Artykuły
„Kino” 1981, nr 1, s. 2-4, 19-20
Wędrówki realne i wyobrażone
Tadeusz Lubelski
Bohaterowie Konwickiego zawsze są w drodze. Im jednak są starsi – a wiek głównych postaci kolejnych utworów rośnie zwykle wraz z wiekiem ich twórcy – tym mniejsze znaczenie ma dla nich pokonywanie jakiejś przestrzeni rzeczywistej, tym ważniejsza zaś staje się wędrówka odbywana w pamięci, w wyobraźni, w świadomości. Po prostu – coraz więcej mają za sobą i coraz dotkliwiej gnębi ich potrzeba podsumowania, bilansu, zrozumienia sensu własnego życia. Fakt, iż każdy z tych utworów jest takim, z perspektywy daty powstania czynionym, bilansem życia bohatera – a bohaterowie to z reguły fabularni wysłannicy samego artysty – stanowi zarazem pierwszy powód, dla którego praktyczna nieobecność Tadeusza Konwickiego w polskim życiu artystycznym ostatnich lat okazuje się nieobecnością tak dotkliwą. Nie widać drugiej twórczości, która podobnie układałaby się w fabularną relację z dziejów jednego doświadczenia. A jest to, dodajmy, doświadczenie dramatyczne i znamienne dla kilkudziesięciu ostatnich lat historii naszego kraju. Że jest to zarazem twórczość i wybitna, i osobliwa, do żadnej innej niepodobna – to drugi powód, dla którego nieobecność Konwickiego tak mocno rzuca się w oczy.
– 2 –
Jeszcze gdy idzie o literaturę, jest to nieobecność względna. Dwie najnowsze powieści Konwickiego: Kompleks Polski (1977) i Mała apokalipsa (1979) ukazały się w nieoficjalnych wydawnictwach i dotarły przynajmniej do garstki miłośników. A utwory dawniejsze znajdują się przecież w domowych i publicznych bibliotekach. Chociaż więc niekomentowana w czasopismach, nieinterpretowana w książkach, niepopularyzowana w telewizji – żyje ta proza swoim nieujawnionym życiem. Filmy jednak, kiedy się ich nie wyświetla – to tak, jakby ich nie było. A oryginalność Konwickiego jako artysty także i na tym się zasadza, że przez dłuższy czas wyrażał on swoje doświadczenie za pośrednictwem dwu sztuk: literatury i filmu. Jakże niewielu twórców podobnych: Cocteau, Robbe-Grillet, Szukszyn, Arrabal. W pewnym sensie: Malraux, Pasolini, Kazan, ostatnio Handke. Ale występująca przez czas dłuższy przemienność powieści i filmów, fakt, że się one wzajemnie dopełniały, że żaden film nie był adaptacją utworu literackiego, tylko osobnym ogniwem w obrębie twórczości – te cechy dorobku Konwickiego sprawiają, że bodaj nie ma on odpowiednika. I cechy te decydują zarazem, że wyrywanie filmów Konwickiego z kontekstu jego prozy, oddzielanie tych dwu części jednej całości – jest zabiegiem bezsensownym. Skoro więc skupiam się w tym tekście na czterech pełnometrażowych filmach, jakie wyreżyserował autor Dziury w niebie, to traktuję je jako – paradoksalnie, mniej dziś znany i trudniej dostępny – fragment większej całości, jaką jest literacko-filmowa twórczość artysty. Za klucz do opisu ewolucji tej twórczości obieram zawarte w kolejnych filmach cztery wersje motywu „bohatera w podróży”.
Bohater Ostatniego dnia lata (1958) to samotny włóczęga, łazik, który błąka się po opustoszałej w końcu sezonu morskiej plaży w poszukiwaniu czegoś, co przywróciłoby mu nadzieję, wyrwało z rozgoryczenia. Ten nieśmiały chłopak ma już za sobą doświadczenia burzliwego życia („Czym ja nie byłem! Studentem, żołnierzem, muzykantem, urzędnikiem, kochankiem, politykiem, dezerterem”), ale odczuwa je jako klęskę. Ma dość ingerowania w sprawy innych ludzi, pragnie zacząć wszystko od nowa, zawierzając wartościom, które dotąd zaniedbywał (,,Pierwszy raz chcę coś dla siebie”). Taką szansę dostrzega w kontakcie z kobietą równie jak on samotną, nieco starszą, bardziej jeszcze nawykłą do odosobnienia, zapiekłą w rozpamiętywaniu tragedii swej jedynej, przerwanej przez wojnę, miłości. Film jest ascetyczną relacją z jedynego parogodzinnego spotkania tych dwojga, podczas którego on kusi ją możliwością rozpoczęcia wspólnego życia, ona zaś ujawnia wprawdzie ogromną, niewykorzystaną potrzebę czułości i opiekuństwa, pozostaje jednak w końcu przy pierwotnym projekcie samotnego powrotu z urlopu do domu.
Pozornie niewinne kusicielskie zabiegi mężczyzny są w istocie walką o życie; konstrukcja filmu uprawdopodobnia ostateczność tej sytuacji. Poza pierwszą sceną, w której kobieta wychodzi z morza po kąpieli, bohaterowie przekraczają granicę morskiego brzegu jeszcze dwukrotnie. Najpierw gdy mężczyzna wbiega do wody po szalonym tańcu radości, zapominając, że nie umie pływać – i zaczyna tonąć. Kobieta ratuje go i na brzegu przywraca do przytomności. Gdy mężczyzna wchodzi do wody po raz drugi – szantażuje kobietę próbą samobójstwa. Ona, zirytowana, ale i trochę rozczulona, wyciąga go z wody raz jeszcze. Tych dwóch scen wystarcza, aby odbiorcy filmu narzucić specjalne znaczenie gestu wejścia do wody: gest ten przestaje oznaczać wakacyjną przyjemność, kojarzy się odtąd z przekroczeniem zakazanej strefy, ze śmiercią. Toteż im dalej od wody, tym bezpieczniej. Pierwsze porozumienie między bohaterami następuje na samym krańcu plaży, na wydmach; w kotlince na wydmach tworzy się też substytut domu: tam odbywa się scena zabawy w przyjęcie, tam dochodzi do zbliżenia miłosnego. Skoro jednak bohater przegrywa – wyciąga z tej porażki ostateczne konsekwencje. W końcowej scenie filmu kobieta wchodzi do morza po śladach zaginionego mężczyzny.
Nawet odbiorca najlepiej znający dotychczasową twórczość Konwickiego miał prawo czuć się zaskoczony. Zamiast powieści dostawał film, zamiast klasycznej rozbudowanej akcji – szkicowy zarys kilkunastu scen, w miejsce dokładnie określonej biografii bohaterów – postaci bez imion, ledwie napomykające o swej przeszłości, w miejsce precyzyjnie określonej topografii wypadków – tło patetycznie uniwersalne. Ale pomimo rzucających się w oczy różnic dostrzec można podobieństwo łączące mężczyznę z Ostatniego dnia lata z bohaterami powieści Konwickiego: Żubrem z Rojstów, Satyrem z Władzy, Bolkiem Porejką (Z oblężonego miasta). Wszyscy łączą chłopięcą nieśmiałość z uporem i konsekwencją, wszyscy tęsknią do uniesień i skorzy są do entuzjazmu, podobną też mają przeszłość. Lektura filmu podpowiada: oto jak wyglądałby popaździernikowy nastrój bohaterów wczesnych utworów Konwickiego. Oto jak przedstawiała się w 1957 roku duchowa sytuacja samego autora i tych jego rówieśników, którzy przeszli podobną drogę: zerwawszy ze światopoglądową i polityczną tradycją, która ich ukształtowała – z całym entuzjazmem przystąpili do budowania jej od nowa. Konwicki był w chwili realizacji filmu niemal rówieśnikiem swego bohatera i miał za sobą istotnie bogatą przeszłość: najpierw uczestnika akowskiej partyzantki wileńskiej, potem czołowego socrealistycznego prozaika i bojowego publicysty. W 1954 roku ukazała się Władza – kilkusetstronicowa powieść o zwycięskiej walce z gomułkowszczyzną; w roku 1956 – z 8-letnim opóźnieniem – Rojsty, w których Konwicki usprawiedliwiał się ze swej akowskiej partyzantki, i z 2-letnim opóźnieniem – powieść Z oblężonego miasta, której bohater, nie mogąc wytrwać w decyzji poparcia dla partii – uciekał za granicę. Żeby zrozumieć, jak czuł się w październiku autor tych powieści, nie wystarczy przeczytać Kalendarza i klepsydry.
Nadmorska włóczęga bohatera Ostatniego dnia lata i jego walka o ocalenie – jest figurą rozpaczy autora i jego prób wydobycia się z tej rozpaczy; wydobycia się – przez rozpoczęcie wszystkiego na nowo, przez sięgnięcie do własnych niewykorzystanych dotąd możliwości, wbrew ciążącemu bagażowi wyborów, jakie dotychczas podejmował. I okazało się, że to jest realne. Można nawet – zaufawszy samemu sobie i przyjaciołom, wbrew tysiącznym trudnościom i ograniczeniom – zrealizować młodzieńcze marzenie, zrobić film w warunkach niemal amatorskich, a potem wygrać nim wielki światowy festiwal. Wszak i końcowy wybór bohaterów – wejście do wody – odczytywać można nie tylko tragicznie, jako gest rozpaczy. W tradycyjnej symbolice religijnej zanurzenie w wodzie oznacza totalną regenerację, powtórne narodziny, wzmocnienie twórczych potencji.
Bohaterowie Zaduszek (1961) – para trzydziestoparolatków – udają się w podróż w dokładnie określonym celu. Wiąże ich romans, ale dopiero teraz – odizolowani od swego obecnego środowiska – mogą po raz pierwszy spędzić z sobą noc. Jednak relacjonowany w filmie dwudniowy wspólny pobyt w miasteczku przynosi im głębokie rozczarowanie. Nie potrafią nawiązać z sobą autentycznego uczuciowego porozumienia, do zbliżenia dochodzi pod koniec drugiej nocy, ale bez radości, jakby z przymusu. Obiecują so-
– 3 –
bie potem wzajemnie, że „już nigdy nigdzie nie pojadą”. Niektóre przyczyny owego niespełnienia podpowiada sam przebieg scen nocnych, przeszkadza im obojgu brak zdecydowania, brak erotycznego doświadczenia, przeszkadzają im odgłosy hotelu. Przyczyny zasadnicze tkwią jednak w ich pamięci. Przeszłe nieszczęśliwe historie miłosne spowodowały u obojga urazy, które trudno im teraz przezwyciężyć. Można obserwować, jak – dosłownie – trzy kolejne retrospekcje (dwa wspomnienia Michała, jedno Wali) powiększają dzielący ich dystans.
Uzasadnienia terminu i miejsca podróży tych dwojga są na pozór potoczne. Święto Zmarłych to dodatkowy dzień urlopu, jest już po sezonie, więc nie spotkają znajomych. W istocie wybór Zaduszek określi ich stosunek do przeszłości, który okaże się dwuznaczny: z jednej strony czują, że przeszłość zatruła ich, zahamowała ich emocje, narzuciła fałszywe hierarchie wartości; z drugiej strony są jednak tą swoją przeszłością urzeczeni, tęsknią do niej i w istocie pragną do niej powracać. Dość przyjrzeć się, jak film jest fotografowany. We wszystkich trzech retrospekcjach świat jest piękny, rozsłoneczniony, wypełniony życiem przyrody. Dzisiejszy świat miasteczka jest brzydki i ponury, wciąż pada deszcz, ludzie są nieprzyjaźni, właściwie jedyną dodatnią cechą tego świata jest jego nachylenie ku przeszłości. Pewnie dlatego tu właśnie bohaterowie przyjeżdżają, by tę wszechstronną przeszłość mieć wokół siebie. Dla Wali pobyt w miasteczku jest w dodatku okazją do odtworzenia w pamięci dręczących ją zdarzeń. To tutaj wymogła kiedyś na swoim ukochanym złożenie samoobciążających zeznań w UB; potem zastrzelili Satyra dawni koledzy z partyzantki i Wala wciąż czuje się współwinna jego śmierci. I jeśli w zakończeniu filmu bohaterowie wbrew rosnącej obcości decydują się z sobą nie rozstawać – to jest to rezultat czegoś na kształt terapii psychoanalitycznej. Intensywne przeżycie własnej przeszłości uwolniło ich od kompleksów, dzięki czemu mogą podjąć ryzyko budowy wspólnego życia. Ale ten zwrot ku przyszłości jest jednak dwuznaczny: bohaterowie nie wyjeżdżają wszak wspólnie z miasteczka, zostają w nim; jak gdyby w dalszym ciągu bliski kontakt z przeszłością uważali za jedyną swoją szansę.
Historia opowiedziana w Zaduszkach jest nową wersją tematu Ostatniego dnia lata. Bohaterowie Zaduszek są wszelako – podobnie jak autor filmu – o parę lat starsi i bardziej doświadczeni. Świat głównych postaci Ostatniego dnia lata opierał się na ostrzu noża; wybór oznaczał dla nich: wszystko albo nic. Tamten film był świadectwem determinacji. Zaduszki, zgodnie z symboliką tytułu, są świadectwem łagodnego smutku. Bohaterowie rozumieją już, że nie sposób zaczynać wszystkiego od nowa. Trzeba zgodzić się na całe swoje przeszłe życie, nieść ten bagaż – skoro nie można się go pozbyć. Toteż Ostatni dzień lata kończy się tragicznym rozstaniem, Zaduszki – melancholijnym pojednaniem. W Ostatnim dniu lata celem podróży jest odcięcie się od tego, co było; w Zaduszkach wędrówka w przestrzeni łączy się z wędrówką w czasie i służy niezbędnemu do życia nawiązywaniu kontaktu z własną przeszłością.
– 4 –
Bohaterem Salta (1965) jest tajemniczy człowiek o dwóch nazwiskach, uciekający przed pościgiem. To postać ambiwalentna, jak większość znaczeń w tym przewrotnym filmie. Kabotyn, mistyfikujący otoczenie swym strachem i ukrywaniem się – cierpi jednak naprawdę; cóż z tego, że to jedynie przed własną pamięcią ucieka, jeśli go ona rzeczywiście wpędza w wieczny niepokój. Notoryczny kłamca, „dziwkarz i łazęga” – jak go dekonspiruje żona – ma jednak zarazem coś rzeczywiście wartościowego do zaofiarowania mieszkańcom miasteczka, potrafi ich zaczarować, najdosłowniej uzdrawia chore dzieci. Nietrudno się zorientować, że Salto to w istocie dyskurs o artyście. Że jednak Konwicki rozważał w tym filmie moralne racje własnej twórczości – to znaczenie docierało już tylko do odbiorców z jego wcześniejszymi utworami obeznanych.
Przede wszystkim – widmowe miasteczko to legendarna dolina dzieciństwa, centralna przestrzeń twórczości Konwickiego. To w tej położonej wzdłuż toru kolejowego podwileńskiej dolinie z pamięci płynie płytka rzeka wśród olszyn, w której wieczorami kąpią się nagie kobiety, to tam słychać zawsze bicie dzwonów. Ale dolina istnieje w świadomości artysty i dużo się w niej zmieniło, zaludnili ją nowi lokatorzy. Tak było w Senniku współczesnym, powieści wydanej dwa lata przed premierą Salta. Odbiorca filmu znajdował w nim nawiązanie do tego właśnie obrazu doliny, który zaproponował Konwicki w Senniku: podobna jest w obu utworach galeria postaci, podobne motywy integrującego te postaci święta, nadciągającego ku miasteczku industrialnego kataklizmu.
To Sennik współczesny był pierwszą w treści Konwickiego konsekwentną realizacją pewnego rozwiązania artystycznego, które zapanuje odtąd na czas dłuższy w jego utworach. Otóż cała akcja toczy się tam w świadomości głównego bohatera, który wyobraża sobie przeszłość i przyszłość, konstruuje rozmaite warianty własnego losu. Stąd miasteczko w Senniku nie ma w istocie żadnego realnego odpowiednika; jest zarazem i podwileńską osadą z lat 30., i współczesną polską mieściną. Dodajmy jednak, że narracja Sennika nie jest zapisem bezładnej pracy wyobraźni; precyzyjnie zbudowana powieść nie próbuje nawet naśladować techniki strumienia świadomości czy obrazów marzeń sennych. Logika tej narracji odtwarza pisanie powieści, kreowanie świata. Bohater jest pisarzem, jego wędrówka do doliny jest figurą tworzenia; a twórczość to dla tego bohatera ostatni dostępny mu sposób porozumienia z innymi, ingerowania w ich życie. „Nie będę się więcej mieszał w sprawy innych ludzi” – mówił już chłopiec w Ostatnim dniu lata.
Tematem Salta jest pytanie o racje i rezultaty takiej ingerencji. Postać Kowalskiego jest parabolą artysty, który – jak w Senniku – wędruje w wyobraźni do swojej doliny. Postaci mieszkańców miasteczka to jego odbiorcy, ci, którzy wraz z nim w jego dolinie przebywają, na których oddziałuje swoją twórczością. Funkcje, jakie pełni w miasteczku Kowalski – są parabolą funkcji, jakie twórca spełnia wobec swoich odbiorców. Zachowania bohatera mają więc w filmie Konwickiego charakter autoparodostyczny („Pisząc, patrzę na siebie z boku, patrzę też, czy się czasem nie załguję” – komentował Salto sam autor) – są jednak zarazem próbą odpowiedzi na poważne pytania. Takie na przykład: Czy regenerujące właściwości doliny dzieciństwa nie są przypadkiem mistyfikacją? Czy podsuwając je swoim czytelnikom jako wartość – nie mistyfikuje autor także i ich? Czy wreszcie poszukiwanie wartości jedynie w wyobraźni i pamięci może istotnie zastąpić działanie w świecie?
Na pytania te nie padają w Salcie odpowiedzi jednoznaczne; wspominałem już o ambiwalentnych cechach bohatera. Na ogół Kowalski, łudząc i okłamując mieszkańców miasteczka – zarazem dostarcza im nadziei, uczy ich godzenia się na samych siebie (tak dzieje się choćby w jego kontakcie z Gospodarzem, Heleną, Cecylią, Starym Człowiekiem). Gubi go to, że – ulegając jakimś strzępom mesjanistycznej tradycji naszej kultury – zagalopowuje się, obiecuje więcej, niż może ofiarować. Zresztą i mieszkańcy miasteczka „odbiorcy” są tacy sami jak „twórca” – Kowalski, w tej samej tradycji wyrośli. Dlatego właśnie, że się podobieństwem artysty do nich samych rozczarowali – z takim oburzeniem go odtrącają. On zaś poddaje się ich wyrokowi; i tak jest przecież skazany na wędrówkę.
Wcześniej jednak konstruktor filmu podpowiada, iż jego program rozumienia sztuki odnosi względne przynajmniej zwycięstwo, skoro jest od cudzych lepszy. Takiej konfrontacji służy w Salcie scena „rocznicy”, podczas której różne postaci mają swoje „występy”, oferują własny program. Zarówno program Poety, który czuje się lepszy od swoich odbiorców i pragnie ich wychować, jak program Blumenfelda – fałszywego imitatora, marzącego jedynie o poklasku – opierają się na fałszywych założeniach, niemożliwych do przyjęcia przez autora filmu.
Skrajniejszą, jeszcze dalej idącą realizacją tego programu artystycznego, który po raz pierwszy zrealizował Konwicki w Senniku współczesnym, a częściowo obronił przed sobą samym w Salcie – jest film Jak daleko stąd, jak blisko (1972). W filmie tym nie tylko cała wędrówka bohatera w czasie i przestrzeni odbywa się w jego świadomości, lecz bohater jest już najwyraźniej fabularnym odpowiednikiem samego twórcy. Film ten realizuje projekt jeszcze bardziej niezwykły, będący w pewnym sensie konsekwencją przemyśleń wynikłych z filmu poprzedniego. Jeżeli źle się kończy przesadna dbałość o odbiorcę – może lepiej nim się nie przejmować, zastanawiać się wyłącznie nad sobą; być może wtedy odbiorca spojrzy na dzieło przychylniejszym okiem.
Ale bardziej jeszcze pomysł ostatniego filmu wynikł z doświadczeń, jakimi były pisane po Salcie powieści. Próbował w nich pisarz rozwiązać zagadkę własnej śmierci. We Wniebowstąpieniu wyobrażał sobie siebie po swojej śmierci, jak – utraciwszy świadomość – wędruje po nocnej Warszawie. W Zwierzoczłekoupiorze wcielił się w narratora, którym był chory na białaczkę chłopiec. W Nic albo nic przeistoczył się w wyobraźni w poszukiwanego w całym kraju wampira, mordującego kobiety w chwilach utraty świadomości. Ciekawe, że odbiorcy często nie rekonstruują nawet tych pisarskich projektów (żeby się przekonać, że nie rekonstruują – wystarczy zajrzeć do większości recenzji). Zadowalają się, stwierdziwszy połączenie kapitalnej obserwacji polskiego potocznego obyczaju z wrażeniem dziwności, wzniosłości, tajemnicy. Połączenie to – to właśnie „znak firmowy” Konwickiego; sam pisarz zresztą – wyręczając krytyków – dał mu nazwę: Kalendarz i klepsydra. To nie tylko dwie miary czasu: uniwersalna i osobista. Kalendarz – to także notatnik codzienności; klepsydra – to mały plakat, kierujący świadomość ku sprawom ostatecznym.
Bohater Jak daleko stąd, jak blisko mówi o sobie: „Jestem w podróży. Wyruszyłem w przyszłość, która będzie odbiciem przeszłości”. Zagadkę celu tej wędrówki widz rozstrzyga stopniowo, by nie mieć już wątpliwości w końcowej scenie, gdy bohater mówi do siebie, komentując obraz: „Czy to właśnie chciałbym pamiętać w ostatniej chwili?” Otóż Jak daleko stąd, jak blisko to realizacja pomysłu doprawdy luksusowego: zaprojektować dla siebie film z własnego życia, który chciałoby się obejrzeć w chwili śmierci. Co więcej: przedstawić ten projekt innym widzom w kinach, dostosowując go do normalnych reguł filmowego seansu. „Wiesz co, Maks, za 86 minut zabiję pewnego człowieka” – tak brzmią pierwsze słowa, które padają z ekranu. Jak zawsze u Konwickiego – praca świadomości musi znaleźć wyraz w twórczym trudzie, w artystycznej (literackiej lub filmowej) konstrukcji. Co więcej: projekt ów zakłada, że najwłaściwszymi odbiorcami wymarzonego filmu będą ludzie, którym bohater najbardziej chciałby go pokazać, bo dla nich i ze względu na nich żyje. A są to ludzie umarli; przede wszystkim największy przyjaciel, Maks (prototypem tej postaci jest Wilhelm Mach), potem ojciec i matka. To do nich adresuje bohater swój towarzyszący obrazowi komentarz,
a oni co jakiś czas nawet włączają się do rozmowy.
Jeszcze więcej: ów wyobrażony film autor rozpoczyna wprawdzie tak, jak powinien go rozpocząć, w zgodzie z logiką potocznego przekonania o przychodzących do
– 19 –
człowieka w chwili śmierci obrazach: od swojego „najstarszego zapamiętania – Żyda unoszonego do piekła”. Ale zaraz potem pojawia się obraz własnego życia – poprawiony, rozjaśniony, cudowny; takie widać prawo przypisał sobie autor filmu w magicznej chwili tworzenia, w czterdzieste czwarte urodziny. Partyzancka łączniczka, w której kiedyś bohater się kochał i która zginęła dawno – wciąż żyje i oto spotykają się w 1-Majowym pochodzie: ojciec, który zmarł, kiedy bohater był dzieckiem – składa mu urodzinowe życzenia; sam bohater przedostaje się do dalekiej dziecinnej przeszłości, by uchronić przed wojenną śmiercią swego żydowskiego towarzysza zabaw. I nagle cały świat wydaje się na chwilę pełnią: ludziom, z którymi więzi dawno się zerwało – wszystko można wyjaśnić; nikt nikogo nie nienawidzi; w jedną harmonijną całość łączą się śpiew żydowskiego kantora z pieśnią prawosławnego chóru, przebój knajpianego refrenisty z syreną karetki pogotowia;
z milicjantem ucina się nad ranem żartobliwą pogawędkę.
I jeszcze ostatni obraz, najbardziej dręczący wyrzut sumienia, powracający we wciąż nowych wersjach we wszystkich niemal utworach Tadeusza Konwickiego, od debiutanckiego opowiadania Kapral Koziołek i ja poczynając – obraz wykonania wyroku, „pierwszej śmierci zadanej własną ręką” – jeszcze i ten obraz okazuje się nieostateczny. Bezpośrednio po scenie wykonania wyroku pojawia się jej wersja następna. Andrzej ponownie „w ostatnią Wigilię wojenną” wchodzi z automatem do domu przy torach, by wykonać wyrok, ale z ulgą automat odkłada. W domu przy torach nie czeka na niego ofiara wyroku, ale Maks – uroczysty,
w czarnym garniturze. „– Witaj, drogi – mówi. – Czekam tu na ciebie od dawna” – i obaj dzielą się opłatkiem. Jakie znaczenia niesie w filmie taki obraz wykonania wyroku? Bohater nie zabija człowieka, któremu naprawdę w przeszłości odebrał życie; obaj, wtedy właśnie, „w ostatnią Wigilię wojenną”, wykonują najoczywistszy w naszej kulturze gest pojednania
i przebaczenia. Przyjaciel, który popełnił samobójstwo, czeka oto na bohatera z wigilijną kolacją. Głos wewnętrzny bohatera, jego sumienie, przestaje go dręczyć. Jeśli tak będzie wyglądała śmierć – czymże się martwić? I jak nie powierzać się wyobraźni?
Filmy Konwickiego bywały replikami wcześniejszych powieści; film Jak daleko stąd, jak blisko był – jak określił to sam autor – „odpowiedzią na ponurą, przedgrudniową Nic albo nic”. Myślę sobie, że chciałbym zobaczyć film, który byłby odpowiedzią na ponurą, nie, nie ponurą, na okrutną i rozpaczliwą przedsierpniową Małą apokalipsę.
– 20 –
Tadeusz Lubelski
Wybrane wideo
-
O PROGRAMIE APF, dr Rafał Marszałek
-
Początki kina na ziemiach polskich, prof. Małgorzata Hendrykowska
-
Związki Polskiej Szkoły Filmowej z kinem światowym
Wybrane artykuły
-
Przed kamerą (fragment rozdziału o filmie "Za ścianą")
Barbara Osterloff
"Pejzaż. Rozmowy z Mają Komorowską", Warszawa 2010
-
Kino bandyckie - od grozy do nostalgii
Tadeusz Lubelski
"Historia kina polskiego. Twórcy, filmy, konteksty", Chorzów 2009