Artykuły
„Kino” 1979, nr 10, s. 61-64
Nasz Iluzjon: Nie ma ucieczki od losu
Wanda Wertenstein
Warto przypomnieć trzy daty wyznaczające czas powstania „Bazy ludzi umarłych": czerwiec 1957 – Czesław Petelski składa scenariusz „Następny do raju” napisany z Markiem Hłaską według jego opowiadania „Głupcy wierzą, w poranek” (opowiadanie w późniejszym wydaniu nosić będzie tytuł nadany scenariuszowi); 1958 – realizacja filmu; 10.8.1959 – premiera w Warszawie. Tytuł ostateczny utworu „Baza ludzi umarłych”.
Jest to okres rozkwitu „szkoły polskiej”. Już ukazały się na ekranach „Człowiek na torze” i „Kanał” (1957), „Eroica”, „Popiół i diament”, „Ostatni dzień lata”, „Pożegnania” i „Pętla” (1958); filmy polskie zdobywają sukcesy za granicą: „Kanał” nagrodę w Cannes, „Ostatni dzień lata” w Wenecji. W miesiąc po premierze „Bazy ludzi umarłych” nagrodę FIPRESCI w Wenecji otrzymał „Popiół i diament”, inną nagrodę – „Pociąg”. Prasa światowa odkrywa istnienie polskiego kina, w środowiskach filmowych krajów socjalistycznych nowe filmy polskie wywołują zażarte dyskusje. Polska krytyka, trochę zaskoczona nowym zjawiskiem i po części wobec niego bezradna, nie zadowala się sukcesami i stawia filmom surowe choć nie zawsze uzasadnione wymagania. Nastaje czas ożywionych i poważnych polemik, które przyczyniają się do stworzenia wokół rodzimego kina atmosfery pobudzającego intelektualnie zainteresowania.
„Bazę” przyjęto z uznaniem, choć nie bez zastrzeżeń. Zdania o filmie były podzielone, jedni chwalili go za to, za co inni krytykowali. Podkreślano humanistyczne przesłanie filmu, wysoko oceniano grę aktorów i zdjęcia, ale też karcono Hłaskę za zbyt wątły rysunek psychologiczny postaci, to znów Petelskiego za nieporadności reżyserii. Dzisiejsza lektura ówczesnych recenzji pozwala wyrobić sobie pogląd raczej o stanie umysłów i polaryzacji opinii krytyków niż o samym filmie. Trudno się zresztą dziwić: wiele spraw w „Bazie” można odczytać dopiero z perspektywy późniejszych doświadczeń.
Najogólniej można by określić „Bazę ludzi umarłych” jako opowieść produkcyjną, historię morderczej pracy szoferów, którzy rozpadającymi się samochodami wywożą drzewo z gór. Jest to także historia daremnego wyczekiwania na nowe wozy, które mogłyby uczynić pracę bardziej wydajną i mniej niebezpieczną. W scenariuszu miejscem akcji są Karkonosze, reminiscencja z osobistych doświadczeń Hłaski, który w 1950 roku pracował w bazie transportowej Centrali Drzewnej w Bystrzycy Kłodzkiej. W filmie Petelskiego rzecz dzieje się w Bieszczadach, jak o tym informuje napis poprzedzający pierwszą scenę. (Zamieszczono tam także wzmiankę o grasujących w górach bandach, która nie znajduje żadnego potwierdzenia w akcji). Napis wstępny kończy się słowami „Jest to opowieść o złym czasie, złych drogach, złych samochodach, o ludziach, których nie da się określić jednym słowem”.
Sytuacja zewnętrzna, niezmiernie przekonująca w swoich realiach, jest tylko pretekstem dla ukazania tego, co dzieje się w ludziach i z ludźmi skazanymi na siebie w osamotnieniu zagubionej w górach placówki. Ludzie ci – udręczeni warunkami pracy, stale zagrożeni śmiercią – chcieliby wyrwać się z bazy, wrócić do miasta, uciec „do świata”. Nie uciekną jednak, bo nie mogą uciec przed sobą. Ich dzieje zostały wpisane w rzadką w polskim filmie sytuację „drzwi zamkniętych”, dramatycznie wyostrzającą ludzkie losy. Doszukiwano się w „Bazie ludzi umarłych” analogii z „Ceną strachu” Henri-Georgesa Clouzota. Bliższy jednak wydaje się związek z sytuacją bohaterów z „Kanału”, którym również odebrano szansę powrotu z podziemnego labiryntu do normalnego życia. Skojarzenia z egzystencjalizmem Sartre’owskich „Drzwi zamkniętych” byłyby chyba także uzasadnione.
– 61 –
Ludzie z bazy łudzą się nadzieją powrotu do miasta, ale prócz jednego małego kombinatora Orsaczka, który próbuje ciułać pieniądze na taksówkę ze sprzedaży kradzionego drzewa – nie mają właściwie żadnych realnych planów. Miasto jest tu jedynie symbolem zmiany, innej egzystencji, jest nie-bazą i niczym więcej. Ale trudno sobie wyobrazić, aby inna egzystencja była możliwa dla Apostoła, pijaka i mistyka, niezdolnego już do życia w świecie ładu i organizacji; dla Dziewiątki, który – jak możemy się domyślać – nie odsiedział do końca wyroku za morderstwo; czy dla bandyty Warszawiaka. Bez perspektyw jest nawet Zabawa, człowiek więziony przed wojną za działalność polityczną, przysłany przez dyrekcję, by wzmocnić obsadę bazy i utrzymać w niej kierowców do czasu nadejścia nowych samochodów. Jego przyjazd poprzedzony drętwą rozmową z dysponentem w dyrekcji przedsiębiorstwa o znaczeniu powierzonego mu zadania (sceną dokręconą po zrealizowaniu filmu, co potwierdza dzisiaj Petelski) – rozpoczyna akcję „Bazy”. Traktowany przez szoferów jako szpicel wychodzi Zabawa zwycięsko z dwóch „pojedynków samochodowych” z pragnącym go wykończyć Warszawiakiem i okazuje się równie odważny jak przebiegły, kiedy – raz, w efektownej scenie z pistoletem i drugi, ogrywając ich do suchej nitki w pokera znaczonymi kartami – próbuje podporządkować sobie ludzi z bazy i zmusić do pozostania na miejscu, ale z biegiem czasu, chociaż do końca zachowuje pozory optymizmu i wiary w sens swego zadania, upodobnia się do reszty kierowców, staje się jednym z nich. W końcowej scenie Zabawa i Warszawiak wymieniają swoje imiona – Tadek i Stefan – wsłuchani w warkot nadjeżdżających samochodów. Zostali sami, inni odeszli do raju jak Apostoł i Dziewiątka lub przepadli gdzieś jak Partyzant i Orsaczek. Zabawa i Warszawiak czekają na wozy. Czy słyszą warkot motorów naprawdę, czy zwodzi ich tylko szum lasu i górski wiatr?
Ten, który miał być pozytywnym bohaterem, przekonuje się, że on także jest w pewnym sensie zesłańcem. Tamci skazali się na zesłanie dobrowolnie, uciekając przed prawem, obowiązkami, przed życiem w ogóle. Przyjechali, bo nie mieli nic do stracenia. On przyjechał ufny w swą misję i właściwie stracił wszystko – wiarę w jej sens, kobietę, którą nazywał swą żoną, ludzi, którym miał pomóc. Pozostał z nim tylko ten, który chciał go zabić, najtwardszy z twardych, Warszawiak, który najgłośniej mówił o powrocie do świata i wiedział, że powrotu nie ma.
W postaci Zabawy najwyraźniej rysują się pewne niekonsekwencje filmu. Nasuwająca się interpretacja jego losu jako zesłania wynika z logiki akcji, a nie z ustawienia samej postaci. Do roli typu Bogartowskiego niezupełnie pasuje jasna, szczera i pogodna twarz Zygmunta Kęstowicza. Film byłby bogatszy, gdyby od początku można było się domyślać osobistej klęski Zabawy, klęski, która jest znana czytelnikowi opowiadania i scenariusza a przemilczana w filmie. Kęstowicz jest absolutnie przekonywający we wszystkich działaniach, ale nigdy postać Zabawy nie osiąga wymiaru tragicznego, w jaki Niemczyk umiał wyposażyć postać Dziewiątki.
Z czterech głównych bohaterów Dziewiątka, były lekarz i morderca, jest postacią najgłębszą i najbardziej przejmującą. Jego gorycz i cynizm są maską – ginie w połowie filmu kierując w przepaść swoją ciężarówkę, w której przestały działać hamulce i klakson, bo inaczej dwudziestotonowy ładunek zmiażdżyłby maszerujących drogą żołnierzy. W osobie Dziewiątki może najpełniej wyraża się przesłanie filmu. Ci ludzie, „których nie da się określić jednym słowem”, wykolejeni, surowi, bru-
– 62 –
talni, walczący z rozpadającymi się maszynami lub pijani do nieprzytomności są jednocześnie wrażliwi, solidarni, ofiarni i zdolni do największych poświęceń. Te cechy są widoczne w postaci Apostoła, pobożnego mistyka, alkoholika o ojcowskiej dobroci (zagranego niezwykle ciepło przez Aleksandra Fogla), ujawniają się również pod zbójecką maską Warszawiaka, którego Karewicz gra tym lepiej, im dalej odchodzi od stereotypu zbója; przejawiają się nawet w prymitywnym Orsaczku, głuptasie udającym cwaniaka, gotowym w każdej chwili pocieszać kolegów wygrywaną na harmonii warszawską balladą „U Joska na Gnojnej”.
Postacie pięciu mężczyzn – Apostoła, Dziewiątki, Warszawiaka, Orsaczka i Zabawy –wyrażają spoisty dramat ludzkiego losu, natomiast postać szósta, Partyzanta, jest najsłabszym i w istocie zbędnym wątkiem filmu. Partyzant, brawurą pokrywający tchórzostwo, przybywa do bazy w ślad za Zabawą i – po kompromitacji na błotnistej drodze, kiedy ogarnięty strachem unieruchamia wóz w głębokiej kałuży blokując przez to drogę kolegom – znika w nocy z bazy – i z filmu. Postać ta wydaje się nieprzemyślana i niedokreślona, odbiega od pozostałych, jej funkcja dramaturgiczna jest niejasna. Łomnicki różni się od reszty aktorów charakteryzacją, grą nerwową i przerysowaną, mętnym weltschmerzem wypowiedzi. Trudno dociec, czy Hłasce i Petelskiemu chodziło o ironiczny porachunek z Lutkiem z „Piątki z ulicy Barskiej”, czy Stachem z „Pokolenia”, albo – w ogóle – z chłopakami z Ruchu Oporu; czy jest to niefortunnie przetworzony wątek z pierwszej wersji opowiadania o kierowcach „Bazy Sokołowskiej”, chociaż takiej postaci jak Partyzant (w zbiorze „Pierwszy krok w chmurach” nie było); czy może też chodziło autorom o przeciwstawienie temu mięczakowi tamtych „prawdziwych mężczyzn”. O cokolwiek szło, jest to najsłabszy punkt „Bazy ludzi umarłych”, chociaż akurat nie o tym pisali ówcześni krytycy, którzy swój rejestr pochwał i pretensji kończyli słowem „a szkoda...”.
Wszystko, co dzieje się w „Bazie” rozgrywa się równocześnie w planie realnym i metaforycznym. Realny jest wrak samochodu, z którego na początku filmu Dziewiątka, Warszawiak i Orsaczek wyciągają trupa kolegi i realne pierwsze z nimi w tym momencie spotkanie Zabawy. Owa śmierć jest jednak zarazem metaforyczną zapowiedzią losu, jaki czeka tu każdego z nich, także Zabawę. Realne jest czekanie na nowe wozy i metaforyczne – daremne czekanie na niespełniającą się obietnicę. Melodia „U Joska” grana na harmonii przez Orsaczka w baraku bazy jest realna, ale i metaforyczna: jako obsesyjny motyw ilustracji muzycznej i jako requiem odegrane przez Orsaczka na organach i odśpiewane przez Zabawę i Warszawiaka w ciemnym pustym kościele w przejmującej scenie nocnego pogrzebu Apostoła. Realna jest chęć powrotu kierowców do miasta, ale staje się ona metaforą jako pragnienie ucieczki przed losem, metaforą tym bardziej, że każdy z nich raz po raz bywa przecież w mieście, wśród ludzi. Zmetaforyzowanie, tym razem, już nie zmagań jednostki z siłami historii, lecz zwyczajnych ludzkich działań w trudnej codziennej pracy było nowością, jaką „Baza ludzi umarłych” wniosła do polskiego kina. W gwałtowności wypowiedzi, w surowym obrazie realiów, w pozbawionym złudzeń przedstawieniu ludzi, w buncie przeciwko bezsensowi losu i zawinionym przez ludzi nonsensom – film Petelskiego nie znalazł właściwie kontynuacji. Jakby kino polskie przelękło się siły, z jaką „Baza” wyrażała miłość do człowieka, z jaką upominała się o dostrzeganie dobrych, szlachetnych cech w ludziach z pozoru złych, brutalnych, nieprzystosowanych. Ktoś określił „szkołę polską” jako realizm romanty-
– 63 –
czny. Do „Bazy ludzi umarłych” bardziej pasowałby termin realizm egzystencjalny. Być może, gdyby inni poszli tropem „Bazy”, wcześniej doczekalibyśmy się znaczących filmów o temacie współczesnym.
Umyślnie pozostawiłam na koniec jeszcze jeden niezwykle mocno zaakcentowany motyw „Bazy ludzi umarłych”. Jest nim niebywały mizoginizm filmu. Zabawa przywozi do bazy swoją żonę, Wandę. Już pierwszej nocy, kiedy każe jej potajemnie wyjść z baraku i pomagać w rozkręcaniu gaźników samochodów (pragnąc w ten sposób uniemożliwić ucieczkę szoferów), odnosi się do niej z niezrozumiałą brutalnością. Później, prawie we wszystkich scenach, w których Wanda występuje, już sam sposób kadrowania tej postaci określa ją jako element obcy, zbędny, wstrętny. Kobieta jest młoda i ładna a w tej sytuacji – bez względu na to, kim i jaka jest – jest nieszczęśliwa w sposób oczywisty. Zrozumiałe, że chce uciekać od tych strasznych warunków, gdzie w zasypanej śniegiem, skutej mrozem czy zatopionej w błocie górskiej głuszy musi dzielić z mężczyznami jedyną rozwalającą się izbę baraku. Kiedy Zabawa pozostaje głuchy na jej błagania, Wanda zaczyna szukać innych partnerów do ucieczki, ofiarowując w zamian jedyne co ma – siebie. Pierwszy, który obiecał wywieźć ją do miasta, Dziewiątka, ginie. Drugi – Partyzant – ucieka sam. Trzeci, goniec z dyrekcji, Buźka, przywożący raz na miesiąc motocyklem wypłatę do bazy, oszukuje ją i zamierza zostawić samą w lesie. Warszawiak, wypatrzywszy tych dwoje, wymierza Buźce karę, ale wypędza też kobietę. Nigdy film nie określa jej inaczej niż jako dziwkę – poprzez dialog, akcję lub pełne wzgardy i odrazy spojrzenie kamery. Z punktu widzenia dramaturgii zdrada i odejście Wandy są potrzebne po to, by Zabawa był zrównany z innymi, by jak oni stracił wszystko. Nienawistny sposób ukazania kobiety jest istotnym czynnikiem gwałtownego tonu filmu. W znacznej mierze właśnie poprzez ten mizoginizm film osiąga wymiar surowej męskiej przygody, co stanowi o jego sile. Taki sposób przedstawienia kobiety pozostaje jednak w dziwnej sprzeczności z pełnym humanizmu podejściem do bohaterów – mężczyzn. Jak gdyby kobieta nie była człowiekiem, żywą konkretną osobą, lecz symbolem złego losu. Oczywiście Wanda z „Bazy ludzi umarłych” ma swoje pierwowzory w innych opowiadaniach Hłaski, którego całe pisarstwo znamionuje obsesyjna wręcz wrogość do kobiet. Nie tu miejsce na rozszyfrowywanie tej wrogości, zastanawia natomiast, że Petelski i Kurt Weber obrazem dopowiedzieli to, czego Hłasko nie wyraził w słowach.
W dwadzieścia lat po premierze nie interesują nas słabości warsztatowe „Bazy ludzi umarłych”. Film oglądany dzisiaj, przedstawia się jako nierówny, ale ogromnie interesujący w swej koncepcji losu ludzkiego, w metaforycznym traktowaniu realnej sytuacji, w nadawaniu rzeczywistości wymiarów większych niż życie, bez czego nie ma sztuki. A to, czy zakończenie filmu należy odczytać jako spełnienie danej ludziom obietnicy czy jako ich łudzenie się daremną nadzieją – zależy już od temperamentu widza, a nie od autorów filmu. Pełna optymizmu natomiast jest ich wiara w ludzkie wartości, nawet gdy usiłują się ukryć bądź to w swych pokręconych życiorysach, bądź też – pod maską tu szorstką i odpychającą.
Wanda Wertenstein
BAZA LUDZI UMARŁYCH. Reż. i scen.: Czesław Petelski. Zdj.: Kurt Weber. Scenogr.: Wojciech Krysztofiak. Muz.: Adam Walaciński. Kier. prod.: Stanisław Zylewicz. Wyk.: Zygmunt Kęstowicz (Zabawa), Emil Karewicz (Warszawiak), Teresa Iżewska (Wanda), Leon Niemczyk (Dziewiątka), Aleksander Fogiel (Apostoł), Tadeusz Łomnicki (Partyzant), Roman Kłosowski (Orsaczek), Adam Kwiatkowski (Buźka) i inni. Prod.: ZAF „Studio", 1959. Prem. 10 VII11959.
– 64 –
Wybrane wideo
-
O PROGRAMIE APF, dr Rafał Marszałek
-
Polskie kino po 1989 roku, prof. Mirosław Przylipiak
-
Kino polskie po I wojnie światowej
Wybrane artykuły
-
Kadr – Zespół filmowy
Tadeusz Lubelski
„Słownik filmu”, red. Rafał Syska, Krakowskie Wydawnictwo Naukowe, Kraków 2010