Artykuły
„Kino” 1977, nr 12, s. 2-7
Jak rodził się styl?
Bolesław Michałek
– 2 –
To, co się opowiada w kinie, łączy się ściśle z epoką, w której film powstaje i do której się zwraca, z publicznością, jej zainteresowaniami i oczekiwaniami – a związek ten nie zawsze jest prosty, choć zawsze niewątpliwy. To natomiast, jak się opowiada, poddane jest mechanizmom bardziej złożonym, mniej widocznym gołym okiem, a rytm przemian stylistycznych wcale nie odpowiada rytmowi przemian tematycznych. Ewolucja stylistyczna ma inne przebiegi, inną logikę rozwojową – inne uwarunkowania. W historii naszego kina te przebiegi nie zostały nigdy zbyt dokładnie opisane, choć rzecz jest ważna: styl jest w końcu czymś więcej niż kategorią czysto estetyczną. Czy się tego chce, czy nie, jest emanacją – pośrednią, złożoną – zapewne! – ale przecież emanacją pewnego porządku świata, który opisuje, pewnej logiki w tym świecie akceptowanej.
1.
Kiedy rodziła się powojenna kinematografia polska – nie było ateliers ani sprzętu, ani taśmy, ani czynnych kin, ani wielu fachowców. Ale myślę, że była pewna idea kina, na które czekała publiczność i które gotowi byli robić nieliczni pozostali filmowcy. Publiczność oczekiwała być może kina, które opisywałoby i komentowało jej własne dramatyczne doświadczenia (choć nie jest wykluczone, że oczekiwała także czegoś oderwanego od tego, co było jej udziałem przez lata okupacji). Ale pewniejsze jest, że publiczność wiedziała, jak ma to być opowiedziane; istniał wtedy przecież pewien kanon, uznawany przez publiczność i respektowany przez filmowców. Dodajmy na marginesie, że kanon stylistyczny kina ma to do siebie, iż współczesnym jawi się jako elementarny kanon kina w ogóle, jako jedyna możliwa formuła widowiska na dziś, na jutro i na zawsze. Dopiero kiedy oglądamy się wstecz, widzimy, że to zjawisko czysto historyczne, mające swoje narodziny, ograniczone trwanie i swój moment upadku.
Otóż kiedy zaraz po wojnie formowało się polskie kino fabularne, obowiązywał kanon uformowany w połowie lat trzydziestych – wtedy doszło do pełnego ustabilizowania się środków wyrazowych kina po rewolucji dźwiękowej. Kanon uznawany był przez wiele lat – aż do dziś – za kanon absolutny kina: zgodność z nim oznaczać miała dobrą jakość filmu,
a niezgodność – złą.
Nie potrafię go zdefiniować wprost – raczej przez jego realizacje w profesjonalnym kinie światowym tych lat trzydziestych o stylu gładkim, z lekka sentymentalnym, „poetyckim”,
z akcentami populistycznego, umyślnego prymitywizmu – owe historie „dobrze opowiedziane”, w wersji komediowej blisko spokrewnione z tradycją francuskiego bulwaru. Był też wzór amerykański dobrze już opisany, bardziej jeszcze od francuskiego gładki, profesjonalny, sentymentalny, lecz nie „poetycki”, bardziej nastawiony na eksponowanie wyraźnych postaci kreowanych przez gwiazdy. Był wreszcie wzór radziecki, nowy dla publiczności polskiej (wobec małej obecności kina radzieckiego na ekranach przedwojennych). W recepcji polskiej, zaraz po wojnie, istniały dwie epoki radzieckiego kina.
Z jednej strony niezmiernie interesujący nurt kina lat trzydziestych, kiedy wykształciły się zręby radzieckiego kina dźwiękowego i zarysowały nowe, jak się potem miało okazać – trwałe gatunki kina radzieckiego (Wasiliewowie, Kozincew i Trauberg, Donskoj, Jutkiewicz, Barnet itd.). Z drugiej strony pojawił się film okresu wojny, bardziej użytkowy, doraźny; temat patriotyczny i obywatelski był tu traktowany w formach prostych i bardzo wyrazistych. Otóż charakterystyczne jest, że ów pierwszy nurt – stanowiący swego rodzaju novum w historii kina – zaczął funkcjonować w społecznej recepcji nieco później, dopiero w latach pięćdziesiątych, nieomal równolegle z neorealizmem (który z kolei sam mu sporo zawdzięczał). Zaś w owych pierwszych latach dominował film okresu wojennego. Odmiana stylistyczna, prawdziwa rewolucja na miarę światową, wykuwała dopiero w tych latach swoje kształty – myślę o pierwszych próbach neorealizmu Rosselliniego i Viscontiego. Do tego jeszcze powrócimy.
Najbardziej naturalnym biegiem rzeczy na tym kanonie ciążyło też wspomnienie śmieszne i tkliwe polskiego kina przedwojennego. Ale to kino, rzecz oczywista, było kopią czy polską repliką kina lat trzydziestych w jego wersji francuskiej, niemieckiej czy amerykańskiej – tyle tylko że na miarę naszych talentów. Innego kanonu estetycznego w tym okresie nie było. Film, który zaczął powstawać, przy całym przekształceniu jego treści, funkcjonować musiał w zgodzie z tym kanonem.
2.
Tak, ale grupa osób, która nazajutrz po wojnie stała się odpowiedzialna za upaństwowioną kinematografię (Wanda Jakubowska, Jerzy Zarzycki, Eugeniusz Cękalski, Jerzy Toeplitz, Jerzy Bossak, Antoni Bohdziewicz), nie była związana z kinematografią opartą na owym kanonie. Przeciwnie, ich osobowości artystyczne krystalizowały się, jak sądzę, w polemice z owym kanonem, a w każdym razie w polemice z jego prowincjonalną, polską wersją. Kiedy przystępowali do organizowania nowej kinematografii – mieli określony program ideowy i społeczny kina, który, w ich przekonaniu, był potrzebny Polsce tego okresu. Czy mieli skrystalizowany program kanonu estetycznego? Wydaje się, że dobrze wiedzieli, czego nie chcą wziąć z tradycji komercjalnego kina. Ale program pozytywny wykuwa się dopiero przez konkretne dzieła. A tych dzieł jeszcze nie było.
Zreasumujmy: kino polskie powojenne narodziło się w momencie, kiedy presja profesjonalnego kina lat trzydziestych była silna i nie miała wyraźniejszej alternatywy; lecz wśród ludzi, którzy mieli decydować o rozwoju kina, przeważała negatywna opinia co do tego kanonu. Co miało zwyciężyć? To wcale nie było oczywiste.
W pierwszym momencie, dziś widać to wyraźnie, zwyciężył krytyczny stosunek do kanonu. Dwa filmy, które znaczą początek polskiej kinematografii: Zakazane piosenki Buczkowskiego i Starskiego oraz Ostatni etap Wandy Jakubowskiej – widać to dziś z całą jasnością – były odejściem od kanonu tych lat; nieważne, czy to dzieło przypadku, czy świadomego wyboru.
– 3 –
Zakazane piosenki, chronologicznie pierwszy polski film miał – jak wiadomo – być utworem krótko-, potem średniometrażowym, w końcu powstał jako normalny film fabularny. Ale może dlatego właśnie, z powodu niezwykłej prostoty tej opowieści w piosenkach i o piosenkach, w małym ufabularyzowaniu, w prostocie samych piosenek, które wszyscy znali z własnego doświadczenia, rzecz sprawiała wrażenie naturalności, surowości, prawdy. Ostatni etap Wandy Jakubowskiej jest bardziej jeszcze znamienny. Luźna, epizodowa budowa nie miała tradycyjnych rygorów; brak tu zaplatania się epizodów, zderzania postaci według z góry zaplanowanej zasady. Jest w tej konstrukcji oddech życia, grozy nie konstruowanej, lecz takiej, która tkwi w samej tkance opowieści. Tylko w partiach atelierowych widoczna jest w tym filmie dawna, tandetna, trudna do przyjęcia maniera kina lat trzydziestych. W obu filmach wyraziło się bez pośrednictwa kanonu filmowego epoki żywe doświadczenie narodu.
Ale już następny okres, przełom lat czterdziestych i pięćdziesiątych, zagubił ten walor świeżości. Rozpoczęły się próby niezbyt udanego przystosowania się do kanonu estetycznego: Jasne Łany, Stalowe serca, Pościg, Niedaleko Warszawy. W sposobie przedstawiania świata, jego logiki, w rygorach, jakim poddana była opowieść, w sposobach malowania postaci, w ich jednoznaczności, w jednowymiarowości konfliktu, w oczywistości każdej kolejnej sytuacji niewiele się w istocie te filmy różniły od kina komercjalnego lat trzydziestych – z wyjątkiem treści i wymowy społecznej. Ich niepowodzenie u publiczności nie z tego się brało, że były źle zrobione lub niekomunikatywne, lecz z tego, że były zbyt komunikatywne, tak dalece, że się ich nie chciało oglądać. Powiedzieliśmy na wstępie, że styl jest w ostatniej instancji emanacją pewnego porządku, pewnej logiki otaczającego świata. Aż dziw, że do połowy lat pięćdziesiątych utrzymał się porządek skonstruowany w innej rzeczywistości, w latach trzydziestych.
Odnotujmy wszakże dwa utwory, w których była zapowiedź czegoś nowego. Pierwszy – to Robinson warszawski Jerzego Zarzyckiego, pomyślany jako transpozycja historii Robinsona w bezludnej Warszawie zimy 1944-1945 (pomysł, jak na standard kina owych lat, dość niezwykły i obiecujący); po poprawkach, zmianach, przeinaczeniach wyszedł z tego już nie tylko film o odmiennej wymowie, lecz także utwór pozbawiony wszelkiej oryginalności (Miasto nieujarzmione). Drugi przykład to Dom na pustkowiu Jana Rybkowskiego, oparty na scenariuszu Jarosława Iwaszkiewicza utwór zniszczony doszczętnie. Wspominam o tym dlatego, że wiele lat później ten wątek kina miał stać się bardziej płodny.
3.
W istocie oryginalny styl polskiego kina wykształcić miał się dopiero w późnych latach pięćdziesiątych i na przełomie lat sześćdziesiątych, w okresie kiedy pojawiło się zjawisko nazwane potem Szkołą Polską. Aż do tego momentu kino nasze na płaszczyźnie stylistycznej było tylko kontynuacją form dawnego kina. Kultywowało kanon estetyczny lat trzydziestych, w tej mierze, w jakiej
– 4 –
możliwości techniczne, poziom profesjonalny i talenty filmowców na to zezwalały. Nową oryginalność stylistyczną, widać to dziś wyraźniej niż wtedy, określić miały teraz dwa wyznaczniki.
Pierwszy wynikał z lekcji neorealizmu. Pisałem w swoim czasie na tych łamach („Kino”, nr 1/75) o tym, jak Polska przeżyła doświadczenia neorealizmu, o intensywności tego przeżycia; o tym, że spontaniczna akceptacja sztuki neorealistycznej przez najlepszych filmowców i postępową krytykę wyrażała w istocie sprzeciw wobec sztuki schematycznej, opartej na kanonie lat trzydziestych. Neorealizm był w istocie na antypodach tamtej sztuki, stanowił prawdziwą stylistyczną alternatywę. A że styl, jak powiedzieliśmy, jest emanacją pewnego porządku zarazem ludzkiego i społecznego, nic więc dziwnego, że w połowie lat pięćdziesiątych alternatywa neorealistyczna stała się tak ważna.
Wydać się może na pierwszy rzut oka – i tak zresztą rozumieli rzecz krytycy, którzy starali się wówczas zablokować wpływ neorealizmu na nasz film – że estetyka neorealistyczna leży bardzo daleko od autentycznie polskiej tradycji artystycznej: literackiej, wizualnej – a w końcu i filmowej. Neorealizm był sztuką małych zdarzeń, drobnych obserwacji, o luźnej tkance dramatycznej, mówił o życiu oglądanym w perspektywie rodzinnej sprzeczki czy skradzionego roweru. A tymczasem tradycja polska, mówiono, jak ją rozumiał film Szkoły Polskiej, była sztuką wielkich zdarzeń, nie drobnych obserwacji, lecz wielkich metafor, wibrującą dramatyzmem, mówiącą o życiu zobaczonym w perspektywie śmierci.
A przecież lekcja neorealizmu odcisnęła się mocno na tożsamości stylistycznej polskiego kina. Począwszy od Celulozy, a nawet wcześniej jeszcze, od nieudanej Gromady Kawalerowicza, od Pokolenia Wajdy, od Człowieka na torze Munka poszły w kąt kompozycje atelierowe wnętrz, w których nie było przestrzeni ani powietrza, ręcznie malowane zastawki, typ oświetlenia twarzy i przedmiotów jak w prowincjonalnych pracowniach fotograficznych – cała owa sztuczność obrazu, niedostrzegalna w pierwszej chwili, w latach trzydziestych jeszcze, ale coraz bardziej nieznośna w latach pięćdziesiątych. Do filmu wtargnął prawdziwy pejzaż wiejski i miejski z deszczem i słońcem, z migotliwym oświetleniem, weszła realna przestrzeń życia, powietrze... Zdewaluowały się sposoby inscenizacji, jak na zbiorowej fotografii, aktorzy zaczęli się swobodnie poruszać po tej nowej przestrzeni. I jacy aktorzy! Pojawili się artyści o nowym typie wyrazu, nowej wrażliwości – tacy jak Józef Nowak, Lucyna Winnicka, Tadeusz Łomnicki i Tadeusz Janczar i zaraz potem Zbigniew Cybulski. Nie mieli w sobie żadnej aktorskiej celebry, byli świeży, żywi, naturalni, przełamywali barierę, która istniała dotąd między postacią na ekranie i postacią na widowni;
z drugiego planu, bez względu na to, czy to był film historyczny, czy współczesny, zniknęli dawni filmowi przebierańcy, pojawili się ludzie, jakich w życiu można zobaczyć – normalne otoczenie człowieka. Także przebiegi dramaturgiczne stały się bardziej naturalne, a w każdym razie porzucone zostały te najostrzejsze rygory, które dawne kino tak bardzo lubiło. Cała sfera wizualna, w najszerszym rozumieniu słowa, zaczęła się formować pod wpływem obrazu neorealistycznego. I nieważne w końcu, czy to rzeczywiście był wpływ
– 5 –
włoskich filmowców, czy też szczególna zbieżność naszych doświadczeń artystycznych, ważne, że film polski zyskał naraz świeżość, naturalność, prawdę obrazu – czego tak bardzo był pozbawiony w poprzednich latach.
4.
Drugą, najbardziej charakterystyczną cechę tego nowego stylu określiły nowe związki kina
z literaturą – tu trafiamy na ślad, który dostrzec można było już we wczesnych latach pięćdziesiątych.
Myślę, że krytyka ówczesna i dzisiejsza historia kina nie doceniły mimo wszystko tego fenomenu. Andrzejewski, Brandys, Bratny, Czeszko, Dygat, Hen, Hłasko, Iwaszkiewicz, Konwicki, Mach, Neverly, Tadeusz Różewicz, Ścibor-Rylski, Zawieyski, Żukrowski – oto niepełna wcale lista pisarzy, którzy na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych związani byli z filmem – a większość z nich pracowała czynnie nad scenariuszami. Przecież oznacza to nieomal całą czołówkę pisarską tego okresu, a jednocześnie bogatą literaturę
o rozwiniętych strukturach estetycznych. Kiedy na całym świecie naturalnymi współpracownikami kina byli autorzy kryminałów i ,,wagonowych” opowieści, film polski włączył do swego krwiobiegu najdojrzalszą literaturę swego kraju. Czy ten fenomen mógł pozostać bez wpływu na kształt, sens i styl polskiego kina?
Inwazja literatury zmieniła więc polskiemu filmowi jego profil nie tylko tematyczny, ale i stylistyczny; film zyskał coś, czego nie miała żadna formacja filmowa tego okresu. Postacie, które pojawiły się na ekranie, straciły swój tradycyjny kształt „filmowego bohatera” z jego dobroduszną, czarno-białą logiką. Film polski wziął od literatury złożoność ludzkiej postaci, która dopiero w biegu, w skomplikowanej grze międzyludzkich stosunków ujawnia stopniowo swoją tożsamość.
Do filmu przeszła tedy z literatury pewna, nieobecna dotąd w kinie, koncepcja już nie tylko postaci – ale ludzkiego losu: procesu realizowania się jednostki między tym, czym chciałby być, czym mógłby być i czym jest w kontekście swego społeczeństwa i swojej historii. Literatura dała filmowi pewien wymiar duchowy: pod jej wpływem zaczął opowiadać nie tylko to, co się zdarzyło bohaterowi opowiadania – lecz i to, w jakiej mierze opowiedziana historia wpisuje się w szerszy ciąg duchowy, w tradycję myślenia o człowieku, który mierzy się z historią.
Na przecięciu tych dwóch czynników – neorealizmu i literatury – powstała dopiero wtedy, w drugiej połowie lat pięćdziesiątych i na przełomie lat sześćdziesiątych, oryginalna sztuka filmowa Polski Ludowej. A nie zapominajmy o kontekście. Działo się to w momencie, kiedy sam neorealizm był już martwy, a raczej kiedy przekształcał się w coś, co zwano „różowym neorealizmem” lub po prostu – „śródziemnomorską komedią”; w momencie kiedy nie było jeszcze manifestów ani dzieł Nowej Fali francuskiej (co przynieść miało potem jeśli nie propozycję nowej estetyki, to przynajmniej kompromitację starej). Lata triumfu Szkoły Polskiej przypadły na czas, kiedy na europejskich ekranach dominował ciągle jeszcze majestatycznie dawny kanon. Właśnie wtedy karierę zrobiło określenie tak charakterystyczne dla zmęczenia miernotą i zużyciem tego kanonu:
– 6 –
kino papy. Polska kinematografia jedna z pierwszych w Europie pożegnała się z kinem papy; z tego też zapewne brał się ówczesny rozgłos polskiego filmu – rozgłos, którego echa docierają jeszcze do dzisiejszego dnia: od Pokolenia, Popiołu i diamentu, poprzez Matkę Joannę od Aniołów, aż po Jak być kochaną.
5.
A dalej? Lata sześćdziesiąte w historii kinematografii europejskiej były okresem szczególnym. Pisaliśmy o tym nieraz na tych łamach, teraz wypada powtórzyć. Wykształcił się wtedy podstawowy koncept sztuki filmowej: autorskiej. Wraz z nim zatriumfowała nowa skala wartości, nowy, znacznie szerszy i bogatszy kanon estetyczny, aktualny do dziś. Uznano wtedy wielkość Antonioniego i Felliniego, Bergmana i Buñuela, Loseya i Godarda... Zestawiam te nazwiska byle jak, doprawdy niewiele łączy ich sztukę – to przeciwstawne światy, różne moralności, odległe od siebie temperamenty i typy wyobraźni. Łączy ich tylko to, że w atmosferze ogólnej aprobaty dla tego typu kina uprawiają sztukę subiektywną, wewnętrzną, na wskroś osobistą. Lata siedemdziesiąte były okresem stabilizacji i pełnego triumfu tej formuły.
W tych latach Szkoła Polska, jako formacja stylistyczna, na tyle się ustabilizowała, że zaczęła więdnąć. Ale jak gdyby w zgodzie z ruchem, który widoczny był w całym świecie, skrystalizowały się indywidualności naszych autorów: Wajdy, Kawalerowicza, Hasa, Kutza, Skolimowskiego... Kogo jeszcze? Na przełomie zaś lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych pojawiła się oryginalna i dość niezwykła na naszym gruncie indywidualność artystyczna Zanussiego, naginającego formy filmowe do wymogów moralistycznego dyskursu; a z drugiej strony indywidualność Grzegorza Królikiewicza, poszukującego uparcie nowych, gwałtownych sposobów ekspresji, w obrębie tematyki nie tak bardzo od Zanussiego odległej. Warto doprawdy określić bliżej kształt stylistyczny tych indywidualności; warto też zastanowić się nad ich oddziaływaniem na tożsamość stylistyczną całego polskiego kina. Pewne jest, że ich wpływ zaznaczył się na znacznych obszarach współczesnej sztuki filmowej
Ale jednocześnie z dala od impulsów stylistycznych, które płyną od tych indywidualności, tworzy się w ostatnich latach pewna nowa formacja stylistyczna – nowa, bo w tradycji polskiego kina dotąd nieobecna. Myślę o widocznym zainteresowaniu stylistyką realistyczną, o przedstawieniach, które rodzą się wprost z obserwacji życia społecznego, które mają w sobie tematy nieefektowne, lecz tkwiące w centrum naszych codziennych kłopotów, o języku zbliżonym lub wywodzącym się wprost z dyscyplin dokumentalnych (o związkach tego kina z dokumentem filmowym pisała już na tych łamach Alicja Iskierko: „Kino”, nr 9/77). Myślę o filmach współczesnich, począwszy od na wpół dokumentalnych przedsięwzięć Krzysztofa Wojciechowskiego – poprzez prostotę stylu Krzysztofa Kieślowskiego, Trzosa-Rastawieckiego czy Agnieszki Holland – aż po obserwacyjne motywy Marka Piwowskiego przetworzone na język fabularny. Czy w tych okolicach znajduje się trop nowej tożsamości stylistycznej polskiego kina?
– 7 –
Bolesław Michałek
Wybrane wideo
-
O PROGRAMIE APF, dr Rafał Marszałek
-
Represje wobec kinematografii polskiej po wprowadzeniu stanu wojennego, prof...
-
Rozwój kina na ziemiach polskich w latach 1907-1914
Wybrane artykuły
-
Metafora
Alicja Helman
„Słownik filmu”, red. Rafał Syska, Krakowskie Wydawnictwo Naukowe, Kraków 2010
-
Ciało rozproszone – obsesja fragmentów w kontekście hermeneutyki radykalnej. Filozoficzna analiza "Kosmosu" Andrzeja Żuławskiego
Martyna Mieszkowska
"Pleograf. Kwartalnik Akademii Polskiego Filmu", nr 1/2018