Artykuły

„Kwartalnik Filmowy” 1997, nr 18, s. 99-104


Poza dosłownością

Jerzy Uszyński

Czym jest Iluminacja Krzysztofa Zanussiego? Film, który dwadzieścia pięć lat temu zaskakiwał – i do dziś zaciekawia – dość niezwykłą (jak na polskie kino) formą. Film, który nie mieścił się w żadnym z nurtów tematycznych ani nie nawiązywał do żadnego z chętnie eksploatowanych przez ówczesne kino polskie stylów.

Zanussi daleki był od tzw. małego realizmu, modnych, obyczajowych fabuł o dniu dzisiejszym, choć przy powierzchownym odbiorze jego opowieść o Franciszku Retmanie mogła kojarzyć się właśnie z takimi konwencjonalnymi historyjkami, podpartymi statystycznym prawdopodobieństwem. Unikał również tzw. społecznego zaangażowania (to drugi, w tym okresie tylko postulowany, obszar kinematograficznej penetracji), choć z pozoru stworzył utwór bliski niektórym filmom dokumentalnym, opisującym uciążliwą rzeczywistość realnego socjalizmu.

Mimo oszczędnej, powściągliwej, pozornie zgrzebnej narracji jego film, może ze względu na rozmach myśli, sytuował się raczej obok najlepszych dzieł wcześniejszej Szkoły Polskiej lub tych utworów z lat sześćdziesiątych, w których wiedziono wielkie spory z Historią. Jednak w Iluminacji, w odróżnieniu od nich, historia, historiozofia, filozofia społeczna, jako – paradoksalnie – noszące znamiona (politycznej?) aktualności, były nieobecne. Ten obszar refleksji niezbyt uniwersalnej, ograniczonej i obarczonej ryzykiem zależności od panujących opinii, zastąpiła filozofia poznania.

Zanussi podjął w Iluminacji próbę stworzenia eseju filmowego, do dziś zresztą wyjątkową w kinie polskim. Epizodyczna struktura filmu, przypominającego notes współczesnego intelektualisty, miała podkreślać istotność zadawanych pytań i całą niepewność cząstkowych odpowiedzi. Wprowadzenie elementów różnych form gatunkowych (inscenizacja, dokument, komentarz naukowy lub oświatowy) pozwalało na wewnętrzną ironię, na zdynamizowanie wypowiedzi, na podważenie stereotypów (kryjących się w każdej „ortodoksyjnej” formie). Gatunkowe silva rerum nie oznaczało jednak braku dyscypliny; czasami odnosiło się wrażenie, że reżyser celowo tłumi „atrakcyjność” pewnych scen, by przypadkiem nie naruszyły rygorów całego wywodu.

Zanussi jawi się ze swoją Iluminacją jako samotnik w pejzażu polskiego kina. Nie miał poprzedników. Nie miał – i do dziś nie ma – następców (mimo że był opiekunem artystycznym wielu początkujących reżyserów). Sam również zarzucił styl filmowego eseju, przynajmniej w takim kształcie, jaki wówczas zrealizował.

99 –

Tymczasem jego film wcale się nie zestarzał, nadal niepokoi swoimi pytaniami, nadal intryguje niekonwencjonalną formą. Może po tylu latach zaciekawia nawet bardziej niż kiedyś. Bowiem to nie w wygłaszanych na ekranie kwestiach (esej filozoficzny), nie w losach bohatera (fundament współczesnego kina fabularnego), ale w filmowej konstrukcji zawiera się pewna wizja świata i dylematów dzisiejszej kultury. Może warto więc zwrócić uwagę na kilka spraw.

Tytuł będący terminem zaczerpniętym z pism Świętego Augustyna oraz jego eksplikacja przez profesora Tatarkiewicza stanowiąca swoisty prolog sugerują na początku, że będziemy mieli do czynienia z wywodem, który dotyczy raczej sfery idei niż życia. Z tematem trudnym, wymagającym przygotowania intelektualnego. Z trybem przypuszczającym eseju, a nie z oznajmującym trybem opowieści. To z pewnością prawda, ale tylko w części. Zanussi nie zamierzał schlebiać widzowi masowemu. Ale nie jest prawdą, że stworzył film dla krytyków lub dla nielicznych wtajemniczonych, którzy w hermetycznej dyskusji o naturze prawdy i ludzkiego poznania są w stanie zająć własne stanowisko. Może nawet odwrotnie. Ukazał w nim swoistą nieprzystawalność refleksji do materii życia. Odsłonił „niewydolność” współczesnej kultury (nie tylko nauki), która nie daje człowiekowi satysfakcjonujących odpowiedzi na podstawowe pytania o jego miejsce w świecie. I to w Iluminacji jest najciekawsze. W tej zaś kwestii nie tylko intelektualiści mają jakieś intuicje.

Zastanawiałem się, czy udałoby się jednym zdaniem (jak często wymagają hollywoodzcy producenci) opowiedzieć, o czym właściwie jest Iluminacja. Czy udałoby się zawrzeć w tym zdaniu zarys treści i sugestię dotyczącą formy filmowej? Po kilku karkołomnych próbach doszedłem do takiego oto sformułowania:

Iluminacja to opowieść o Franciszku Retmanie – rocznik 1944, wzrost 176 cm, waga 66,2 kg – który poszukiwał sensu; stanął oko w oko z zagadką istnienia kosmosu, z tajemniczym fenomenem życia, wreszcie z własną egzystencją, w końcu nie znalazł odpowiedzi na żadne z dręczących go pytań, lecz spróbował żyć dalej.

Bohaterem eseju o rozterkach współczesnego człowieka myślącego jest chłopak z prowincji, który trafia na studia do Warszawy. Już w pierwszych scenach reżyser proponuje, byśmy spojrzeli na bohatera jak na przypadek kliniczny: mierzy go i waży na naszych oczach, bada tętno i iloraz inteligencji. To jeden z tysięcy „przypadków”, jakie co roku stają przed komisjami egzaminacyjnymi wyższych uczelni. Typowość i niepowtarzalność, masa ludzka i indywiduum – jeden z obszarów napięć, jakimi żyje kultura XX wieku.

Przyjrzyjmy się dokładniej budowie tej sekwencji, bowiem kryje się w niej pewna metoda. W serii statycznych planów następuje prezentacja: Retman w planie ogólnym, detal głowy, detal ręki, detal nogi. Retman mierzony i ważony, odpowiada na pytania. Czasem informacji udziela komentator z offu lub lekarka znajdująca się – w domyśle – gdzieś koło bohatera. Po szybkiej zmianie planów nagle pojawia się dłuższe ujęcie w gabinecie psychologa: Franciszek w skupieniu wodzi rysikiem po szablonie, starając się nie dotknąć jego krawędzi, później ustawia w pionie kreskę na wizjerze, a jego nieco podenerwowany głos ponagla osobę sterującą urządzeniem. Reportażową, dokumentalną zbitkę ujęć zastąpiła inscenizacja, opis behawioralny ustąpił psychologii. To tak, jakby

100 –

z kilkunastu typowych dla badań lekarskich sytuacji reżyser wybrał jedną i rozbudował do wymiaru epizodu. Wtedy dopiero ujawnił, że statystyczny „przypadek” coś czuje, myśli – jest ludzkim indywiduum. Ironiczne napięcie wprowadza w tej scenie informacja lekarza, że bohater wykazuje nadprzeciętną inteligencję i wszechstronne uzdolnienia. Czy to, co stanowi treść naszego człowieczeństwa, można zmierzyć?

Następna sekwencja ma podobną strukturę. Maturzyści pozują do zbiorowego zdjęcia. Bliski plan świadectwa maturalnego Franciszka Retmana. Łąka pod miastem jak z obrazów Chełmońskiego; powolny przejazd – i wśród traw odnajdujemy rozmarzonego bohatera. Ostre cięcie na bramę Uniwersytetu Warszawskiego. I dopiero po tych szkicowych zbitkach następuje cała etiuda z egzaminu na wyższą uczelnię. Członków komisji szczególnie interesują powody, dla których przyszły student wybrał fizykę doświadczalną. Franciszek pełen wahania, jakby wstydząc się swoich „nienaukowych” odpowiedzi, mówi, że zdaje na ten wydział, gdyż interesuje go wiedza pewna, jednoznaczna. Ten fragment rozmowy z komisją wyraźnie przekracza konwencję egzaminu, choć zdawałoby się, że rutynowe pytanie o motywy wyboru studiów wywoła banalną odpowiedź. Znów zderzenie typowej, powtarzalnej sytuacji z niepowtarzalnością indywidualnej reakcji, dyskretnie ujawnionej w swoistym „krygowaniu się” bohatera.

Dzięki żonglerce rytmem montażu Zanussi zręcznie tworzy wrażenie przypadkowości. Tyle rzeczy można opowiedzieć o bohaterze: o środowisku, z którego pochodzi, o prowincjonalnej szkole, która dobrze go jednak przygotowała do studiów i wzbudziła głód wiedzy, o sennym miasteczku, gdzie główną rozrywką są zabawy na błoniach. To przypadek, że rozwinięto akurat epizod egzaminacyjny, zamiast streścić go w pojedynczym ujęciu Franciszka rozwiązującego przy tablicy matematyczne równanie. Rolą filmowca jest jednak odnaleźć sens w pozornie przypadkowych zdarzeniach.

Zanussi zastosował tu pewną procedurę, którą konsekwentnie powtórzy niemal we wszystkich scenach filmu. Z równym powodzeniem posłuży ona opisowi duchowych wędrówek bohatera, jak i scen miłosnych, intelektualnych dyskusji, jak i życiowych perypetii. Najpierw więc kilka ujęć typizujących, krótkich, bez dialogu, lub zawierających bezosobową informację – reżyser łowi problem w gąszczu powtarzalnych sytuacji. Wreszcie decyduje się na jedną z nich. I wtedy ujawnia skomplikowaną interakcję, wieloznaczność psychologicznych motywacji, które stoją za zachowaniami osób. Ta gra wymaga nieustannej czujności widza. To prawda, że ludzkie życie można sprowadzić do stereotypu (Iluminacja opowiada w zasadzie o ciągu dość banalnych wydarzeń w życiu dwudziestokilkuletniego mężczyzny). Zarazem to jednak nieprawda, że życie jest tożsame ze stereotypem. Zakres tego, co jesteśmy w stanie dostrzec w otaczającym świecie, zależy od umiejętności obserwacji.

Te intuicje bliskie są naturze kina dokumentalnego. Kieślowski (niemal rówieśnik Zanussiego) jako pierwszą powinność filmowca uznał pokorę wobec rzeczywistości. Poszukiwanie prawdy o rzeczach samych, prawdy ukrytej pod powierzchnią ich wyglądu (często sfałszowanego przez propagandę). O ile jednak postulat Kieślowskiego, podjęty przez liczną grupę znakomitych polskich dokumentalistów lat siedemdziesiątych, odnosił się raczej do sfery życia społecznego, o tyle Zanussi przyjął podobną postawę w odniesieniu do problemów bar-

101 –

dziej uniwersalnych, filozoficznych, zdawałoby się: abstrakcyjnych, „nierzeczywistych” – w potocznym rozumieniu tego słowa. To zresztą do dziś czyni z Iluminacji film wyjątkowy.

Iluminacja to opowieść o poszukiwaniu sensu życia, sensu istnienia. I o nieskuteczności wysiłków, jakie podejmujemy (od czasów Świętego Augustyna i dawniej), by uzyskać satysfakcjonującą odpowiedź na nurtujące nas pytania. Franciszek Retman, opowiadając o teorii Big Bangu, nie odkryje przed nami zagadki kosmosu. Uczestnicząc w operacji otwartego mózgu, nie zgłębi tajemnicy człowieczeństwa. Odwiedzając klasztor kamedułów, nie dowie się, czym jest metafizyka, inny wymiar tego samego świata, w którym jesteśmy zanurzeni. Zaś żyjąc w tym świecie, nie nauczy się nawet, jak żyć powinien. W odróżnieniu od wielu innych ludzi bohater nie ustaje jednak w poszukiwaniach odpowiedzi.

Właściwie bohater próbuje zmierzyć się z problemami, które ludzie myślący (intelektualiści) stawiają sobie od zawsze. Sformułowane są w języku XX stulecia, lecz ich istota pozostaje ta sama. A jednak brzmią one inaczej. Są niepowtarzalne. Odmienił je kontekst epoki – duch czasów. Co dziwniejsze, nas – widzów – interesuje w nich właśnie to, co partykularne, a nie to, co uniwersalne. Od apodyktycznej prawdy (wszystko jedno jak głębokiej, odkrywczej) wolimy to, co jeszcze nierozstrzygnięte. Wbrew bohaterowi, który za wszelką cenę zamierza zaspokoić swój głód jednoznaczności, cała struktura filmowej opowieści zdaje się podążać dokładnie w odwrotnym kierunku. Iluminacja to opowieść ironiczna.

Jest w filmie taki ciąg sekwencji: na tle zdjęć kosmosu słyszymy wykład o początku wszechświata, o fizycznej teorii Big Bangu. Po chwili okazuje się, że tę opowieść, piękną jak baśń, snuje Franek siedząc z dziewczyną przy stole. Nagle ona przerywa mu pytaniem: A pod jakim znakiem zodiaku ty się urodziłeś? Proza życia zderzona z poezją nauki? A może odwrotnie: proza nauki (choć baśniowo brzmiąca) zderzona z poezją życia, z ulotną chwilą bliskości dwojga zakochanych. Aby pogłębić naszą konsternację, reżyser dodaje zaraz potem sekwencję z Cyganką, która wróży Frankowi przyszłość. Ten słucha wieszczki z tym samym skupieniem, jakie towarzyszy mu podczas laboratoryjnych eksperymentów.

Motyw Cyganki powróci – dosłownie na mgnienie oka – podczas wynurzeń profesora Biruli-Białynickiego na temat fenomenu czasu. Przypuszczenie znanego naukowca, że czas niekoniecznie musi mieć linearny przebieg i może być czymś zupełnie innym, niż tego doświadczamy zmysłami, w pierwszej chwili brzmi jak herezja. Jak piękna baśń. To jednak mieści się jeszcze w naszych wyobrażeniach na temat hipotezy naukowej. Co jednak myśleć o stwierdzeniu, że być może niektórzy ludzie mają dar widzenia przyszłości? To już w potocznym doświadczeniu – nawet jeśli korzystamy z usług Cyganki – zakrawa na fantazję. Czyżby paradygmat nauki współczesnej (ukształtowany w XIX stuleciu i obowiązujący do dziś bez większych zmian) i wpisany weń postulat wiedzy pewnej, jednoznacznej, legł w gruzach? I to w czasach, kiedy owa nauka – sądząc po praktycznych rezultatach jej zastosowań – święci największe triumfy?

W innym miejscu pojawia się krótka scena, która jest wizualną metaforą tego wątku. Franek ogląda pod mikroskopem układ linii na swojej dłoni. Przy

102 –

pomocy aparatury naukowej usiłuje odgadnąć swoje przeznaczenie. W okularze przyrządu widzi tylko powierzchnię skóry, za to w głowie kłębi mu się tysiąc myśli (seria migawkowych zdjęć). Z tych obrazków – gdyby ktoś odnalazł właściwy szyfr – udałoby się może ułożyć wzór jego losu. Niestety, jego życie pozostanie dlań tajemnicą.

Podobnych „ciągów tematycznych” można odnaleźć w Iluminacji wiele. Reżyser poddaje próbie naszą skłonność do uproszczeń. Za każdym razem Franciszek, główny bohater, w zmaganiach z chaosem własnego życia poszukuje jednoznaczności, punktu, z którego jednym spojrzeniem ogarnie całość. Tymczasem reżyser w każdej kolejnej sekwencji zdaje się nam przypominać, że najciekawsze jest właśnie to, co wymyka się jednoznacznym definicjom. Zanussi-racjonalista (przynajmniej takim jawi się w swoich wypowiedziach) – nie neguje tych usiłowań, nie podważa porządku nauki, raczej intuicyjnie konfrontuje go ze spojrzeniem artysty, wpisanym w strukturę scen. Z poznaniem nie tak pewnym, lecz może bardziej płodnym, twórczym.

W późniejszych filmach Zanussiego ta postawa nie będzie już tak klarowna. Czyżby, w odróżnieniu od Franciszka Retmana, autor znalazł już swoją odpowiedź na część nurtujących go wcześniej pytań?

103 –

Zastanawiałem się, dlaczego mogę dziś oglądać Iluminację – film z założenia trudny – bez większego wysiłku percepcyjnego, dlaczego mnie nie nudzi, ale też dlaczego mnie nie paraliżuje, nie obezwładnia myślowo. Sądzę, że jego głównym atutem jest pewna szkicowość – brak dosłowności. Być może to, co na początku lat siedemdziesiątych wydawało się jeszcze nowością w sferze filmowej narracji, stało się dziś (w epoce pilota, za pomocą którego skaczemy z jednego programu telewizyjnego na drugi, reklam i wideoklipu) obowiązującym standardem. Po prostu przywykłem do takiej formy przekazu. Ale to chyba tylko część prawdy. Wiele z tych „szkicowych” gatunków, z jakimi stykam się na co dzień, po prostu mnie drażni.

Z drugiej strony, Iluminacja sprawia wrażenie utworu niesamowicie spójnego, podporządkowanego nadrzędnej idei. Mimo nietypowego tematu, można ją opowiedzieć jednym zdaniem, streścić – na wzór hollywoodzki – w krótkiej eksplikacji.

To połączenie swobody wypowiedzi z uporządkowaniem płaszczyzny dyskursu czyni film tak intrygującym. Nie zniewala nas on dydaktyczną, moralną lub fabularną tezą. Odwrotnie, akcentuje właśnie zwodniczość wszelkich tez. Pozwala w swobodnej wędrówce myśli i grze skojarzeń snuć własne rozwiązania. A zarazem jest w nim jakaś niezgoda na chaos, brak przyzwolenia na to, by pochłonął nas nurt wydarzeń, niechęć do prostego opisu („opisywactwa”), który zwykle usprawiedliwia się banalnym stwierdzeniem: takie jest życie. To tak, jakby reżyser zdobywszy nasze zaufanie, że wie o świecie tyle, co przeciętny widz (lub co najwyżej tyle co protagonista), niezauważalnie podnosił poprzeczkę.

A może to po prostu tylko czysty opis – na jakimś głębszym poziomie – paradoksów współczesnej kultury. Poszukiwanie prawdy, jednoznaczności i świadomość ograniczeń naszego poznania. Potęga naszej wiedzy (nie tylko naukowej) i dziwne, życiowe nieusatysfakcjonowanie – jakby owa wiedza przynosiła tylko połowiczne rezultaty, nie przekładała się na praktykę życia. Wielość wzorów zachowań, stylów życia i jakaś wewnętrzna niezdolność wyboru. O tym mówią perypetie bohatera, temu służy szkicowa, ironiczna struktura opowieści, w której jednak autor z żelazną konsekwencją dba o to, by (szanując czas i inteligencję widza) postawić pytania we właściwy sposób.

W Iluminacji nie pada nigdzie termin: kryzys kultury. Ale to chyba jest głównym tematem filmu. Kryzys w wymiarze uniwersalnym – może dlatego reżyser unika „politycznej” aktualności. Kryzys, który w jednakowym stopniu dotyczy lat siedemdziesiątych, jak i dziewięćdziesiątych. Podejmując ten wątek, Zanussi nie jest wśród twórców wyjątkiem. Ostatnio, wraz z modą na postmodernizm, nastąpiła nawet jakby pewna eskalacja podobnych zainteresowań. W jednym wszakże Iluminacja różni się – takie odnoszę wrażenie – od innych filmów i bardziej przylega do lat, w których powstała, niż do czasów dzisiejszych. Mianowicie w tym, że traktuje problem kryzysu w kategoriach dramatu egzystencji – odpowiedzią na chaos nie jest gotowa prawda, lecz jej poszukiwanie. Dziś zbyt często mamy już gotowe odpowiedzi albo akceptujemy chaos jako naturalny stan istnienia.

Jerzy Uszyński

104 –

Wróć do poprzedniej strony

Wybrane wideo

  • O PROGRAMIE APF, dr Rafał Marszałek
  • ZWIĄZEK POLSKIEJ SZKOŁY FILMOWEJ Z KINEM ŚWIATOWYM, prof. Alicja Helman
  • Odwilż październikowa i jej wpływ na rozwój kinematografii w Polsce
kanał na YouTube

Wybrane artykuły