Artykuły

"Pleograf. Kwartalnik Akademii Polskiego Filmu", nr 1/2019

Egzotyka wyrobu krajowego. Filmy o tematyce „kresowej” w kontekście polityki wobec mniejszości narodowych
w II Rzeczypospolitej

Adam Uryniak



 
Przybłęda, reż. Jan Nowina-Przybylski, fot. Mieczysław Bil-Bilażewski, źródło: Fototeka FINA

W wydanym w 1932 roku prospekcie Polskiego Biura Podróży „Orbis” można znaleźć ofertę wycieczki do Puszczy Białowieskiej zorganizowanej pod kierownictwem naukowym światowej sławy podróżnika i powieściopisarza prof. F.A. Ossendowskiego[1]. Dwudniowa eskapada kosztowała 80 zł, czyli równowartość połowy średniej miesięcznej pensji urzędnika. Do tej dość kosztownej przyjemności przekonać miał znajdujący się w folderze opis: Ta pierwotna puszcza, gdzie zapewne żyli nieznani dotąd ludzie na długo przedtem, nim tu przywędrowali Słowianie, owiana jest prastarymi legendami z czasów, gdy panował tu powszechnie kult Peruna (…) Każda z części puszczy, a więc bór-lado, grud, oles, jełosmycz, gał posiadają swoją historię i prehistorię, a w pamięci ludu ożywiają je siwe legendy, czarów i tajemnic pełne[2]. Dalej jest mowa o wojnach z poganami, polowaniach urządzanych przez Jagiellonów, a także o powstańczych walkach oraz potędze pierwotnej przyrody. Finansowy wynik tej historyczno-egzotycznej wyprawy musiał zadowolić organizatorów, bo już wkrótce w ofercie Orbisu znalazła się kolejna wycieczka pod osobistym kierownictwem Ossendowskiego. W tym czasie pisarz poświęcił się poznawaniu dzikich ostępów Polski. Jego relacje z podróży po Polesiu, Huculszczyźnie, Podkarpaciu i Podolu były drukowane w kilku gazetach, a następnie ukazały się w formie książkowej. Pisząc o wschodnich rubieżach kraju, posługiwał się podobnym językiem co w powieściach poświęconym eskapadom do dalekich krain w Azji i Afryce: W środku Europy, w dwudziestym wieku (…) wszędzie dotarł już zwalczający wszystko biały człowiek, zbadał i opisał szczegółowo. I rzecz dziwna – we własnej siedzibie jego został kraj mało znany, pod wieloma względami zagadkowy, trudno dostępny i w znacznej swej części – prawie niezaludniony! Jest to – Polesie[3].

Ossendowski nie był w swojej pasji odkrywania nieznanych zakątków Polski osamotniony. Równolegle w wileńskim „Słowie” teksty o Polesiu publikował Józef Mackiewicz[4], na łamach „Wiadomości Literackich” Ksawery Pruszyński opisywał kolejne etapy podróży po Polsce, a Melchior Wańkowicz pracował nad poświęconą Prusom Wschodnim książką Na tropach Smętka[5].



Czołówka cyklu filmów o Polesiu Maksymiliana Emmera i Jerzego Maliniaka, źródło: FINA

Moda na reportaże z różnych zakątków Polski rozwijała się również w kinie. Pomogły w tym uchwalone w pierwszej połowie lat trzydziestych akty prawne regulujące zasady funkcjonowania kinematografii. Kilkustopniowy system ocen premiował tytuły, które można było określić jako „kształcące” lub na „temat polski”. Etnograficzno-podróżnicze produkcje podpadały pod obie kategorie, a taka etykietka zapewniała właścicielom wyświetlających je kin maksymalne ulgi podatkowe[6].

Powstające w tym czasie filmy z reguły pozbawione były wyszukanej narracji, a większość twórców ograniczała się do pokazywania urokliwych zakątków polskich miast lub pięknych krajobrazów. Jak można się spodziewać, ani widzowie, ani krytycy nie darzyli tego typu produkcji szczególną sympatią[7]. Oczywiście od tej reguły były wyjątki i przynajmniej kilka filmów wyszło poza konwencję „ruchomej pocztówki”. Jako pozytywne przykłady przywoływany jest cykl czterech filmów o Polesiu zrealizowany w 1936 roku przez Maksymiliana Emmera i Jerzego Maliniaka: Burza (1936), Na wodnych szlakach (1936), Horodno. Miasteczko glinianych garnków (1936) oraz przede wszystkim Polesie. Reportaż z krainy tęsknych pieśni (1936)[8]. Ostatni z wymienionych filmów zdobył Srebrny Medal na festiwalu w Wenecji, tym samym okazując się największym zagranicznym sukcesem polskiej kinematografii przed wojną. Dzieła Emmera i Maliniaka wyróżniały się na tle reportaży etnograficznych, co wyraźnie podkreśliła w swojej recenzji Stefania Zahorska: uniknęły one natrętnej i niemądrej nuty „weselnej”, tanecznej, odświętnej, folkloru wygładzonego i słodkiego, którym przeważne odznacza się nasze filmowe podejście do krajoznawstwa. Znalazły drogę prostszą i szczerszą: drogę charakteryzowania kraju i ludzi poprzez pracę, rodzaj zajęć i rodzaj ich wykonywania, poprzez dzień pracy, a nie dzień niedzielny[9]. Recenzentki nie dało się jednak łatwo zadowolić i kilka wersów dalej dodała: dla nas na użytek wewnętrzny można było przynajmniej otworzyć wrota niektórych chat i niesamowity romantyzm tego kraju dopełnić niesamowitą prawdą o ludziach, którzy w nim żyją. Można było prócz rozśpiewanego Polesia pokazać przez krótką chwilę Polesie milczące i smutne[10]. Zahorska zwróciła uwagę, że Polesie. Reportaż z krainy tęsknych pieśni to piękna wizualnie i sprawnie opowiedziana stylizacja. Pewien ekranowy konstrukt, który miał spełnić oczekiwania widzów i wpisać się w egzotyczno-turystyczną konwencję. Twórcy nie próbowali realizować reportażu na temat zapóźnienia cywilizacyjnego Polesia, lecz – podobnie jak Ossendowski – zaproponowali podróż na tajemnicze i odległe dla większości Polaków bagna i lasy. Życie mieszkańców tej krainy zostało pokazane jako trudne i wymagające, lecz jednocześnie uporządkowane i zgodne z rytmem przyrody. Cały cykl miał wzmagać zainteresowanie widza egzotyką krajobrazu oraz zachęcić do przyjazdu i obejrzenia wszystkiego na żywo. Na powszechne w tamtych rejonach zjawiska – biedę, bezrobocie, analfabetyzm i głód – nie było więc miejsca.



Horodno. Miasteczko glinianych garnków, reż. Maksymilian Emmer i Jerzy Maliniak, 1936 r., źródło: FINA

Rok wcześniej, w 1935 roku (realizacja 1934), w podobny sposób w filmie Ireneusza Plater-Zyberka Zew trombity ukazana została Huculszczyzna. Znajdująca się na pograniczu polsko-rumuńsko-radzieckim kraina stała się w latach trzydziestych bohaterką licznych książek, albumów, reportaży i filmów. Zew trombity wyróżniał się na ich tle precyzją realizacji i sprawną narracją. Film został wyposażony w ramę narracyjną, w której stary flisak opowiada napotkanym harcerzom o swoim życiu oraz pracy i zwyczajach miejscowych ludzi. Spotkanie z młodymi Polakami z jednej strony posłużyło za wygodny pretekst do przybliżenia egzotycznej tematyki, z drugiej było zabiegiem ukazującym Huculszczyznę jako krainę atrakcyjną turystycznie. Przedstawianie mniej znanych, wręcz egzotycznych części kraju miało na celu pokazaniu Polski jako państwa bardzo zróżnicowanego, ale stanowiącego jedność, którego obywatele identyfikują się z każdą jego częścią[11].

Do końca lat trzydziestych zrealizowano kilkanaście mniej lub bardziej udanych reportaży poświęconych Kresom Wschodnim[12]. Wszystkie powielały schemat opowieści o pięknej, dziewiczej krainie oraz jej pracowitych i gościnnych mieszkańcach. Kwestia ich przynależności etnicznej nie była poruszana. Lokalną kulturę opisywano w konwencji etnograficznych ciekawostek w rodzaju łowickich wycinanek czy wyrabiania oscypków na Podhalu. Występowały tu, podobnie jak w przypadku Pomorza i Kaszub, procesy wchłaniania elementów kultury ziem wschodnich do jądra symbolicznego II Rzeczypospolitej i próba zbudowania silniejszej identyfikacji etnicznych Polaków mieszkających w województwach zachodnich i centralnych z terenami położonymi na wchód od Bugu.

W filmach fabularnych tereny te pojawiały się bardzo rzadko, najczęściej w produkcjach patriotycznych w kontekście wojny polsko-radzieckiej z 1920 roku. Kresy Wschodnie można było oglądać jako miejsce zmagań z bolszewikami w Mogile nieznanego żołnierza (Ryszard Ordyński, 1927), Dzikich Polach (Józef Lejtes, 1932) czy Florianie (Leonard Buczkowski, 1938). Wśród zrealizowanych w latach trzydziestych filmów pojawiły się tylko dwa, w których mieszkańcy województw wschodnich zostali sportretowani w rozgrywających się współcześnie opowieściach obyczajowych. Były to Przybłęda (1933) Jana Nowiny-Przybylskiego i Znachor (1937) Michała Waszyńskiego.

Film Nowiny-Przybylskiego zabierał widzów w podróż do huculskiej wioski, w której rozgrywał się dramat miłosny. Poza sztampową melodramatyczną intrygą film zapewniał atrakcje w postaci szalonego wesela huculskiego, obcowania z niebezpieczną pracą flisaków oraz codziennej walki z dziką i niebezpieczną naturą. O tym, że właśnie te elementy miały być w zamyśle twórców głównymi walorami filmu, świadczą poprzedzające premierę artykuły promocyjne: Huculszczyzna jest bodaj najmniej znaną połacią naszego kraju, mimo że tak piękne widoki trudno jest spotkać w Krynicy, Zakopanem czy innym popularnym uzdrowisku. A jakże piękne zwyczaje i tradycje zachował lud huculski, który od niepamiętnych czasów żyje życiem odrębnym na niedostępnych szczytach Karpat Wschodnich[13].

Zamiary te udało się zrealizować – świadczą o tym recenzje, w których zdjęcia plenerowe i sceny poświęcone ludowym zwyczajom są oceniane jako najlepsze elementy filmu: Reżyser Nowina-Przybylski, który „odkrył” Huculszczyznę dla filmu polskiego, umiejętnie wyzyskał jej tło, każąc w niektórych scenach swego filmu grać przed obiektywem burzliwym potokom i fotogenicznym górom. Przyznam ze skruchą, że dotąd nie byłem nigdy na Huculszczyźnie, ale po obejrzeniu tego filmu postanowiłem przy pierwszej okazji przekonać się na miejscu, czy tam jest rzeczywiście tak pięknie, jak odmalował nam to Przybylski[14]. Wschodnie pogranicze II Rzeczypospolitej okazało się równie atrakcyjnym miejscem akcji jak Dziki Zachód: wnosi „Przybłęda” coś nowego w szablon produkcji krajowej: malowniczy folklor naszych kresów południowo-wschodnich (Huculszczyzna) oraz galerię typów, pulsujących krwią, prymitywnych i żywiołowych – cokolwiek jak postacie z amerykańskich „Western” (filmów kowbojskich)[15].



Ina Benita i inni w filmie Przybłęda, reż. Jan Nowina-Przybylski, fot. Mieczysław Bil-Bilażewski, źródło: Fototeka FINA

Herminia Naglerowa w „Bluszczu”[16] i Stefania Zahorska w „Wiadomościach Literackich”[17] zgodnie chwaliły elementy folklorystyczne, wytykając jednocześnie filmowi miałkość fabuły. W recenzjach powraca także zarzut stworzenia celuloidowego skansenu zamiast wiarygodnego oddania warunków życia Hucułów. Rzeczywiście, huculska wieś w filmie Nowiny-Przybylskiego jest niemal wycięta z fotografii pochodzących z prospektu agencji turystycznej. Czyste wnętrza wiejskich chat, nowiutkie kostiumy, pełny – bez względu na porę dnia i okoliczności – makijaż grającej główną rolę Iny Benity, a do tego dialogi napisane językiem wyjętym z młodopolskiego romansu, były elementami, które najbardziej przeszkadzały żądnym realizmu recenzentom. Z dzisiejszej perspektywy krytykowane elementy filmu można przypisać obowiązującej ówcześnie konwencji, która nakazywała, aby w kinie wszystko było piękniejsze niż w rzeczywistości. Moda na kino społecznie zaangażowane przyszła dopiero kilkanaście lat później, wraz z włoskim neorealizmem. Dużo bardziej uderzające jest spolszczenie bohaterów i całego przedstawionego środowiska. Huculi w rzeczywistości posługiwali się lokalnymi dialektami języka ukraińskiego, tymczasem w Przybłędzie wszyscy bohaterowie mówią po polsku. Nie silono się nawet na takie zabiegi, jak stylizacja akcentu czy wtrącanie pojedynczych ukraińskich słów. Jedynie imiona bohaterów wskazują na ich rodowód (Horpyna, Dmetro, Jur, Wasyl).

Podobny zabieg polonizacji, tym razem w odniesieniu do Białorusinów, pojawił się w Znachorze. Radoliszki, fikcyjna wieś, do której trafił w trakcie swojej tułaczki Rafał Wilczur, miała się znajdować w powiecie brasławskim[18]. Były to więc północno-wschodnie tereny województwa wileńskiego, na których mieszkał spory odsetek ludności białoruskiej. W powieści przynależność etniczna rodziny Prokopa Mielnika, u której znalazł schronienie bohater, jest problematyczna. Jej członkowie są wyznania prawosławnego i noszą białoruskie imiona: Zania, Wasyl, Olga, a na co dzień posługują się mieszaniną języka polskiego i białoruskiego. Okolicę zamieszkują także Żydzi oraz Litwini i właśnie z tymi grupami Mielnik ma pewne zatargi. Granica między Polakami i Białorusinami jest niewyraźna i wyznaczają ją głównie różnice klasowe (Polacy mieszkają w miasteczku, a Białorusini na wsi).

W filmowej wersji Znachora zróżnicowanie etniczne Radoliszek – i tak potraktowane marginalnie w powieści – zniknęło całkowicie. Wszystkie zamieszkujące filmowy świat postacie posługują się literackim językiem polskim bez cienia jakiegokolwiek akcentu. Co prawda członkowie rodziny Mielnika nadal noszą białoruskie imiona, a w chacie wiszą prawosławne ikony, ale te drobne szczegóły zostają sprowadzone do przejawów lokalnego kolorytu.

W latach trzydziestych zbliżenie się obozu sanacyjnego do narodowców sprawiło, że przekaz propagowany przez państwo nasiąknął ideologią nacjonalistyczną i symboliką katolicką. Promowanie polskich symboli zaczęło być łączone z dyskredytowaniem tych związanych z mniejszościami narodowymi. Chętnie używane przez władze pojęcie „asymilacji państwowej”, które w założeniu miało oznaczać uznanie państwa polskiego za własne przy zachowaniu prawa do kultywowania dowolnej kultury i religii, stało się synonimem polonizacji.



W krainie rzek i moczarów, 1936 r., źródło: FINA

W tym czasie powstała olbrzymia liczba filmów dokumentalnych i kronik filmowych poświęconych polskiej historii i tradycji. Niemal każde większe miasto doczekało się swojego filmowego portretu, ukazującego jego istnienie od średniowiecza do czasów współczesnych. Popularne było prezentowanie wielowiekowej obecności Polaków na ziemiach wchodzących w skład II Rzeczypospolitej i wpływu polskiej kultury na rozwój cywilizacyjny regionu[19]. Polacy mieli być dumni ze swojej kultury i historii, a także czuć związek z terenami, na których powstało odrodzone państwo.

Przekaz propagandowy napotykał jednak przeszkody. Jedną z nich był fakt, że międzywojenna Polska była państwem wieloetnicznym. Polacy, stanowiący 66 procent populacji, musieli dzielić swoją ojczyznę między innymi z Ukraińcami (14 procent), Żydami (10), Białorusinami (4), Niemcami (2) i kilkoma innymi mniejszościami[20]. Oficjalne uniwersum symboliczne II Rzeczypospolitej tworzyło się przez cały ten okres, a równolegle do niego funkcjonowało wiele innych zespołów symboli istotnych dla konkretnych grup wyznaniowych, narodowych, społecznych i regionalnych. Propagujące je środowiska próbowały za ich pomocą wciągnąć w orbitę swoich wpływów jak największą liczbę obywateli[21].

Pomimo deklarowanej równości wszystkich obywateli bez względu na ich narodowość przedstawiciele mniejszości narodowych musieli podporządkować się polskiej dominacji, w przeciwnym razie stawali się obywatelami drugiej kategorii. Stopniowe przejmowanie endeckich koncepcji sprawiało, że w latach trzydziestych ograniczono rozwój nauczania w językach mniejszości oraz ruchy spółdzielcze. Powróciła także idea osadnictwa polskiego na Kresach Wschodnich. Powszechne przekonanie o wyższości i atrakcyjności kultury polskiej powodowało traktowanie Białorusinów i Ukraińców jako nieukształtowanej „masy etnograficznej”, która łatwo ulegnie polonizacji[22].

Autorzy międzywojennych publikacji statystycznych uciekali się do różnych sztuczek, aby wzmocnić przynajmniej na papierze pozycję etnicznych Polaków w populacji województw wschodnich. W arkuszach spisu powszechnego z 1931 roku pojawiało się rozróżnienie na język ukraiński i ruski. Z lingwistycznego punktu widzenia nie miało to żadnego uzasadnienia[23], ale autorzy spisu tłumaczyli, że podział ten miał znaczenie wyłącznie techniczne i powinien pomóc w samookreśleniu się obywateli niemających jasno skrystalizowanego poczucia przynależności etnicznej. Wyróżnienie języka ruskiego służyć miało do opisu środowisk, które podkreślały swą odrębność od Polaków, lecz obce były ideologii ukraińskiej[24]. Bez względu na intencje przeprowadzających spis dla polskich władz taki podział był bardzo pożyteczny. Można było bowiem przedstawić układ stosunków etnicznych w niektórych regionach kraju w korzystniejszy dla Polaków sposób. Przykładowo, według zebranych danych w województwie tarnopolskim 25 procent mieszkańców za swój pierwszy język uznało ukraiński, 20 procent ruski, 6 procent hebrajski lub jidysz oraz 49 procent polski. W efekcie, choć Polacy nie tworzyli większości bezwzględnej, byli bez wątpienia najliczniejszym narodem.



W krainie rzek i moczarów, 1936 r., źródło: FINA

Z kolei w przypadku województwa poleskiego stworzono grupę nazwaną „tutejsi”. Określenie to miało reprezentować tych obywateli, którzy nie mieli sprecyzowanego poczucia przynależności narodowej. O tym, że „tutejsi” pomogli osłabić mniejszość białoruską, można się przekonać, porównując wyniki spisów z lat 1921 i 1931. W tym pierwszym narodowość białoruską deklarowało 375 tysięcy osób, dekadę później już tylko 74 tysiące. Liczbę „tutejszych” oszacowano na 707 tysięcy. Polskie władze, tak zdecydowanie walczące z ruchem białoruskim i ukraińskim, łaskawym okiem patrzyły na rozbudzanie świadomości mniejszych grup etnicznych. Dokładano starań, aby wesprzeć te wszystkie nurty, które mogły osłabić rozwój ukraińskiej lub białoruskiej świadomości narodowej[25]. Osłabienie konkurencyjnych systemów symbolicznych miało doprowadzić do opanowania przestrzeni życia publicznego, a w konsekwencji do narzucenia innym własnej interpretacji świata. Ważne przy tym było, że nie chodziło jedynie o zdominowanie jakiegoś środowiska, ale także o przekonanie reszty Polaków, że sporne tereny oraz ich mieszkańcy stanowią integralne części państwa i narodu polskiego.

Tego typu działania były wspierane przez różne organizacje pozarządowe, z których najważniejszą było Towarzystwo Rozwoju Ziem Wschodnich. Ta wpływowa organizacja za jeden ze swoich głównych celów obrała polonizację ludności ziem wschodnich i stopniowe zniesienie różnic gospodarczych między wschodem i zachodem państwa. W jej szeregach działało wielu ważnych sanacyjnych polityków[26]. Wśród działań podejmowanych przez TRZW były: lobbowanie na rzecz inwestycji na terenach województw wschodnich, propagowanie wiedzy na temat tych terenów oraz prowadzenie akcji polonizacyjnych. Towarzystwo zajmowało się także promowaniem kresowej turystyki poprzez organizowanie masowych imprez typu „Lato na Ziemiach Wschodnich” czy „Dni Polesia”. Dzięki współpracy z Polskim Towarzystwem Krajoznawczym, Orbisem i PKP brały w nich udział corocznie tysiące ludzi z całej Polski[27].

Ciekawym przykładem narracji stosowanej w walce o poszerzenie wpływów jest wydana w 1939 roku przez TRZW książeczka Łemkowie. Zapomniani Polacy Aleksandra Bartoszuka: Rezultaty badań wykazują na tym terenie, poza ludnością narodowo uświadomioną, nieujawnioną w spisach ludności polskość potencjalną (…) Fakt zainteresowania się nauki polskiej tym krajem oraz udostępnienie wyników badań społeczeństwu jest gwarancją reakcji tegoż na losy zapomnianego szczepu, nie mniej polskiego rasowo niż Kaszubi i Ślązacy[28]. Autor podpierał się w swoich tezach analizą fonetyczną nazwisk, dochodząc czasami do zaskakujących wniosków: nawet obce brzmienie nazwiska nie wyklucza polskiego pochodzenia jego właściciela[29]. Odwoływał się też do popularnych w owym czasie teorii rasowych: Badania antropologiczne wykazują, że między ludnością polską a Łemkami nie ma żadnej różnicy. Występuje wśród nich najsilniej typ subnordyczny, który wybitne piętno nadaje całej Polsce północnej i środkowej[30]. Polacy chcieli widzieć siebie jako misjonarzy postępu, a włączanie kolejnych grup do narodowej wspólnoty – jako błogosławieństwo dające możliwość awansu cywilizacyjnego: Łemkowszczyzna jest kraikiem malowniczym, godnym poznania, ekonomicznie i kulturalnie zacofanym. Z tego zacofania kraj ten należy wyrwać i postawić go na równi z wyżej stojącymi dzielnicami Polski. Ażeby to osiągnąć, trzeba dla szerokiego ogółu odkryć walory Łemkowszczyzny (…) W konsekwencji tego wzbogaci się państwo i społeczeństwo przez wyzyskanie nowych dotychczas odłogiem leżących dlań wartości, a przede wszystkim gospodarczo i kulturalnie dźwignie się uboga a dobra ludność Łemkowska[31].



Aleksander Bartoszuk, Łemkowie. Zapomniani Polacy,
Towarzystwo Rozwoju Ziem Wschodnich, Warszawa 1939, źródło: nowica.tesluk.pl

Postawa władz polskich w stosunku do mniejszości narodowych na wschodzie kraju całkowicie uniemożliwiała stworzenie wieloetnicznego organizmu państwowego, jaki pojawiał się w planach Piłsudskiego jeszcze na początku lat dwudziestych. Nacjonalistyczny zwrot w polityce sanacji powodował coraz większe ograniczenia praw mniejszości. Zamykanie ukraińskich i białoruskich szkół oraz delegalizacja większości reprezentujących mniejszości narodowe partii politycznych w konsekwencji uniemożliwiały uczestnictwo w życiu publicznym II Rzeczypospolitej. Tendencja do narzucania siłą polskich symboli narodowych przypominała niekiedy analogiczne działania podejmowanie przed I wojną światową w stosunku do Polaków przez Niemców i Rosjan. Część intelektualistów dostrzegała ten paradoks i odrzucała agresywny nacjonalizm jako niezgodny z polską tradycją. Pozytywnym wzorcem miał być jagielloński wzór polskości jako wielonurtowego konglomeratu mniejszych kultur lokalnych. Zwolennikiem takich poglądów był między innymi Ksawery Pruszyński. Jego zdaniem Polacy mieli na kresach do wykonania dziejową misję. Uważał, że polonizacja tych terenów musi się odbywać nie za pomocą siłowego narzucania wzorów kultury, ale przede wszystkim – podnoszenia poziomu życia mieszkańców tych terenów. Opisując działalność zakładanych na Polesiu fabryk, poświęcił kilka zdań ich dobroczynnemu wpływowi na charakter miejscowych robotników: Fabryka przerabia drzewo poleskie, a jako ważny „produkt uboczny” przerabia i poleskiego człowieka (…) Praca w fabryce zmusza człowieka do nieznanego na wsi napięcia nerwów, uwagi, zmusza do szybkości, metodyczności ruchów, tempa pracy (…) O takiej pracy Poleszuk nie miał pojęcia[32]. Pruszyński zdawał sobie sprawę, że w tym czasie nie było szans pokojowego uregulowania kwestii narodowych na wschodzie kraju bez rozwiązania zagadnień gospodarczych. Związanie mniejszości narodowych z Polską mogło się odbyć nie przez działania siłowe, lecz dzięki konsekwentnemu podnoszeniu poziomu życia. Dał tym poglądom wyraz w kończącym książkę Podróż po Polsce reportażu O prawo do WołyniaTak by się chciało, byśmy tu dalej byli kulturą, tym co żadnej kultury nie łamie, każdą przynosi i rozszerza, tak by się chciało mieć prawo do Wołynia[33]. Zwolennicy takich poglądów byli jednak w mniejszości.

Zadomowiony w polskiej kulturze mit Kresów Wschodnich skutecznie blokował świadomość, że tereny te były również ojczyzną kilku innych narodów. Nie inaczej rzecz się miała na srebrnym ekranie. Wieloetniczne społeczeństwo II Rzeczypospolitej stawało się tam homogeniczną wspólnotą, a egzotyczne dla mieszkańców innych terenów Polski zwyczaje prezentowano jako dowód na niezwykłe bogactwo i pojemność polskiej kultury.

Trzeba jednak podkreślić, że zabiegi te nie były inspirowane przez żadną państwową instytucję. Można jedynie domniemywać, że część twórców mogła stosować autocenzurę. Lata trzydzieste to wszakże okres nasilonej walki z ukraińskimi organizacjami nacjonalistycznymi. W tych okolicznościach cenzorzy mogli wszelkie, nawet najdrobniejsze napomknięcia o mniejszościach narodowych potraktować jako wspieranie nacjonalistów ukraińskich czy białoruskich, a co za tym idzie – działalność na szkodę państwa.

Pomijanie drażliwych tematów i zastąpienie ich dużo przyjemniejszą wizją „egzotyki wyrobu krajowego”, która dodatkowo wpisywała się w strategię działań polskich władz wobec mniejszości narodowych, stało się dominującą konwencją w polskich filmach poświęconych terenom wschodnim. Stała się ona swego rodzaju zasłoną przykrywającą napięcia społeczne, które z niezwykłą gwałtownością i brutalnością ujawniły się kilka lat później.

 


[1] Cyt. za: W.S. Michałowski, Wielkie safari Antoniego O., Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2004, s. 190. [powrót]
[2] Tamże. [powrót]
[3] F.A. Ossendowski, Polesie, Wydawnictwo Polskie, Poznań 1934, s. 7. [powrót]
[4] Także wydane w formie książkowej: J. Mackiewicz, Bunt Rojstów, Nakładem „Słowa”, Wilno 1938. [powrót]
[5] M. Wańkowicz, Na tropach Smętka, Biblioteka Polska, Warszawa 1936. [powrót]
[6] M. Hendrykowska, Historia polskiego filmu dokumentalnego (1896-1944), Wydawnictwo Naukowe UAM, Poznań 2015, s. 187–196. [powrót]
[7] Tamże, s. 195. [powrót]
[8] Tamże s. 204. [powrót]
[9] S. Zahorska, Kronika filmowa. Polskie krótkometrażówki, „Wiadomości Literackie” 1936, nr 9, s. 7. [powrót]
[10] Tamże. [powrót]
[11] M. Hendrykowska, dz. cyt., s. 203–204. [powrót]
[12] Np. Fragmenty huculskie (1934), Na Pokuciu (1934), Łemków (1936), Huculszczyzna (1936), Sztuka huculska (1936). [powrót]
[13] [bez autora], Wesele Huculskie w filmie „Przybłęda”, „Kino” 1933, nr 47, s. 7. [powrót]
[14] T. Mic. [Tadeusz Miciukiewicz], „Przybłęda” w kinie Casino, „ABC” 1933, nr 50, s. 6. [powrót]
[15] L.B., Coś nowego: „Przybłęda”, „Kino” 1933, nr 48, s. 6. [powrót]
[16] H.N. [Herminia Naglerowa], Przybłęda, „Bluszcz” 1934, nr 2, s. 23-26, [w:] B.L. Gierszewska (red.), Polski film fabularny 1918–1939. Recenzje, Księgarnia Akademicka, Kraków 2012, s. 186. [powrót]
[17] S. Zahorska, Przybłęda, „Wiadomości Literackie” 1933, nr 53, s. 6, [w:] B.L. Gierszewska, dz. cyt., s. 187. [powrót]
[18] T. Dołęga-Mostowicz, Znachor, Wydawnictwo Zysk i s-ka, Poznań 2017, s. 77. [powrót]
[19] M. Hendrykowska, dz. cyt., s. 209–211. [powrót]
[20] Dane statystyczne za: W. Roszkowski, Historia Polski 1914–2004, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2005, s. 85. [powrót]
[21] W. Mędrzecki, Polskie uniwersum symboliczne w Drugiej Rzeczypospolitej. Uwagi wstępne, [w:] Kultura i społeczeństwo II Rzeczypospolitej, red. W. Mędrzecki, A. Zawiszewska, Instytut Historii PAN, Warszawa 2012, s. 29–32. [powrót]
[22] J. Tomaszewski, Z. Landau, Polska w Europie i świecie 1918–1939, Wydawnictwo TRIO, Warszawa 2005, s. 64. [powrót]
[23] J. Tomaszewski, Ojczyzna nie tylko Polaków. Mniejszości narodowe w Polsce w latach 1918–1939, Młodzieżowa Agencja Wydawnicza, Warszawa 1985, s. 54. [powrót]
[24] A. Krysiński, Ludność polska a mniejszości w Polsce w świetle spisów ludności 1921 i 1931, Instytut Badań Spraw Narodowościowych, Warszawa 1933, s. 44–47. [powrót]
[25] J. Tomaszewski, dz. cyt., s. 55. [powrót]
[26] M.in. premier i marszałek Senatu Aleksander Prystor, wiceminister spraw wojskowych gen. Janusz Głuchowski czy gen. Lucjan Żeligowski. [powrót]
[27] M. Kacprzak, Towarzystwo Rozwoju Ziem Wschodnich 1933–1936, Łódź 2005, s. 70. [powrót]
[28] A. Bartoszuk, Łemkowie. Zapomniani Polacy, Towarzystwo Rozwoju Ziem Wschodnich, Warszawa 1939, s. 5. [powrót]
[29] Tamże, s. 9. [powrót]
[30] Tamże. [powrót]
[31] K. Sosnowski, Łemkowszczyzna, Towarzystwo Tatrzańskie w Krakowie, Kraków 1935, s. 5. [powrót]
[32] K. Pruszyński, Podróż po Polsce, Czytelnik, Warszawa 2000, s. 72. [powrót]
[33] K. Pruszyński, O prawo do Wołynia, [w:] tegoż, Podróż…, dz. cyt., s. 136. [powrót]

 

 

Egzotyka wyrobu krajowego. Filmy o tematyce „kresowej” w kontekście polityki wobec mniejszości narodowych w II Rzeczypospolitej

Celem artykułu jest przyjrzenie się funkcjonowaniu w filmach fabularnych realizowanych w II Rzeczypospolitej elementów pochodzących z rzeczywistości pozafilmowej i zbadanie, w jaki sposób tematy, wydarzenia czy procesy historyczne, obecne w debacie publicznej, zostały zagospodarowane w kinie. Tekst koncentruje się na filmowej reprezentacji Kresów Wschodnich i mieszkańców tych terenów w kontekście polityki wobec mniejszości narodowych w II RP.

The exoticism of the domestic product. Films on the Eastern Borderlands in the context of the Second Polish Republic’s policy towards national minorities

The aim of the paper is to take a close look at the functioning of those elements in feature films made in interwar Poland (1918–1939), that originate from non-film reality and to examine in what way the topics, events or historical processes present in the public debate were dealt with in the cinema. The paper is focused on the issues connect with national minorities in eastern Poland

Słowa kluczowe: Ukraina, Kresy Wschodnie, mniejszość narodowa, II Rzeczpospolita, kino przedwojenne, kino polskie

Adam Uryniak – reżyser i filmoznawca. Absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego. Pracuje w Narodowym Centrum Kultury Filmowej w Łodzi. W 2018 roku obronił pracę doktorską pt. „Kino polskie lat 30. jako ślad rzeczywistości”. W swoich badaniach zajmuje się przede wszystkim polską kinematografią sprzed 1939 roku.

Wróć do poprzedniej strony

Wybrane wideo

  • O PROGRAMIE APF, dr Rafał Marszałek
  • Polskie kino po 1989 roku, prof. Mirosław Przylipiak
  • „Zimowy zmierzch” i „Zagubione uczucia” jako przykłady Odwilży w...
kanał na YouTube

Wybrane artykuły