przetransponowany w świat naszych wydarzeń politycznych. Pod tym względem film wydaje mi się jasny i zrozumiały. A nawet, dzięki zmianie tła, doszedł jakby nowy wymiar. Zderzenie kroniki z węgierskiego powstania z ujęciem Gomułki na wiecu w Warszawie przyniosło nieoczekiwany efekt. Nastąpiło jakby zderzenie dwóch możliwości, dwóch wariantów rozegrania podobnej, z grubsza biorąc, sytuacji. Bo co się stało w Październiku? Polacy zachowali się jak Czesi, to znaczy rozważnie. A Węgrzy zachowali się jak czasem Polacy, to znaczy w sposób szalony. Trzeba jesz-
– 5 –
cze pamiętać, że w tym samym czasie miał miejsce angielsko-izraelski skok na Suez. My, Polacy, jesteśmy skłonni do wierzenia w cudowne działanie naszych politycznych odruchów, którymi nie może rządzić ani rozwaga, ani żołądek (gdyby żołądek rządził, to jeszcze byłaby szansa przemówienia do głowy, ale i to nie). Jeśli chodzi o to perswazyjne działanie, film się – według mnie – sprawdza, i w tym upatruję jego główną wartość.
E.Cz.: Ale poza perswazyjnością jest jeszcze konflikt, który film chyba wyostrza: attaché kontra ambasador. Pierwszy naiwny wśród cwaniaków w przełomowym momencie historycznym...
W.Ż.: Nie, zupełnie się z panią nie zgadzam. Bohater nie jest wcale nieskazitelny, ani tło – przejaskrawione. Polski attache jest człowiekiem jakby niedowidzącym, któremu zdjęto okulary. Jest całkowicie zagubiony. To po pierwsze. A po drugie, jeżeli jego kolega z ambasady robi lewy interes, a nasz bohater, przypadkowo w to wmieszany, bierze pieniądze i chowa je do kieszeni bez zbytnich skrupułów, to czy on jest taki nieskazitelnie czysty? Kombinuje, jak i inni. Tyle, że nie jest partnerem do tej gry. Attache także czuje się osaczony, jak w końcu każdy z tych ludzi. Toteż akurat tej części filmu Petelskich bym bronił. Udało im się oddać atmosferę placówki dyplomatycznej. Jest to mała, izolowana społeczność. A wśród ludzi, którzy nieustannie o siebie się obijają, muszą powstać zależności i tzw. układy pozasłużbowe, sympatie i antypatie, które wpływają na oceny.
E.Cz.: Główny problem książki sformułowałabym następująco: na ile można być uczciwym w polityce, działając wśród mniej lub bardziej cynicznych funkcjonariuszy, gdy na świecie toczy się Wielka Rozgrywka? Powieść wykazuje pewien optymizm: liczy się nie tylko system, w jakim się działa, ale i tytułowe „kamienne tablice" czy sumienie. Film natomiast za jedyny sprawdzian moralny uznał kwestię wrócić, czy nie wrócić? Włączyć się w odnowę, czy nie włączyć?
W.Ż.: Emigracja jest bardzo poważnym problemem. Niech Pani pamięta, że u Kadara 280 tysięcy wyszło za granice. Wyemigrowało. Wróciło tylko 60 tysięcy. Odejście na emigrację twórcy (Istvan Terey z Kamiennych tablic był przecież poetą) jest czymś innym niż odejście inżyniera. Inżynier może natychmiast podjąć działalność w swojej dziedzinie. Twórca jest skazany, mimo woli, na odejście od rodzimego języka, dynamicznie rozwijającego się i zmieniającego. Emigracja artysty to również utrata bezpośredniego kontaktu ze swoim narodem, naturalnym przecież odbiorcą twórczości. I należy jeszcze pamiętać o tym, że marzeniem każdego emigranta jest, mimo wszystko, ów triumfalny powrót. Bywali tacy, którzy wracali w porę. Byli mądrzy: Cat Mackiewicz, Wańkowicz, Kuncewiczowa, Parnicki. Wańkowicz jest naszymi kresami. Utraciliśmy kresy, mamy je u Wańkowicza.
E.Cz.: Pana bohater też wraca. Z tym, że o ile w Pana książce wybór ten jest wszechstronnie i wielopłaszczyznowo uzasadniony, to w filmie sprowadzony został nieomal do społecznego obowiązku. Nie razi Pana ten dydaktyzm?
W.Ż.: Nie. Uważam, że jeżeli ma się być przedmiotem w historii, to już lepiej być jej sprawczym podmiotem, bodaj w cząsteczce jaka twórcy przypada. Stąd mając do wyboru dwie możliwości: współdziałanie (nie mówię, że całkowite, bo ja też nienawidzę dyspozycyjności) lub emigrację faktyczną czy wewnętrzną – wybieram, rzecz jasna, to pierwsze. W czasie wojny niejednokrotnie chwytałem za broń, uważając, że pióro to za mało. To jest, oczywiście, głupota. O wiele łatwiej jest zginąć, niż żyć, pracować, tworzyć i przeciwstawiać się baranim przepędom z jednej strony na drugą. Skutecznie – na myślących ludzi – działa czytanie pisarza, który ochłapy mięsa z naszej współczesności rzuca przed czytelników: wykrawajcie sobie i karmcie się tym. Myślę o Bratnym, choćby w Koszeniu pawi, bardzo dobrej książce, i o brutalnym, niedbale napisanym, ale szokującym Roku w trumnie. Często słyszy się negatywne opinie o najnowszej twórczości autora Kolumbów, ale wynika to w dużej mierze z zazdrości o odwagę cywilną, a wiec tę najtrudniejszą, jaką ten pisarz wykazał, wygłaszając takie sądy i takie oceny, które mogą dziś razić, ale będą kiedyś dokumentacją do klinicznego obrazu naszej patologii społecznej. Film rzadko pomaga książce, chyba że jest od niej dużo lepszy, a bywają takie wypadki: Popiół i diament Wajdy torował drogę powieści do tłumaczeń tego arcydzieła schematyzmu, czytelnicy Kamiennych tablic przyjdą zobaczyć, jak wygląda wersja ekranowa, i sami osądzą. Potem film zejdzie z ekranu, a książka zostanie. I to, co w sobie czytelnik obrazami wyświetli, będzie decydowało o jej trwałości, a może i jej służebnym działaniu, bo nie zapieram się, było tam przemyconych kilka ostrzeżeń politycznych i garstka obroku duchowego.
Rozmawiała Ewa Czeszejko-Sochacka
– 6 –
Wybrane wideo
-
O PROGRAMIE APF, dr Rafał Marszałek
-
Początki kina na ziemiach polskich, prof. Małgorzata Hendrykowska
-
„Zimowy zmierzch” i „Zagubione uczucia” jako przykłady Odwilży w...
Wybrane artykuły
-
Artyści (fragment rozdziału o Kinie Wolności)
Tadeusz Lubelski
"Historia kina polskiego. Twórcy, filmy, konteksty", Chorzów 2009
-
RECENZJA: Powieść o Aleksandrze Fordzie – recenzja książki Michała Danielewicza "Ford. Reżyser"
Alicja Helman
"Pleograf. Kwartalnik Akademii Polskiego Filmu", nr 3/2020
-
Szkół filmowych nie polecamy
Grzegorz Rogowski
"Pleograf. Kwartalnik Akademii Polskiego Filmu", nr 1/2020