Artykuły
"Pleograf. Kwartalnik Akademii Polskiego Filmu", nr 3/2020
Z PERSPEKTYWY:
Strategie przetrwania
Alicja Helman
Nie tylko ludzie kina mają swoje historie, mniej lub bardziej interesujące, istotne w znacznym niekiedy zakresie dla zrozumienia ich twórczości. Historie mają również filmy – a nawet ich bohaterowie. Są one umiejscowione w czasie, w którym zaistniały, i rozproszone w przestrzeni, czy raczej w przestrzeniach w swojej wędrówce poprzez ekrany świata. Niegdyś odnoszące sukcesy, po jakimś czasie popadają w niebyt, skąd może je ponownie wyłowić oko dociekliwego historyka. Są też filmy pozornie niemające historii – bowiem od razu zostały zapomniane, nie zwróciwszy na siebie uwagi krytyki ani publiczności albo wręcz odnotowano je jako zaginione – które wracają za sprawą często przypadkowo dokonanego odkrycia.
Najciekawszy wszelako wydaje się fenomen, który nazwałabym „życiem” filmu, zależnym od jego związku z określonym miejscem i czasem, korespondencją z oczekiwaniami publiczności, rezonansem z tym, co aktualnie się dzieje. To „życie” z natury rzeczy jest krótkie, ale ważne, że film może mieć więcej niż jedno. Bieg zdarzeń może go ponownie uczynić aktualnym, a nowe punkty widzenia mogą wskazać na jego nieodczytane dotąd aspekty. Historyk czy teoretyk kina nieustannie dostaje też do ręki nowe narzędzia za sprawą kolejnych trendów badawczych, co pozwala mu na nowe „otwarcie” tego, co wydawało się zamknięte i niedostępne.
Nakreśliwszy ten rozległy horyzont możliwości, od razu przyznam, że mój zamysł jest dużo skromniejszy. Wracam do trzech filmów już wielokrotnie opisanych i skomentowanych ze względu na pewien trop, który pozwala mi je połączyć z uwagi na postać bohatera. Mam na myśli Popiół i diament (1958) i Pierścionek z orłem w koronie (1992) Andrzeja Wajdy oraz Rok pierwszy (1960) Witolda Lesiewicza. Dwa z nich zostały zrealizowane w PRL, więc ich ideologiczną wykładnię modyfikowała autocenzura i cenzura, dyktując posługiwanie się językiem ezopowym, a tylko w jednym twórca nie musiał się uciekać do dróg okrężnych, lecz mógł wyłożyć swoje wizje bezpośrednio.
We wszystkich trzech filmach bohaterem jest młody żołnierz AK w obliczu wyboru, przed którym staje z chwilą końca wojny. Tym, co mnie interesuje, jest poziom jego wiedzy i świadomości, który o tym wyborze będzie przesądzał. Widz patrzy na Maćka Chełmickiego, Józefa Dunajca i Marcina z perspektywy twórców z natury rzeczy dysponujących inną wiedzą i doświadczeniem niż ich młodzi bohaterowie, których bieg historii postawił na straconych pozycjach, bez względu na dokonane przez nich wybory, nie w pełni od nich zależne.
Wojna i okupacja uczyniły ich żołnierzami Polski Podziemnej, a walka z niemieckim najeźdźcą była imperatywem niepodlegającym żadnym wątpliwościom. Walczyli i zabijali w imię przyszłej wolnej i niepodległej Polski, którą reprezentował emigracyjny rząd w Londynie. Ale wyzwolenie przyszło nie za sprawą ich samych ani sojuszników z Zachodu (symboliczna figura generała, Andersa, który pojawi się na białym koniu), lecz Armii Czerwonej. Tej samej, która 17 września 1939 roku wkroczyła na polskie ziemie wschodnie. Bynajmniej nie po to, by je „wziąć w opiekę” – jak pouczały peerelowskie podręczniki historii i gładko recytowali kandydaci zdający na studia z tego przedmiotu, lecz by je przyłączyć do ZSRR, gdzie pozostały, choć Związek Radziecki się rozpadł.
Widz oglądający Popiół i diament oraz Rok pierwszy był już poddany indoktrynacji (przekonany lub nie – to inna sprawa), otrzymawszy wykładnię tego, co stało się w 1944 roku. Uczono go, że wyzwoliła nas bohaterska Armia Radziecka (dziś termin „wyzwolenie Polski” w odniesieniu do tego wydarzenia jest wysoce kontrowersyjny), dzięki której znaleźliśmy się w obozie Państw Demokracji Ludowej, „ze Związkiem Radzieckim na czele” (hasło powtarzane jak mantra przy każdej okazji).
Z perspektywy bohaterów wszystkich trzech filmów (pamiętajmy o akcji „Burza”, w ramach której Armia Krajowa podjęła próbę samodzielnego wyzwolenia ziem polskich) sprawy wyglądały jednak zgoła inaczej. Dla nich na ziemie polskie wkraczała nie wyzwoleńcza, sojusznicza armia, lecz „bolszewicy”, zwani też „kacapami”, pamiętny wróg z 1920 roku, przed którym uratowała nas Bitwa Warszawska sławiona jako „cud nad Wisłą”. W Polsce międzywojennej nie Niemcy, lecz bolszewicy byli wrogami, których należy się strzec i walczyć z nimi. Podobizny „bolszewika” jako niedźwiedzia czy też wilka ze stalowymi szponami, frygijską czapką rewolucji na głowie i czerwonym sztandarem z sierpem i młotem zatkniętym za cholewą buta straszyły w pisemkach dla dzieci i młodzieży, a legionowe przyśpiewki (lance do boju, szable w dłoń, bolszewika goń, goń, goń) znali młodzi ludzie, wówczas jeszcze za młodzi, by owego bolszewika gonić. W 1944 roku nie byli już za młodzi, lecz jak najbardziej w odpowiednim wieku. Jeśli nawet wkroczenie Armii Czerwonej na ziemie polskie nie dla wszystkich oznaczało tout court kolejną okupację, to przecież budziło daleko idący lęk i niepewność. Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego i później Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej powstały przecież pod auspicjami wyzwoliciela.
Co myśleli o tym Maciek, Józek, Marcin? Zacznijmy od tego, że nie myśleli wiele. Byli żołnierzami, wykonywali rozkazy, podporządkowywali się swoim dowódcom. Wiedzieli jednak, że wolna (od Niemców) Polska nie jest tą Polską, o którą walczyli, że stoją w obliczu Wielkiej Niewiadomej. Istotny jest czas, w którym podejmują swoją decyzję. 8 maja 1945 roku i trzy następne dni w Popiele i diamencie. Styczeń 1946 roku w Roku pierwszym. Ostatnie dni, upadek powstania i to, co nastąpiło bezpośrednio po tym, w Pierścionku z orłem w koronie. Wraz z upływem dni, tygodni czy nawet miesięcy przeświadczenie, że to nie może się tak skończyć, że musi się jeszcze coś stać, a stanie się na pewno coś, co zmieni bieg dziejów, ustępuje zwątpieniu, obawie, aż wreszcie przekonaniu, że nic już się zrobić nie da, trzeba się jakoś przystosować, znaleźć swoje miejsce, przetrwać.
Jakie strategie przetrwania mogli przyjąć bohaterowie tych trzech filmów – oczywiście w takim stopniu, w jakim w ogóle było to od nich zależne? W ostatecznej konsekwencji nie chcieli wracać „do lasu”, zdając sobie sprawę, że walka w szeregach antykomunistycznego podziemia musi skończyć się klęską. Do kogo mieliby teraz strzelać, z kim walczyć? Prosta odpowiedź, że oczywiście z komunistami, nie mogła ich zadowolić. Komunistami nie byli przecież tylko ci, którzy nadeszli, lecz także ci, którzy opowiedzieli się lub skłonni byli się opowiedzieć za nową władzą. W Popiele i diamencie w trakcie przesłuchania Maćka, syna Szczuki, porucznik UB krzyczy do niego: Do Polaków strzelałeś! Chłopiec odpowiada: A pan do wróbli. Zatem jeśli nasi bohaterowie zechcą kontynuować walkę w szeregach podziemia, będą strzelać do swoich rodaków. Linia podziału przebiega teraz inaczej: „Londyn” kontra „Lublin”, jak to prostodusznie określa sierżant Otryna, dowódca posterunku milicji w filmie Rok pierwszy.
W każdym z tych filmów bohaterowi z AK przeciwstawiony zostaje przedstawiciel drugiej strony: stary przedwojenny komunista, uczestnik wojny domowej w Hiszpanii, dziś sekretarz lokalnego komitetu PPR Szczuka (Popiół i diament), dawny AL-owiec, dziś sierżant milicji Łukasz Otryna (Rok pierwszy), porucznik UB Kosior (Pierścionek z orłem w koronie). Bohaterowie rodem z AK są różni, wywodzą się z różnych środowisk. Maciek i Marcin to chłopcy z tak zwanych dobrych domów, przed wojną zdążyli zrobić maturę, a nawet rozpocząć studia (Marcin). Józek to prosty chłopak, czeladnik piekarski, który nie chce zostać piekarzem – jak mówi o tym stara Gęślicka, informatorka Otryny. Ale niezależnie od tego, kim byli i kim być mogli, w swoim krótkim życiu zdążyli być tylko żołnierzami.
Zbigniew Cybulski w filmie Popiół i diament, 1958 r., reż. Andrzej Wajda, fot. Wiesław Zdort, źródło: Fototeka FINA
Maciek Chełmicki (Zbigniew Cybulski) jest do końca określony przez swoją kondycję i etos żołnierza, który nie pyta, nie kwestionuje, posłuszny jest dowódcom i wykonuje powierzone mu zadania. Tym, które otrzymuje obecnie, jest zabicie Szczuki. Od sceny, w której strzela do wskazanego człowieka, zaczyna się film. Omyłkowo zostają zabici pracownicy cementowni. Ale Maciek ma przystąpić do wykonania swojej misji ponownie. Nim to ostatecznie uczyni, ogarniają go wątpliwości. Uświadamia sobie, że dokonuje wyboru między życiem i śmiercią. Nie oznacza to akceptacji nowego porządku, lecz nadzieję, że mógłby – zataiwszy swoją przeszłość – zagubić się bez śladu, przetrwać, studiować, poślubić dziewczynę, w której tutaj, teraz właśnie się zakochał.
W każdym społeczeństwie – wykłada swoje racje bezpośredniemu przełożonemu Andrzejowi – są potrzebni inżynierowie czy lekarze, niezależnie od tego, jakie wyznają poglądy. Chciałby żyć, pracować, kochać, a nie zabijać dalej, by w końcu samemu zostać zabitym. Pamiętna scena – requiem z zapalaniem kieliszków spirytusu jak zniczy żałobnych, upamiętniających zabitych kolegów – wskazuje, jak dalece życie bohaterów upływało pod auspicjami śmierci. Szczeniacka fanfaronada, o której dawny Maciek mówi ze śmiechem, że stać go na to, żeby umierać, ustępuje miejsca bardziej dojrzałemu namysłowi. Przeżył tragedię powstania, opuszczał kanałami umierające miasto, naznaczony przez śmierć chciałby pozbyć się jej piętna. Dlaczego miałby walczyć dalej w imię starego porządku, który już nie wróci? Ale zasady, w których został wychowany, które uwewnętrznił, uznał za swoje, nie pozwalają mu po prostu zdezerterować. To byłaby zdrada, a ludzie tacy jak on nie zdradzają.
Nie wiemy, bo w filmie nie mówi się językiem traktatów politycznych, na ile Maciek (i jemu podobni) świadomy był wydarzeń, które na arenie międzynarodowej przesądziły o losach Polski. Konferencja w Jałcie, na której przywódcy trzech wielkich mocarstw zdecydowali o pozostawieniu Polski w radzieckiej strefie wpływów, odbyła się w lutym, trzy miesiące przed ukazanymi w filmie Wajdy zdarzeniami. Ale tutaj historia pozostaje w tle, rozstrzygają się indywidualne ludzkie losy.
Wyłożywszy swoje racje Andrzejowi, Maciek prosi go o zwolnienie z przysięgi. Dyskusja, w której wprawdzie zostaje zakwestionowany sens dalszej walki, ale nie sama walka, nie prowadzi jednak do odwołania wcześniejszego rozkazu. Andrzej nie zwalnia Maćka z przysięgi, sam zobowiązany jest rozkazami swojego przełożonego, majora Wagi. Maciek wykona rozkaz, pozostaje lojalny i wierny do końca, wbrew racjom, w które sam wierzy i do których usiłował przekonać Andrzeja. Ginie na wysypisku śmieci postrzelony przez patrol podczas próby ucieczki.
Dociekanie „co by było gdyby” w odniesieniu do fikcyjnego bohatera filmu fabularnego raczej nie wydaje się zasadne, ale w tym wypadku ma jednak sens, gdyż sam Wajda dopisał postscriptum. W jednej z nowel filmu Miłość dwudziestolatków (L'amour à vingt ans, 1962)[1] pokazał swojego bohatera ponownie. Cybulski, choć ledwie kilka lat starszy niż w trakcie realizacji Popiołu i diamentu, jest tutaj zaniedbanym mężczyzną w średnim wieku (inkasentem w gazowni czy kimś takim). Robi wrażenie na ślicznej młodej dziewczynie (Barbara Kwiatkowska), ratując dziecko, które wpadło do fosy z niedźwiedziem. Dziewczyna zaprasza go na swoje urodziny, gdzie bohater w gronie młodych ludzi snuje okupacyjne wspomnienia. Wydaje się im śmieszny, niedorzeczny, może kiedyś był bohaterem, ale dziś to już nie ma znaczenia – jest nikim. Wajda dopisuje mu inną przeszłość niż Maćkowi, lecz poprzez postać aktora podpowiada, co najpewniej stałoby się z Chełmickim, który uratował życie bądź dezerterując, bądź ukrywając się po zabiciu Szczuki. Byłby człowiekiem przegranym, który niczego już nie oczekuje od życia. Może musiałby przejść przez lata więzienia, a może jednak życia by nie uratował. Ludzie, którym udowodniono udział w zamachach na komunistów, dostawali przecież wyrok śmierci. Strategia przetrwania, którą Maciek Chełmicki skłonny był przyjąć i realizować, sprawdzała się nader rzadko.
Stanisław Zaczyk w filmie Rok pierwszy, 1960 r., reż. Witold Lesiewicz, fot. Henryk Kucharski, źródło: Fototeka FINA
Akcja Roku pierwszego Witolda Lesiewicza została osadzona w małym miasteczku, gdzieś w Lubelskiem. Przybywa tam były AL-owiec, sierżant Łukasz Otryna (Stanisław Zaczyk), gorliwy entuzjasta nowego porządku, dla którego swego rodzaju biblią jest manifest PKWN ogłoszony kilka miesięcy wcześniej. Otryna obejmuje posterunek milicji, który przekazuje mu Pielewicz, odchodząc, by objąć stanowisko burmistrza. Otryna chciałby się dowiedzieć, kim są jego podkomendni. Kryterium identyfikacji jest proste: AK-owcy czy AL-owcy? Za Londynem czy za Lublinem? Od Pielewicza uzyskuje niezbyt satysfakcjonującą go odpowiedź. Oddział kaprala Józefa Dunajca to… UL-owcy, członkowie lewicowej Unii Ludowej, o której nikt nigdy nie słyszał. Gdy Otryna pyta Dunajca o tę organizację, słyszy jedynie, że jest ona demokratyczna, ale kapral nie potrafi powiedzieć nic więcej. Nowy ustrój kojarzy mu się wyłącznie z pojęciem demokracji (To pan nas angażował do tej demokracji – powie w rozmowie z Pielewiczem, próbując zasięgnąć jego rady), choć niekoniecznie może wie, co to takiego.
Otryna szybko odkrywa tożsamość swoich podwładnych. Proponuje im, żeby wspólnie zaśpiewali. Okazuje się, że nie znają oni Czerwonego sztandaru czy Gdy naród do boju (pieśń ta stała się hymnem AL), ale gdy sierżant intonuje Hej, chłopcy, bagnet na broń (piosenka powstańców warszawskich, śpiewana przez AK), ochoczo podchwytują słowa i melodię. Otryna przyzna później, że potrafił ją jedynie zaintonować, dalszego ciągu nie znał.
Relacja Dunajec – Otryna nie jest powtórzeniem więzi, jaka połączyła losy Chełmickiego i Szczuki. Dunajec i reszta chłopców, podejmując pracę w milicji, nie mają żadnych ukrytych celów, nie zakładają masek. Chcą tylko żyć i pracować, włączając się w szeregi tych, którzy przyjęli nowy porządek jako wybór lub konieczność. Mogliby znaleźć swoje miejsce, a ich stosunki z Otryną nie musiały w sposób nieunikniony prowadzić do konfliktu. Ale Otryna jest młody, zapalczywy, nieufny. Domniemanie, że ma do czynienia z byłymi AK-owcami, a ci mogą mieć jakieś związki z NSZ, które nadal działa na tym terenie, sprawia, że czuje się zagubiony i niepewny. A nuż rzekomi sojusznicy to jednak wrogowie? Ma wprawdzie oparcie w nowo utworzonych władzach i wojsku, lecz jeśli się do nich odwoła, będzie to równoznaczne z zadenuncjowaniem podkomendnych jako wrogów. A przecież nie wie, kim naprawdę są. Jego sytuację utrudnia też fakt, że we dworze pozostał były dziedzic przejmujący okoliczną ludność zabobonnym lękiem, a dawny rządca Tatarczuk, postrach chłopów, ukrywa się gdzieś w okolicy. W lasach są zbrojne oddziały antykomunistycznego podziemia. Zwycięstwo nowego porządku jest niepewne, stary porządek wydaje się wciąż trzymać ludzi. Otryna przekonuje się o tym, gdy zwołuje zebranie w pałacu i nakazuje odczytanie manifestu PKWN. Udaje mu się rozładować sytuację, ośmieszając dziedzica i nakazując jego wydalenie, ale jest to chwilowe zwycięstwo. Nadal otrzymuje ostrzeżenia i pogróżki.
W stosunku do podwładnych Otryna wybrał strategię najgorszą z możliwych, która musiała nieuchronnie prowadzić do katastrofy. Początkowo chłopcy są wobec niego lojalni, karni i podporządkowani. Ich zachowanie nie daje podstaw do podejrzeń, wykonują wobec niego szereg przyjaznych gestów, które winny przełamać lody. Otryna zachowuje dystans, a nieśmiałe próby Dunajca, który mówi o tym, że ludzie sobie obcy potrzebują czasu, by się wzajemnie zrozumieć i na sobie polegać, pozostają bez odzewu. Sierżant nie zamierza się przed nimi otworzyć ani ich nie zachęca do szczerości. Zamiast tego poleca ich śledzić. Jego informatorką pozostaje stara praczka Gęślicka, którą Otryna zna od dzieciństwa. Zna tu wszystkich i jest doskonale zorientowana we wszystkim, co się dzieje w okolicy. Łukasz odwiedza ją ukradkiem, ale te wizyty nie uchodzą uwagi tych, którzy z kolei śledzą jego kroki. Oddział szybko się orientuje, że Otryna im nie ufa, wiedzą, że to Gęślicka dostarcza informacji, a tym samym i oni nie spodziewają się po swoim dowódcy niczego dobrego. Wręcz zaczynają się go obawiać i myśleć o tym, jak zadbać o własną skórę. Skoro nie udaje się ułożyć stosunków z nową władzą i tym samym zapewnić sobie bezpieczeństwa oraz perspektyw spokojnego, normalnego życia, jedyną alternatywą staje się powrót do lasu i walka w szeregach antykomunistycznego podziemia.
O ile w Popiele i diamencie uwaga twórców i widzów skoncentrowana jest na Maćku Chełmickim i jego dylematach, o tyle w Roku pierwszym postacią, która ma nas prowadzić, jest Łukasz Otryna, ale w miarę jak rozwija się akcja, widz przestaje darzyć go sympatią, a w konsekwencji i to, co sobą reprezentuje. Zapewne wbrew intencjom scenarzysty (Aleksandra Ścibora-Rylskiego – film jest adaptacją jego powieści Styczeń z 1956 roku) i reżysera. Postacią skłaniającą do identyfikacji staje się Józef Dunajec, a jego dylemat przybiera wymiar tragedii. Dunajec najdłużej ze wszystkich próbuje porozumienia z Otryną, czuje się odpowiedzialny za losy oddziału, wydaje się wierzyć, że sierżant ich nie sprzeda, a może tylko łudzi się jeszcze, że znajdzie się dla nich wszystkich inne miejsce niż przyłączenie się do NSZ. Propozycje z tamtej strony zaczynają się konkretyzować, pośredniczy uwięziony przez Otrynę Tatarczuk, ale Dunajec stanowczo odrzuca jego ofertę.
Co ciekawe, Otryna i Dunajec nie potrafią znaleźć wspólnego języka ani działać w porozumieniu, choć w istocie zmierzają do tego samego celu. Obaj są dowódcami i obaj czują się odpowiedzialni za swoich ludzi, choć dla obu stają się oni coraz mniej „swoi”. Nie ufają ani Otrynie (co jest zrozumiałe), ani Dunajcowi (co już zrozumieć trudniej), natomiast skłonni są zawierzyć swoje losy NSZ-owi. Otryna i Dunajec w jednakowej mierze nie chcą, by chłopcy trafili w ręce wojska i władz państwowych (a staje się to nieuniknione za sprawą interwencji Pielewicza) ani też, by wrócili do lasu, już nie jako AK, lecz jako NSZ. Dodajmy na marginesie, że w okresie, gdy powstała książka, a potem film, całe antykomunistyczne podziemie określano mianem NSZ, choć w istocie było to kilka różnych organizacji. Ostatnia konfrontacja Dunajca z oddziałem kończy się klęską kaprala. Oni odchodzą niezrażeni misją, jaką im zleca nowe dowództwo (pacyfikacja wsi, którą mają puścić z dymem), podczas gdy on widzi już dla siebie jedno tylko rozwiązanie – samobójstwo. Gdy Otryna dowiaduje się, dokąd udali się jego podkomendni, zamierza ich odnaleźć i „uratować”. Misja tyleż nierealna, co samobójcza. Czyli ci tak różni ludzie, stojący po dwóch różnych stronach, kierują się w gruncie rzeczy tym samym systemem wartości? I obaj wybierają śmierć? Dunajec faktycznie ginie, ale nie wiemy, co spotka Otrynę. Ostatecznie on także przegrał.
W Pierścionku z orłem w koronie Andrzej Wajda chciał powiedzieć (czy też może raczej pokazać) to, czego nie mógł wyrazić wprost, realizując Popiół i diament. Nie tylko upływ lat zadecydował o zmianie języka, ale też to, że tutaj mógł posłużyć się „otwartym tekstem”, a nie systemem opartym na metaforach i symbolach.
Rafał Królikowski w filmie Pierścionek z orłem w koronie, 1992 r., reż. Andrzej Wajda, fot. Roman Sumik, źródło: Fototeka FINA
Bohater filmu Marcin (w tej roli debiutujący na ekranie Rafał Królikowski) to inny wariant losu kogoś takiego jak Maciek Chełmicki. Jest wzorowym żołnierzem, ale też człowiekiem, który decyduje się nie słuchać ślepo rozkazów dowództwa, lecz działać i myśleć samodzielnie, podejmować decyzje, kierując się własnym rozeznaniem i sądem. Obejmuje komendę oddziału walczącego w powstaniu warszawskim. To bardzo młodzi chłopcy z pełnym oddaniem walczący do końca, bez wahania gotowi oddać życie. Marcin czuje się za nich odpowiedzialny. Wyprowadza ich z ginącego miasta, nakazuje przyłączyć się do ewakuowanej ludności cywilnej i nie podejmować żadnych kroków bez informowania go o tym. Chciałby nie tylko uratować im życie, ale zapewnić przyszłość bez „wilczego biletu”.
Charakterystyczna jest jego rozmowa z młodym podwładnym. Gdy Marcin mówi, że powstanie było klęską, chłopiec protestuje, utrzymując, że powstanie osiągnęło swój cel, bowiem pokazało światu, jak walczą i umierają Polacy. Marcin nie chce, by walczyli i umierali nadal. A to właśnie proponuje mu przełożony, major Steinert, ten sam, który powierzył mu oddział w czasie powstania. Marcin, ranny w powstaniu, traci też swoją dziewczynę Wisię, którą zagarnęli własowcy. Wcześniej dała mu na pamiątkę ów tytułowy pierścionek z orłem w koronie, spleciony z końskiego włosia. Steinert proponuje mu dalszą walkę w ramach organizacji NIE, ale Marcin odmawia, kierując się przeświadczeniem o bezsensie podobnych działań. Określa je mianem „porywania się z motyką na słońce”. Steinert próbuje go przekonać argumentem, że liczy na pomoc sojuszników, którzy nie pozostawią ich własnemu losowi, jakby nie pamiętając o tym, że raz już to uczynili we wrześniu 1939 roku, choć wiązały ich wówczas traktaty. Marcin pozostaje w tej mierze nieufny, a do końca przekona go o słuszności tej postawy później otrzymana informacja o postanowieniach traktatu jałtańskiego. Szuka innej drogi, szansy porozumienia z nową władzą, ma tak zwane dojście w postaci Tadka, AL-owca, który także walczył w powstaniu, a obecnie pracuje w lokalnym komitecie PPR. Ratując mu życie, liczy na jego wdzięczność, solidarność, pamięć walki w imię tej samej sprawy. Tadek załatwia mu pracę kierowcy, ale Marcinem interesuje się porucznik Kosior z Urzędu Bezpieczeństwa.
Kosior (Cezary Pazura), cyniczny, bezwzględny i przebiegły, jest dla Marcina nie sojusznikiem, a przeciwnikiem znacznie bardziej niebezpiecznym, niż bohater skłonny byłby podejrzewać. Marcin naiwnie wierzy, że to on jest „rozgrywającym”, i wytarguje dla swoich ludzi możliwość rozpoczęcia nowego życia. Kosior podejrzewa, że jest on AK-owską wtyczką, nie wierzy w jego dobrą wolę, ale doskonale wie (praktyka w NKWD nie poszła na marne), jak ma go rozegrać dla własnych celów. Marcin do samego końca nie orientuje się, że Kosior prowadzi własną grę ani też do czego przeciwnik zmierza. Jego kontakty z PPR i UB nie uchodzą uwagi dawnych towarzyszy i podkomendnych, którzy przestają mu ufać, nie stawiają się na wyznaczone im spotkanie. Kosior wysyła go jako kierowcę na jakąś odległą stację kolejową, gdzie bohater jest świadkiem sceny, w której Rosjanie wywożą na Sybir oddziały Armii Krajowej, nie szczędząc pokonanym dotkliwych upokorzeń. Są zmuszani czołgać się na kolanach do bydlęcych wagonów. Potrafią jednak i w tej sytuacji zachować godność, intonując Bogurodzicę – hymn polskiego rycerstwa. Kosior wygarnia spośród nich pewnego starego człowieka, w którym Rosjanie nie rozpoznali dowódcy sztabu, pułkownika Prawdzica.
Wstrząs, jakiego Marcin doznał nocą na dworcu, zdecydował o nawiązaniu kontaktu ze Steinertem, chciał go też powiadomić, że pułkownik jest w rękach UB. Ale to Kosior przystępuje do decydującej rozgrywki. Informuje Prawdzica i Marcina o postanowieniach jałtańskich, robi im wykład na temat „konieczności historycznej” i próbuje nakłonić do tego, by dowództwo nawiązało kontakt z nową władzą, by wynegocjować porozumienie. Zarówno Marcin, jak i pułkownik są skłonni uznać słuszność podjęcia takich kroków, Steinert podejrzewa prowokację. Czy porucznik UB jest partnerem do takiej rozmowy? Umie się jednak podporządkować dowódcy. Przywódcy AK zostaną umieszczeni w samochodach, które odjeżdżają na miejsce rzekomego spotkania. Kosior nie pozwala Marcinowi pojechać razem z nimi. Tego samego dnia Marcin dowiaduje się, że zostali aresztowani (czytelne nawiązanie do porwania przez NKWD 16 przywódców Polskiego Państwa Podziemnego), a gdy próbuje odnaleźć Kosiora i zażądać od niego wyjaśnień, dowiaduje się, że tutaj nigdy nie pracował nikt o takim nazwisku (równocześnie kamera pokazuje Kosiora w przyległym pokoju). Teraz w pełni zdaje sobie sprawę, że próbował „paktować z diabłem”. Wychodząc z powstania, ukrył swój pistolet w ruinach. Odnajduje i pointuje swoją klęskę samobójczym strzałem.
Trzy różne drogi, trzech różnych bohaterów, ale finał nieodmiennie taki sam. Nie wygra się, ani „porywając się z motyką na słońce”, ani się ukrywając, by przeczekać, ani „paktując z diabłem”. Ten krótki zarys historii Maćka, Józka i Marcina – napisany niejako z ich punktu widzenia – jest zaledwie niewielkim przyczynkiem do interpretacji trzech filmów, o których była mowa. Ich dopełnieniem mogłaby się stać ideologiczna i artystyczna historia recepcji samych tych filmów, których oceny skutkiem zmiennych okoliczności tak bardzo różniły się od siebie.
[1] Pozostałe nowele zrealizowali François Truffaut, Marcel Ophüls, Renzo Rossellini i Shintaro Ishihara. [powrót]
Słowa kluczowe: Andrzej Wajda, Witold Lesiewicz, historia kina, kino PRL, kino polskie po 1989 roku, bohaterowie polskiego kina, druga wojna światowa
Alicja Helman – teoretyk i historyk filmu. Emerytowana profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego. Autorka wielu książek i rozpraw, między innymi O dziele filmowym (1970), dwutomowej Historii semiotyki filmu (1991–1993) oraz dziesięciotomowego Słownika pojęć filmowych (1991–1998). Redagowała liczne prace zbiorowe i antologie. Wypromowała ponad czterdziestu doktorów. Wśród jej zainteresowań dominują obecnie związki między filmem a innymi sztukami, zwłaszcza literaturą i muzyką. W ostatnich latach opublikowała pięć monografii: Luchina Viscontiego (Urok zmierzchu, 2001), Carlosa Saury (Ten smutek hiszpański, 2008), Zhanga Yimou (Odcienie czerwieni, 2010), Chena Kaige (Ścieżkami utraconego czasu, 2012) i Tiana Zhuangzhuanga (Nawiedzony przez obrazy, 2015).
Kontakt
tel. +48 694 437 428 (sekretariat Redakcji)
e-mail: pleograf@fina.gov.pl
Adres redakcji:
Filmoteka Narodowa - Instytut Audiowizualny
ul. Wałbrzyska 3/5
02-739 Warszawa
ISSN 2451-1994