Artykuły

„Kino” 1975, nr 12, s. 18

Dla prostaczków i dla intelektualistów

Krzysztof Mętrak


Oglądając najnowszy film Andrzeja Wajdy, nie sposób oprzeć się zdumieniu, iż reżyser tak wrażliwy na historię i jej symboliczne sensy tym razem wykazał wrażliwość i ujawnił doskonały słuch na nastroje czasów, kiedy to kulturę i wzorce osobowe milionów kształtują idole kultury masowej, a przede wszystkim sportowcy. Wajdę zaintrygowała dostępność tych karier, roztaczający się wokół nich nimb sukcesu trwającego krótko, kilka lat ledwie, ale za to niekwestionowanego przez nic. Do jego osiągnięcia potrzebna jest tylko silna wola, biologiczna żywotność, energia działania, pęd witalny a nie zrozumienie dla jakowych idei czy abstrakcji. Toteż film Wajdy nie jest utworem o karierze jednego piłkarza zwanego „Włodkiem”, ale raczej medytacją nad znaczeniem sportu w dzisiejszym świecie, pozbawionym często oparcia w symbolach wysokiej kultury, świecie telewizji i masowych fascynacji. Futbol jest najpopularniejszą grą naszych czasów, najbardziej angażuje emocje i ekscytacje publiczne. Bogdan Wojdowski w swoim świetnym eseju Mecz piłki nożnej z perspektywy inscenizacji („Dialog” 1975, nr 6) pisał: „Piłka nożna skupia w jednym widowisku, opartym na ścisłej jedności akcji, czasu i miejsca, wszelkie znane postawy właściwe różnym klasom gier i zabaw, a gracze biorący w tym widowisku udział w obecności kibiców demonstrują przez 90 minut ciągłość i zmienne relacje tych postaw, co decyduje o płynności meczu, o jego estetyce, o jego napięciu i dramatycznej treści, o sile jego przyciągania, którą znają zarówno prostaczkowie, jak i intelektualiści”.

Pomysł zainscenizowania „meczu-showu”, oglądanego przez 50 tysięcy widzów, w którym „srebrna jedenastka” z Monachium rozgrywa symboliczną partię ze swymi następcami, stał się filmową kanwą, na której tle toczy się zdrowa gra między rzeczywistością a fikcją. Improwizowane fragmenty meczu stają się bowiem „pożywką” dla dokumentarnych przypomnień, pozwalają także na swoistą rekonstrukcję losu tego, któremu się nie udało, choć był „najlepszy”. W tym sensie rzecz nie jest tylko opowieścią o losach „Włodka”, pierwszego polskiego piłkarza, który zyskał w świecie sławę, ale jest także kryptonimem problemu szerszego: oto ludzie sukcesu poddawani są różnorodnym presjom. Na tyle są inteligentni, na ile zdają sobie z nich sprawę; a równocześnie na tyle są bezradni, na ile rządzące nimi siły i prawa są koniecznością, do której muszą się dostosowywać. Rzadko tylko potrafią przejść cało na „drugi brzeg”, niezeszmaceni i zaszczyceni do końca sympatią tłumów.

W filmie Wajdy Włodek urasta więc niemal do symbolu współczesnego bohatera, który ludziom „zastępuje” tęsknotę za rzeczami czystymi, przejrzystymi, których nie mogą znaleźć wokół siebie ­– ani w polityce, ani w swoim biurze, ani w życiu zbiorowym. Odzwierciedla się w tym potrzeba mitu, który jednak żyje tylko do momentu kontuzji; wtedy kończy się wszystko, gdyż z punktu widzenia końca (ukazanego w prologu: dokumentarne zdjęcia z chorzowskiego meczu Polska ­– Anglia) kontuzja jest czymś w rodzaju cywilnej śmierci i właściwie unieważnia dotychczasowy sukces. Jedyną metafizyką
w tym świecie jest fizyczność. Tylko pełna sprawność fizyczna zapewnia profity społecznego zainteresowania i aplauzu. Film Wajdy rekonstruuje więc historię „Włodka” z perspektywy jej zakończenia, w czym przypomina nieco próbę reżysera podjętą we Wszystko na sprzedaż.

Na tle improwizowanego pojedynku „wielkiej jedenastki”, która się rozpierzcha z jedenastką „niewiadomych nadziei”, zagrała owa kompilacyjna, hybrydyczna, eseistyczno-biograficzna formuła filmu, który posługuje się fabułą „klockową”. Tzn. każda nowa scena jest ściśle podporządkowana budowaniu różnych „obrazów” społecznego funkcjonowania mitu „piłkarza” i dodaje jakby do poprzedniej wiedzy o bohaterach nowe informacje i znaczenia: społeczne, obyczajowe, nawet psychologiczne, choć psychologia jest tu czymś drugorzędnym, bo nie o samego „Włodka” tu idzie, lecz o to, jak rodzi się współczesny gladiator z tęsknot innych ludzi i jaka jest miara tych tęsknot.

Wiele scen w tym filmie, podszytych obserwacyjnym, obyczajowym humorem, ukazuje kulisy dzisiejszego sportu z jego merkantylizmem, racjonalistycznym szowinizmem, cynizmem działaczy
i wyrachowaniem trenerów. Tu Wajdzie udało się wybrnąć z trudnego zadania, bo „Włodek” ­– skupiający na sobie całą uwagę widza ­– sam z siebie nie jest postacią „docelową”, lecz służy jako swoisty punkt przecięcia, krzyżowania się różnych sił, określających ów „futbolowy grajdoł”. Naszego Martina Edena gna idea wyniesienia i sukcesu, ale jest ona określona z zewnątrz. Świadomość własnej szansy i możliwości nie stwarzają bowiem jeszcze triumfatora. Najważniejsze więc są tu sceny, kiedy „Włodek”, już sławny, zaczyna dochodzić do zrozumienia pewnych praw rządzących rzeczywistością nieustannego misterium piłkarskiego. I kiedy zachodzi w nim znamienna metamorfoza, zdaje bowiem sobie z biegiem czasu sprawę, iż zdany jest w końcu na siebie, że musi zabezpieczyć się na przyszłość. Z prostolinijnego chłopaka wychodzi nagle żarłoczność mężczyzny popadającego w bzika „konsumpcyjnego”, jak całe jego otoczenie. Już nie jest to dawny „Włodek”, choć kibice nadal darzą go bezgraniczną sympatią. Sceny tej metamorfozy na pierwszy rzut oka rażą brakiem dramaturgicznego dynamizmu, ale tutaj właśnie widać pazur scenarzysty filmu!

Wreszcie nadchodzi Olimpiada, zwieńczenie marzeń, „Włodkowi” jako kapitanowi reprezentacji zawieszają na szyi złoty medal (widać jego uśmiech na zdjęciach dokumentalnych). To ostatni jego uśmiech. Koniec jest symboliczny: gladiatora znoszą na noszach z boiska, z owym grymasem, znanym nam od początku filmu. Wszystkie motory sukcesu „zatarły się”, pozostało nagie „podłoże społeczne” awansu. Człowiek musi się dalej toczyć o własnych siłach.

Film Andrzeja Wajdy, stanowiąc wiwisekcję na duszy sportowca, jest równocześnie wiwisekcją na duszy nowoczesnego sportu, prasującego indywidualności, sprowadzającego człowieka do roli wytrenowanego automatu. Jest to pierwszy film o kanibalizmie współczesnego wyczynu, który odszedł od dawnych, „romantyczno-olimpijskich” ideałów w stronę biznesu, bezwzględności, fałszu. Człowiek taki jak Włodek znalazł się „na usługach skórzanej piłki”. Jego sukces tak szybko wybłysnął, jak i zgasł. Nie przeszkadza to jednak w stwierdzeniu, iż Wajdzie udał się zabieg pośredni: jakby mimowiednie wykreował reżyser swego rodzaju model „bohatera romantycznego”, opierającego się na samym sobie, upartego w dążeniu i woli. Jest on „romantyczny”, na ile dzisiejszość, znieprawiająca najlepsze dążenia, w ogóle „romantyczna” być może.

Jedno jest pewne: już dziś można przewidzieć, iż mitologia upostaciowana w kreacji „Włodka” przyciągnie do kina 20 milionów Polaków. A to jest coś!

Od Redakcji: Andrzej Wajda nie zrealizował wprawdzie filmu Włodek, ale może go zrealizować, jeśli Krzysztof Mętrak napisze scenariusz.

– 18­ –

Krzysztof Mętrak

­

Wróć do poprzedniej strony

Wybrane wideo

  • O PROGRAMIE APF, dr Rafał Marszałek
  • Polskie kino po 1989 roku, prof. Mirosław Przylipiak
  • Tło historyczne rozwoju kinematografii polskiej na przełomie lat 70. i 80.
kanał na YouTube

Wybrane artykuły