Artykuły
„Kino” 1984, nr 4, s. 9–13
Polskie „sztuczne raje”. Filmy o narkomanach
Tadeusz Sobolewski
„od urodzin do śmierci, ileż zliczymy godzin wypełnionych rozkoszą, czynem udanym i płynącym
z postanowienia? Czy będziemy żyli kiedykolwiek…”
Baudelaire, Zaproszenie do podróży, z tomu: Paryski spleen
Miałem odesłać pociągiem do Łodzi film Marka Koterskiego Przyczyny narkomanii, pożyczony z Wytwórni Filmów Oświatowych. Kolejarz spojrzał na metalowe pudło:
– A co tam w środku?
– Film o narkomanach.
Zaciekawił się.
– Za dobrze im – mówił.
– O nie, im źle. Gorzej niż komu innemu, myślę…
Kolejarz swoje:
– To musi być drogie. Mają na to.
– I wódka nie jest tania.
– Też racja – przyznał. – Na przykład mój szwagier, człowiek po wyższych studiach, na stanowisku,
a pije. Nie wiadomo kiedy, nie wiadomo z kim. Zawsze sobie znajdzie. Bo musi.
Rozmowa zeszła na zarobki. Ale zastanowiła mnie pierwsza reakcja na hasło „narkoman” – że takiemu „za dobrze”. Pomieszanie ciekawości, zgorszenia, zazdrości.
–9–
Ucieczka
W 1980 roku udało się przerwać milczenie wokół tej sprawy. Przedtem uznawano widocznie, że fakt, którego się nie ujawnia publicznie, po prostu nie istnieje. Teraz można było poinformować społeczeństwo o rozmiarach zjawiska. Okazało się, że pod względem łatwości zdobycia „towaru” znajdujemy się w czołówce europejskiej. W dodatku towar ten, uzyskany metodami chałupniczymi, zawiera więcej trucizny niż czystego narkotyku. Ujawniono liczby szacunkowe: 40 tysięcy młodzieży
w wieku szkolnym uzależnionych od narkotyku, ok. 40% zetknęło się z nim już w jakikolwiek sposób. Notuje się wzrost zatruć lekami (wielki skok w roku 1983).
Do języka potocznego wchodzi żargon narkomański: ćpać, ćpuny, być na haju, władować sobie
w kanał, hera, kompot, prochy. Publikowany niedawno w „Literaturze” niemiecki bestseller My, dzieci
z dworca ZOO, pamiętnik czternastoletniej narkomanki z Berlina Zachodniego, przynosi inny jeszcze, charakterystyczny termin, z pewnością funkcjonujący również u nas: „złoty strzał” – śmiertelna dawka heroiny. Ujawnia on paradoks nałogu: biorącemu chodzi początkowo o osiągnięcie przyjemnego dystansu, lecz instynkt przyjemności ma tendencje do przekształcenia się w instynkt samobójczy. „Życie narkomana jest twarde i bezwzględne – opowiada Christiana F., »dziecko z dworca ZOO«, któremu udało się zerwać z »herą«. – Każdego dnia możemy umrzeć i pewnie niedługo umrzemy. Ale właśnie o to nam chodzi”.
Pragnienie śmierci. Romantyczny i modernistyczny Weltschmerz przybrał nową formę, o ile bardziej masową i intensywną niż cała współczesna kultura? Polska wersja tego Weltschmerzu, zarejestrowana w telewizyjnym filmie Roberta Glińskiego Dwójka bez sternika, przybiera kształt pseudoreligijny. Małżeństwo narkomanów-kompotowców znalazło się, wraz z dziećmi, na rehabilitacji w ośrodku Monaru. Nie wytrzymali, wrócili do nałogu i zaćpali się skutecznie, na śmierć. We wstępnej rozmowie w grupie narkomanów („przyjąć ich na leczenie czy nie?”) zarysowuje się jeden z motywów brania narkotyku: igranie ze śmiercią. Bohater filmu ma wizje: jest Dobrym Łotrem. Chrystus go zbawia i zabiera do nieba, nieba narkotycznego. Przyjęty na odwyk, zapewnia, że będzie walczył o siebie. Ale są to jedynie słowa. Narkotyk wytworzył u Łotra motywacje tak silne, jak silna bywa wiara. Bo też narkomania, co stwierdził już Baudelaire w sławnym studium zatytułowanym Wino i haszysz. Sztuczne raje – przybiera postać fałszywej religii, fałszywej poezji, filozofii. (W tej samej książce zawiera się pochwała wina, które również „przenosi nas do nieba”, nie uzależniając...) Przyczyny ucieczki
w „sztuczne raje” są głęboko ludzkie. Nałóg wynika z chęci zaspokojenia elementarnych potrzeb duchowych. Panna de Lespinasse, przytaczana przez Baudelaire'a autorka sławnych listów, zażywała opium jako lekarstwo na rozpacz. De Quincey (Wyznania angielskiego opiumisty) stosował je początkowo przeciwko bólom żołądka, dopiero z czasem przekonał się, że narkotyk pomaga uzyskać filozoficzny dystans do świata, wzmaga poczucie miłosierdzia i braterstwa. A potem dopiero uzależnia.
Senancour, sentymentalny autor Obermanna, podaje motywy brania tak ogólne, że mogące dotyczyć właściwie każdego: „Prześladowany przez los chce zapomnieć... Szczęśliwy szuka większego szczęścia”. Lecz nie trzeba być prześladowanym. Inne motywy kierują tysiącami nie dość utalentowanych pospolitych oryginałów, jak ich nazywa autor Kwiatów zła, którzy za pomocą narkotyku uzyskują złudzenie mocy, mądrości, talentu. Dostępują łaski bez duchowego czy fizycznego wysiłku.
Darmowość euforii sprowadza jednak karę. Próba obejścia swego losu nie może pozostać bez konsekwencji. Baudelaire traktuje narkomanię jako współczesną wersję zaprzedania duszy diabłu. Jak każdy grzech, tak i ten ma swój patos. Abdykacja z własnej osobowości i powierzenie się narkotykowi wynika z czysto ludzkiego pragnienia nieskończoności, z odrazy do świata, będącej odruchem szlachetnym. Czy nie podobne motywy kierowały zawsze filozofami, poetami, mistykami?
Lecz w samym założeniu narkotycznej ucieczki tkwi błąd, powtarzany przez pokolenia. Próba ucieczki od własnego przeznaczenia i środowiska prowadzi do „ulegnięcia fatalności innego rodzaju”. Zamiast osiągnąć wolność, popada się w najcięższą niewolę. Narkotyk pobudza wyobraźnię, otwiera nowe perspektywy, daje złudzenie geniuszu, ale nie pozwala z niego korzystać – paraliżuje wole, naruszając centrum osobowości. Silniejsi potrafią przez dłuższy czas kontrolować działanie narkotyku. Słabsi, a takich jest większość, przegrywają w tej walce.
Wyobcowanie
Baudelaire, autor najmądrzejszej chyba książki o narkomanii, wskazuje na niemoralność wyznawców „sztucznych rajów”. Nie potępia ich jednak do końca. W ich upadku objawia się bowiem, jak w tragedii, rzeczywista kondycja człowieka. Wyjścia z rzeczywistości szukamy przecież wszyscy – mówi poeta. Dlatego podziw budzą w nim nie ci, którzy nigdy nie ulegali żadnej pokusie, ale ci, co się jej poddali –
i przezwyciężyli ją. Z upodobaniem cytuje de Quinceya: „Nieliczne indywidua, które na tym świecie budziły we mnie odrazę, to byli ludzie kwitnący, o dobrej reputa–
–10–
cji. Co się tyczy nicponiów, wspominam ich wszystkich bez wyjątku, mile i z życzliwością”.
Krytyka narkomanii, jeśli jest rzetelna, musi dojść do punktu, gdzie nałóg okazuje się reakcją na rzeczywiste zło, różne w różnych epokach i krajach. Co innego gnębiło mieszkańca Paryża za czasów Napoleona III, co innego gnębi „dzieci z dworca ZOO” – a co innego zagraża w Piotrkowie Trybunalskim. Choć sens nałogu pozostaje podobny.
„W najwulgarniejszych napojach i najwytworniejszych pachnidłach szuka człowiek ucieczki, choćby na parę godzin, z błota, w którym przyszło mu mieszkać” – mówi Baudelaire, a Christiana F., heroinistka
z Berlina Zachodniego, wtóruje mu swoim slangiem: „Wszystko było OK. Paliło się hasz, słuchało fantastycznej muzyki i zapominało o całym tym bagnie, w którym człowiek musiał się babrać przez cały dzień... Pomyślałam sobie: możesz się cieszyć, że jesteś inna, że masz swoją paczkę, że jesteś teraz na kwasie, masz pełną jasność i widzisz, co za kołtuny jadą tym metrem”.
Niemal identyczne zdanie zanotowałem z wykładu psychiatry, którego wysłuchałem w domu kultury
w Piotrkowie: „Ćpa się po to, żeby nie odbierać świata, jaki jest. Nasza młodzież, proszę państwa, jest smutna”.
Odczucia berlińskiej nastolatki czy bohaterów telewizyjnych filmów Mieczysława Siemieńskiego i Macieja Leszczyńskiego (Odwyk, Sezon, Chcica) nie odbiegają zasadniczo od tonu Sztucznych rajów. Są tylko wyrażone innym językiem. To, co dla Baudelaire'a było „marzeniem spełnionym”, Christiana nazywa „bombowym feelingiem”. Po haszyszu – czytam u Baudelaire'a – każda słyszana muzyka „opowiada nam poemat naszego życia”, wszystko, na co spojrzymy, staje się metaforą, ja sam jestem drzewem, jestem ptakiem. „Palimy fajkę – ale oto unosimy się z jej dymem”.
Christiana po wysłuchaniu „na haju” rockowej piosenki It’s too late, mówi po prostu, że czuła się „fantastycznie jak nigdy dotąd, cały dotychczasowy syf przepadł bez śladu”. Ale ranga przeżycia była ta sama.
„Wszelkie sprzeczności zanikają. Wszelkie zagadnienia filozoficzne stają się jasne. Wszystko staje się przedmiotem zadowolenia. Głos wewnętrzny mówi: jesteś królem, nie poznanym przez tłum, żyjącym
w samotni swego przekonania wewnętrznego... Jesteś najcnotliwszym z ludzi... Jesteś Bogiem” (Baudelaire).
CHRISTIANA F.: „Zanim zaczęłam ćpać, wszystkiego się bałam, najpierw ojca, potem mamy, szkoły
i nauczycieli, dozorców, gliniarzy z drogówki, kanarów w kolejce. Teraz czułam się nietykalna... Za dobrze mi było, żebym miała się zastanawiać. Zupełnie luźniutko płynęłam sobie przez życie... Hera to było dla mnie coś obłędnego. To było coś jak Bóg. Ale chciałam udowodnić, że jestem silniejsza”.
Ale przychodzi „okrutne nazajutrz”, kiedy okazuje się, że nie tylko nie jestem Bogiem, ale czymś gorszym od człowieka. „Osłabienie wszystkich organów, zmęczenie, jakby obwisłość nerwów, niezdolność do jakiejkolwiek pracy, pouczają nas w sposób okrutny, żeśmy się oddali grze zakazanej...” (Baudelaire).
CHRISTIANA F.: „Na głodzie zdajemy sobie sprawę, jakie z nas łachy. Oczywiście, chcę przestać, ale niech mi pan powie, jak... Zapytałam kiedyś, idiotycznie, dlaczego nie może być tak samo dobrze bez przytruwania się prochami. Odpowiedzieli, że to naprawdę głupie pytanie, bo jak inaczej wyłączyć się
z tego bagna... Chodzi o ten dystans...”
Christiana wie, że dworzec ZOO, rynek narkotyczno-kurewski – to bagno. Nie tego przecież chciała. Uciekała z innego „bagna”: z domu, szkoły, społeczeństwa. Chciała dystansu i szczęścia. Zyskała tylko głód.
Bezpośredni powód ucieczki wydaje się jak zwykle błahy: „Najbardziej nieznośne było to, że Klaus (facet mamy) nie cierpiał moich zwierząt”. Lecz ten niemal śmieszny fakt jest tylko jednym z ogniw
w siatce uwarunkowań rodzinnych, społecznych, nawet historycznych (mieszkanie w pobliżu muru odegrało też swoją rolę). Istotne jest to, że narkoman nie chce znosić ciężaru. Fatalny błąd nie polega na złej ocenie rzeczywistości (ta bywa słuszna) i nie na poszukiwaniu dystansu (szukają go wszyscy), ale na odmowie cierpienia. Cierpienia, które może stać się źródłem prawdziwej twórczości, prawdziwej filozofii lub religii.
Znosić ciężary można jedynie dla jakiejś wartości, tkwiącej poza samym cierpieniem. Odmowa ich znoszenia – w skali społecznej – oznacza osłabienie poczucia wartości życia. Słabość Christiany F., Łotra z filmu Glińskiego, Czarnookiej z filmu Koterskiego świadczy nie tylko o jednostkowej patologii, odbija słabość powszechną. Moda na narkotyk, fakt, że „biorą wszyscy”, okazuje się reakcją na powszechny kryzys. Korzenie zjawiska nie tkwią tylko w psychice pojedynczego człowieka, ale w społeczeństwie, w epoce, w czasie.
Wiemy, czego nie cierpi młodzież z Berlina Zachodniego. Brak natomiast sondaży krajowych. Bylibyśmy pod tym względem zdani wyłącznie na własną intuicję, gdyby nie kilkanaście filmów dokumentalnych, które u nas powstały. Przynoszą one wstępne rozpoznanie narkomanii po polsku.
Przyczyny narkomanii Marka Koterskiego. Tytuł intrygujący – pachnie medycyną i oświatą. Reżyserowi chodzi jednak nie tyle o przyczyny w sensie
–11–
naukowym, lecz o różne sytuacje społeczne, na które młody człowiek może zareagować ucieczką
w narkotyk.
Koterski przedstawia galerie twarzy – młodych, ładnych, zdrowych – i enigmatycznych. Filmuje każdego z osobna, w tej samej przestrzeni, w półcieniu przejścia podziemnego. Chłopcy i dziewczyny w wieku licealnym, nieraz prawie dzieci. Stoją nieruchomo i patrząc w kamerę, deklamują tekst, rozpisany na głosy, trochę jak na akademii. Z tym że treść tej „deklamacji” jest zaprzeczeniem szkolnej dydaktyki. Ton kojarzy się z wyuczoną lekcją, ale to jest wyzwanie.
Najpierw wylicza się wszelkie możliwe niepowodzenia życiowe: problemy z nauką, z rodzicami,
z seksem. Katalog spraw, obejmujący właściwie całość życia. Każde potkniecie może być, praktycznie biorąc, pretekstem do ćpania. Więc nie tu należy szukać głębszej przyczyny. W pewnym momencie osoby, które dotąd skarżyły się, zaczynają – tym samym, grzecznym, oznajmującym tonem – oskarżać społeczeństwo, które „wtrąca się do spraw człowieka... zmusza, zabrania...”. I państwo, które „ocenia wartość człowieka według tego, ile się wyprodukuje dla ustroju...”. „Mówi się, że młodzież jest przyszłością narodu, ale to znaczy, że będziemy ważni dopiero wtedy, kiedy już nie będziemy młodzieżą...”
Mieszają się twarze młode i stare. Wszystkie – jednakowo zatroskane. Katalog żalów i skarg sprowadza się do jednego, nienazwanego zagrożenia, które młodzież instynktownie wyczuwa. Młodzież nie widzi sensu w życiu starszych. I tu, i tam brak celu. Tego, co Czechow w Nieciekawej historii nazwał bożyszczem cywilizowanego człowieka. Dysonans między twarzami deklamujących, ich czystością, a treścią tego, co mówią, stwarza napięcie emocjonalne, którego film nie rozładowuje. Drążąc kolejne, coraz głębsze przyczyny zjawiska, dociera w końcu do spraw najpowszechniejszych.
Dlaczego właściwie tak chętnie oglądam filmy o narkomanii? Dlaczego obchodzi mnie ten temat? Sensacja? W sali kinowej można popatrzeć na zło, nieszczęście, paranoję... Nie, tu działa jeszcze coś innego. W twarzach bohaterów tych filmów dostrzega się coś ludzkiego, powszechnego, nawet własnego. Próbuje traktować te filmy w kategoriach sztuki. Zobaczyć w nich zapowiedź „dużego” kina. Kto powiedział, że „pieśni rozpaczy są najpiękniejsze”? Te filmy (Siemieńskiego i Leszczyńskiego, Kruszelnickiej z TV, Koterskiego z „Oświatówki”, Glińskiego i Pakuły ze Studia im. Irzykowskiego) są ważne dla nas także z punktu widzenia sztuki filmowej. Świadomie czy nieświadomie, dokumentują stan ducha naszych dzieci. Narkomania, jak powiedzieliśmy, jest zagadnieniem istotnym nie tylko
z punktu widzenia medycyny i milicji. Odsłania problem duchowy, którego polskie kino – to artystyczne – dotyka zbyt rzadko (nie licząc filmów Wojciecha Hasa i Antoniego Krauzego), treść dramatu, którego sceną jest nasze życie. Dokumenty o narkomanach, choć robione w celu użytkowym, pozwalają to sobie uświadomić.
Terapia
Narkomania ma swoją mapę. Polska inaczej na niej wygląda. Zielenią się tam pola makowe, rosną haszyszowe konopie. Tomaszów Mazowiecki jest stolicą, Bełchatów jedną z metropolii. Krajowa odmiana heroiny nosi nazwę „gdańska”. Głosków pod Garwolinem, ośrodek Monaru prowadzony przez Marka Kotańskiego, jest jednym z miejsc dla tych, co zdecydowali się na odwyk. Można też próbować leczyć się drogą szpitalną. „Ciężka psychiatria plus ciężka interna” – informuje dr Andrzejewska, prezes Polskiego Towarzystwa Zapobiegania Narkomanii, zapytana o szanse takiego leczenia. Czy Monar daje lepsze szanse? Niektórzy psychiatrzy są innego zdania. Ja – mogę mówić tylko o tym, co wiem z filmów, kręconych w Głoskowie.
Monar jest odpowiednikiem kalifornijskiego (nieistniejącego już) Synanonu, opisanego sugestywnie przez dr. Kazimierza Jankowskiego w książce Mój Śambhala. Narkomani żyją razem w odosobnionym miejscu, dawnym dworze, zaprzęgnięci do ciężkiej pracy fizycznej, poddani ostremu drylowi. Poza tym – mają wolność, to znaczy mogą wyjść i wrócić do poprzedniego życia, ale przedtem muszą pokonać barierę odpowiedzialności przed „bossem” i resztą podopiecznych. Rada decyduje, kogo przyjąć, i rada osądza, kto ma prawo wyjść.
Ważną częścią życia w Monarze są publiczne oceny i psychoterapie. Prowadzi je boss-autokrata. Nowicjusz musi przejść przez ciężką próbę „zgnojenia”, rozbicia chorej osobowości. Boss dominuje, choć ma do dyspozycji jedynie argumenty słowne. Są one silne, jak wynika ze sfilmowanych scen. Twarz Kotańskiego natychmiast przykuwa uwagę. Jest on w jakimś sensie aktorem, wywierającym na otoczenie hipnotyczny wpływ. Potrafi być bezlitosny. Ale każda metoda jest dobra, o ile tylko prowadzi do osłabienia motywacji, która skłoniła do ćpania. Stąd brutalność tych „seansów”, a nieraz szyderczy śmiech z ofiary, szukającej moralnego uzasadnienia do nałogu, dopraszającej się litości.
Boss wywleka słabości; doprowadza do absurdu rzekomo nierozwiązywalne dylematy. Napaść ma hartować psychikę nałogowca. Jeśli wywołuje agresje, tym lepiej. Zdolność odparcia zarzutu lub śmiechu z samego siebie dowodzi istnienia instynktu samozachowawczego, osłabionego przez narkotyk. „Łotr”, sfilmowany przez Glińskiego, nie bronił się, nie reagował na zaczepki. Był już po tamtej stronie.
Często, jak można się zorientować z filmów, boss szantażuje swoich pacjentów śmiercią. Nie powinno to dziwić – w tym środowisku jest się z nią za pan brat. Śmierć narkotyczna otoczona jest nimbem wzniosłości, choć zarazem traktowana jest lekko, bardzo lekko. Boss szydzi ze śmierci wtedy, gdy czuje, że delikwent uwzniośla ją, obnosi się ze swym cierpieniem. Usiłuje go wiec wytrącić
z nieruchomej, biernej pozy, w której gotów jest zastygnąć.
Marek Koterski w filmie Przyszłość przedstawił przypadek trudniejszy, bardziej dramatyczny – starcie bossa z pacjentką, która okazuje się równie silną indywidualnością. Mówi o kimś trzecim, komu należałoby pomóc. Minutowa sekwencja, cała rozegrana na zbliżeniu twarzy dziewczyny, którą atakuje boss, jest jednym z bardziej przejmujących obrazów filmowych, jakie widziałem ostatnio.
Czarna, dwudziestoletnia, ale wyglądająca dojrzalej, w typie południowym, opowiada o swojej przygodzie z narkotykami. Staroświecka. Nie mówi: ćpałam, ale: brałam. Kulturalna, wykształcenie muzyczne. Przez ileś lat zażywała, pomagało jej to. Teraz nie pomaga, dlatego tu jest. Mówi
z pewnością siebie, zwrócona ku psychoterapeucie, a zarazem ku kamerze. Chce być ponad to. Nie taka jak inni. Ale widz, podobnie jak psychoterapeuta, nie może uznać jej wyższości. Szuka słabego punktu. I znajduje. Okazuje się, że czarnooka chciałaby wyjść z zakładu. Tłumaczy:
– Nie, żeby się chciało wziąć, ale... Przyjaciel jest w potrzebie, żyje na prochach, może sobie coś zrobić. Ale narkoman nie jest w stanie pomóc drugiemu. Najczęściej pomoc sprowadza się do wspólnego ćpania, niby
z litości. Narkomani są ludzcy, pozornie pełni współczucia dla innych, lecz współczuciem tym rządzi
w dużej mierze wyrachowanie nałogowca. Dlatego boss musi być nieludzki. I teraz, gdy jego ofiara zdradziła się, on uderza:
– No to niech sobie zrobi! Niech zdycha!
Ona milczy.
– Nie sądzisz? – ciągnie dalej. – Że powinien zdechnąć?
Dziewczyna kręci głową. Wciąż milczy. Miota spojrzenia, jakby poszukując argumentu. Przez kilka sekund obserwujemy jej twarz, pełną pasji, siły, dobroci. Ale równocześnie wiemy, że poza tym wszystkim kryje się słabość, a może kalkulacja? Bardzo dramatyczna i bardzo filmowa jest ta scena, której cała treść zawiera się w ruchu oczu i ust, fotografowanych na zbliżeniu.
– Uważam – odzywa się wreszcie dziewczyna, perswadującym tonem – że jemu trzeba pomóc.
–12–
Ale boss dalej ciągnie swoje.
– Czy myślisz, że wszystkim można pomóc? Naprawdę tak myślisz?
Dziewczyna pogardliwie wykrzywia usta.
– Należałoby...
Pojedynek skończony. Nic więcej się o niej z filmu nie dowiemy. Odegrała przed kamerą jedną dramatyczną scenę. Gdyby była aktorką, można by mówić o świetnym epizodzie. Jest pacjentką, prowokowaną do wybuchu uczuciowego i broniącą się przed tą prowokacją. Ale ja, który znam jej twarz wyłącznie z filmu, mam prawo traktować ten epizod w kategoriach sztuki. Zawiera się w nim bowiem prawda drugiego stopnia, prawda odbita przez czyjeś spojrzenie – kamery? reżysera? psychoterapeuty? innych świadków tej sceny? To ważne i chyba korzystne dla terapii, że narkomani występują w filmach, grając samych siebie – dla nas.
Christiana F. podyktowała do mikrofonu swoją relacje, przemieniła swoje życie w dramat, wykreowała je tym samym, i może udało jej się uzyskać trwalszy dystans niż ten, który mogła osiągnąć za pomocą narkotyku – dystans prawdziwie twórczy. Filmy kręcone z udziałem „ćpunów” również w jakimś stopniu ujmują ich życie w kategorie zapisu, fabuły, dramatu. To może sprzyjać leczeniu (choć nie musi). A widz, przyglądając się ich twarzom, może odczuć katarktyczną ulgę.
Na ile kino przyczyniło się do stworzenia mitu Monaru? Trudno sprawdzić, jak jest naprawdę. Trzeba uwierzyć Koterskiemu, że to małe, izolowane społeczeństwo rzeczywiście przygotowuje narkomanów do znoszenia ciężaru zwyczajnego życia społecznego, łącznie z całą jego nudą, podłością i ubóstwem.
W filmie Przyszłość przedłużone sceny prac gospodarskich – rozbiórki starego budynku, pielenia, toczenia beczek, karmienia świń, pestkowania śliwek na kompot – mają w sobie pewną ostentację. Proste czynności zmontowano w rytmie monotonnym, przechodzącym nieśmiało w crescendo. Czy stały się przez to symbolem? Nie, to jest przekorny patos. Rodzaj efektu, który stał się specjalnością Koterskiego od czasu jego błyskotliwego debiutu Naprzód.
Prace narkomanów w głoskowskim gospodarstwie filmowane są tak, jakby były fragmentem jakiejś kampanii. Ujęcia monumentalizujące kojarzą się z socrealistycznymi poematami filmowymi na cześć pracy, z „walką o nowego człowieka”. Jest to jednak nawiązanie ironiczne, sprowadzające dęty symbolizm na ziemię. Narkomani pracują nie dla idei, lecz dla siebie. Ze świń będą mieli mięso, ze śliwek kompot. I wtedy może zaznają tego, czego nie udało im się odczuć w społeczeństwie: celowości pracy, sensu przezwyciężania bezwładu.
Tadeusz Sobolewski
–13–
Wybrane wideo
-
O PROGRAMIE APF, dr Rafał Marszałek
-
POLSKIE KINO PRZEDWOJENNE, dr Rafał Marszałek
-
„Zimowy zmierzch” i „Zagubione uczucia” jako przykłady Odwilży w...
Wybrane artykuły
-
„Musiałem udawać wariata” z Tadeuszem Chmielewskim rozmawia Piotr Śmiałowski
Piotr Śmiałowski
„Kino” 2008, nr 3, s. 42-45