Artykuły

„Kwartalnik Filmowy” 1997, nr 17

Felieton apologetyczny 

Stanisław Lem

Jak przyjemnie jest nie zrzędzić, nie wybrzydzać się, nie narzekać, ale chwalić! I to chwalić instytucję, która przez lata częstowała nas, jako wyszukanym smakołykiem, lukrowanymi deskami i ciasteczkami, usztywnionymi gwoździem! Skok rozwojowy, jaki przeszedł Film Polski, jest fenomenem budującym. Od kompletnego matołectwa, od śmiertelnego nudziarstwa Jasnych Łanów – do Kanału i Popiołu i diamentu. Recenzenci sami jak gdyby zaniepokoili się, że tak muszą podziwiać i wielbić, aż każdy stara się odkryć w Popiele jakąś słabość, skazę, niewypieczone miejsce. Pewno, że się tam takie znajdą – ale jakież to ma znaczenie, skoro człowiek wychodzi z kina wstrząśnięty, i przez godziny całe, co tam, przez szereg dni nie może otrząsnąć się z wrażenia!

A nie był ten film wcale jakimś samograjem, wręcz przeciwnie – co krok piętrzyły się trudności. Z jednej strony zagrażała pewna suchość, abstrakcyjność przeżycia w postaciach ludzkich, która cechuje prozę Andrzejewskiego i nie jest jej wadą, jako prozy, jako powieści, ale stawiać musi wielki opór przy filmowej adaptacji, domagającej się konkretu, szczegółu, tchnącego życiową prawdą; z drugiej strony obawiać się należało przesymbolizowania, nadmiernego udziwnienia, pogoni za wizualnymi efektami, w które nieraz wpadali nasi reżyserowie, usiłując na polski grunt przeszczepić osiągnięcia włoskiej szkoły filmowej. Ale zarówno Scylla moralizatorstwa, jak i Charybda udziwnień bez pokrycia zostały szczęśliwie ominięte.

Co jest w tym nowym filmie Wajdy najcenniejsze? Powiedziałbym, że jedność, jednolitość wrażenia, na którą składają się i robota reżyserska, i praca operatora, i kreacja aktorska Cybulskiego jako Maćka. Osobiście wydaje mi się – być może się mylę – że sam scenariusz nie był najsilniejszą stroną tego filmu, w tym sensie, że na podstawie analogicznego scenariusza można było nakręcić film zupełnie przeciętny, mierny. Wyobrażam też sobie, że ten scenariusz, jako utwór literacki, jest raczej szary, co więcej, że na nim dopiero wyraźnie dałyby się odkryć wszystkie konstrukcyjne naiwności, niekonsekwencje i nieprawdopodobieństwo akcji. Sam bowiem opis wypadków, niepodparty wspaniałą grą Cybulskiego, na pewno wyjawiłby pewien przymus, jaki zastosowano wobec faktów – a to, żeby Chełmicki akurat z okna swego pokoju hotelowego mógł obserwować scenę rozpaczy dziewczyny, która była narzeczoną jednego z zamordowanych przezeń robotników – a to, żeby w przechadzce nocnej ze swoją dziewczyną dostał się właśnie do kaplicy, w której stoją otwarte trumny z ciałami tych pomordowanych – to znowuż sceneria dwu śmierci: Szczuka umierający na tle rakietowego salutu i Chełmicki wijący się w agonii na śmietniku – już nie to, że opisane, ale tylko nazwane, oba te tak skontrastowane wydarzenia

-37-

zdają się trącić jakąś pretensjonalną symbolicznością. I co? I wszystko w porządku, ponieważ w filmie w ogóle się tego nie czuje. Spływ wypadków, wynikanie jednych sytuacji z drugich czyni wrażenie pełnej naturalności – tak że dopiero refleksja późniejsza, w oparciu o suche streszczenie akcji, zdradza miejsca, w których kryły się groźne, a jednak szczęśliwie przezwyciężone mielizny. Jest w tym filmie szereg scen w całym tego słowa znaczeniu nie do opisania, i tak ma być, tak być musi, bo film nie jest przecież sfotografowanym i uruchomionym tekstem literackim! Mam na myśli zabójstwo – Szczuki – którego zabójca po ostatnim strzale chwyta w ramiona, jak gdyby chciał go ratować – wstrząsający, jedyny gest. I milczącą scenę w UB – z chłopcem z bandy Wilka, zapatrzonym w lampę, na której trzepoce ćma. Ale i to znów jest tak świetnie zrobione, że wcale nie przychodzą do głowy natrętnie płaskie komentarze, w rodzaju „aha – ćma, niby, jak ćma poleciał w ogień”. W drobnych gestach, w sekundowych scenkach wyjawiony też został fascynujący stosunek Chełmickiego do broni, do pistoletu maszynowego, do rewolweru – kulminujący w scenie, gdy kładąc dziewczynie głowę na kolanach, jednocześnie wodzi po omacku ręką po podłodze, aby znaleźć spuszczoną śrubkę rewolweru... i znalezienie jej kwituje uśmiechem. To było świetne! Wszystko było w ogóle tak świetne, że ani mi w głowie wybrzydzać się na rzeczy zbędne, w rodzaju wytkniętych już wielekroć ciemnych okularów Cybulskiego. A niechże je nosi albo nie nosi – to nie ma żadnego wpływu na fakt, że Popiół i diament jest dobrym filmem. Podobno najlepszym dotąd? Być może. W każdym razie jest szansa, że nie ostatnim z celującej serii.

Stanisław Lem

„Zdarzenia”1958, nr 43

-38-

Wróć do poprzedniej strony

Wybrane wideo

  • O PROGRAMIE APF, dr Rafał Marszałek
  • POLSKIE KINO POWOJENNE, dr Rafał Marszałek
  • Kształtowanie się rynku filmowego w Polsce na początku lat 90
kanał na YouTube

Wybrane artykuły