Artykuły

 „Kino” 1979, nr 2, s. 8-11

 

Robię filmy, które sam chciałbym zobaczyć.

 Rozmowa z Andrzejem Wajdą

Małgorzata Dipont

MAŁGORZATA DIPONT: W ciągu pierwszych trzech tygodni po premierze na trzech warszawskich ekranach film Bez znieczulenia miał bardzo wysoką frekwencję. Warto dodać, że kina te usytuowane w różnych częściach miasta, przyciągały widownię z różnych środowisk. Z pewnością cieszy to Pana?

ANDRZEJ WAJDA: To, że publiczność przyszła oglądać film i że jest to publiczność reprezentująca różne środowiska, potwierdza tylko moje przekonanie, że należało taki film zrobić. Od samego początku rozumiałem, a może tylko przeczuwałem, że taki temat jest pożądany, że wisi jakby w powietrzu. To przeczucie potwierdzają też listy, jakie otrzymuję. Jest ich więcej niż kiedykolwiek, a w końcu realizuję filmy już dwadzieścia trzy lata. Znaczyłoby to, że ludzie w jakiś sposób identyfikują się z sytuacją, może sami mają kłopoty natury osobistej, a może poruszają ich problemy związane z działalnością zawodową i szukają odzwierciedlenia tej sfery życia na ekranie. Oczywiście, rzadko spadają na kogoś równocześnie wszystkie nieszczęścia, ale to jest prawo filmu, prawo wszelkiej sztuki.

M.D.: W tym pierwszym okresie życia filmu na ekranie pojawiło się również wiele recenzji. Są to oceny, trzeba przyznać, różnorodne. Po stronie zarzutów wpisano m.in.: wrażenie wykrętności, łatwą i niefortunną konstrukcją dwóch antagonistów, banalny i nieprawdziwy scenariusz, w którym pomysłu starczyło tylko na jedną rolę. Po stronie zalet wymienia się m.in.: cenny dla kina polskiego nurt konstruktywnego krytycyzmu, znakomitą rolą pierwszoplanową, która nie jest odosobniona na ekranie. Czy zechciałby Pan ustosunkować się do tych opinii?

A.W.: Przede wszystkim jestem wzruszony faktem, że zamanifestowała się różnorodność ocen, bo przy okazji Człowieka z marmuru czytałem wyłącznie opinie jednostronne. No cóż, recenzenci sobie nawzajem odpowiadają na postawione zarzuty, nie chciałbym więc w to głębiej wnikać. Nie mogę się wszakże zgodzić z tym, że konflikt jest nieprawdziwy czym w takim razie wytłumaczyć obecność widowni w kinach? Zygmunt Kałużyński znalazł wprawdzie na to pytanie odpowiedź, mówi, że umiem robić filmy. Może i tak, ale wielu ludzi umie robić filmy, których nikt nie chce oglądać. Z recenzji Zygmunta Kałużyńskiego wynika, że jest to jeden z najbardziej nieudanych filmów, jaki powstał w Polsce, takich zarzutów nie czytałem przy okazji żadnego utworu. Inna sprawa, że Kałużyński dostatecznie zdyskwalifikował się jako krytyk recenzją z Popiołu i diamentu, żebym specjalnie miał się przejąć tym, co pisze teraz.

Jednak wszystko, co tu powiedziałem, nie znaczy, żebym nie rozumiał ewentualnych słabości tego filmu. Bardzo wnikliwie obserwuję swoje filmy. Później, w konfrontacji z widzami, a sam jestem widzem, przyglądam się im na nowo, zastanawiam się, gdzie popełniłem błąd. Wydaje mi się, że ten film jest konsekwentny, może nawet bardziej konsekwentny niż inne; nie został błyskotliwie zrealizowany, ale w moim przekonaniu temu tematowi nie było to w ogóle potrzebne. Nie

9

starałem się poszukiwać żadnych wyrazistych przenośni, żadnych symboli; uważałem, że tę historię trzeba opowiedzieć skromniej, zwyczajnie. Dlatego jest to film tak bardzo dialogowy: szkoda, że ci, którzy atakują scenariusz, nie zwrócili uwagi na to, jak dobrze napisane są dialogi. Wydaje mi się, że antagoniści filmu odrzucają go w całości i to mnie jakby mniej dotyka. Gdyby coś akceptowali, a co innego odrzucali, byłaby jakaś płaszczyzna rozmowy.

M.D.: Czy nie zastanawia Pana, że w wielu recenzjach przeciwstawia się filmowi Bez znieczulenia Pana poprzedni film Człowiek z marmuru, jako przykład dzieła wybitnego?

A.W.: Tego się mogłem spodziewać, zawsze tak jest, że po pewnym czasie opadają namiętności, a zostają fakty. Faktem zaś jest, że Człowiek z marmuru, film być może niedoskonały, przedstawia dwie sprawy w polskim kinie raczej przedtem nieznane. Pokazał bohatera, robotnika, murarza; powstał portret bez inteligenckiego sentymentalizmu i paternalizmu. Birkut pojawił się jako człowiek w pełni świadomy swej tożsamości, świadomy własnego losu, który sam kształtuje. A druga sprawa to kontynuacja, ciągłość dziejów Polski. Polska nie zaczęła się wczoraj ani od dziś, jej rzeczywistość ukształtowana po drugiej wojnie światowej, przechodziła przez różne etapy, zakręty, trudności. Film otworzył jakby ten temat, zaczęto o nim mówić, różnie go interpretować. Bo Człowiek z marmuru nie pretenduje do tego, by być jedyną interpretacją lat pięćdziesiątych.

M.D.: Na ostatnim festiwalu w Gdańsku po projekcji filmu Bez znieczulenia, a jeszcze przed przyznaniem mu Grand Prix, określił Pan ten utwór, pół żartem pół serio, jako współczesną Annę Kareninę, à rebours. Podtrzymuje Pan obecnie taką interpretację?

A.W.: Tak, bo uważam, że takie ujęcie postaci, zresztą dość obce naszej tradycji, czyni wyrazistszym ów wątek osobisty. Niewielu recenzentów się tym zainteresowało od strony psychologicznej. Krytyka, jak to zwykle u nas, skupiła się głównie na sprawach politycznych, ideowych. A dla mnie zrealizowanie filmu tylko z powodów politycznych jest czymś nie do przyjęcia. Chcę opowiedzieć jakąś historię, która byłaby wzruszająca, która dotyczyłaby różnych ludzi, ich trosk, ich przeżyć. To nieprawda, że naszą główną namiętnością jest śledzenie takich czy innych „układów”. Ludzie żyją także życiem wewnętrznym, ich charaktery są godne przedstawienia na równi z ich uwikłaniami natury społecznej. Zwłaszcza że charakter określa postawę człowieka, zarówno w tym, co prywatne, jak i w tym, co publiczne.

M.D.: Bohaterem filmu jest dziennikarz. Na ile jest to postać fikcyjna, na ile czerpie cechy osobowe z autentycznego modela? Czym motywuje Pan taki wybór zawodu bohatera?

A.W.: Nie posługiwaliśmy się żadną konkretną postacią, chociaż posługiwaliśmy się konkretnymi słowami. Na przykład pewna część wypowiedzi bohatera w programie telewizyjnym pochodzi z wywiadu Ryszarda Kapuścińskiego, opublikowanego w książce z serii Express reporterów. Te wypowiedzi wydały się nam bardzo charakterystyczne dla bohatera takiego jak nasz, chociaż poza tym nie ma żadnych cech ani Kapuścińskiego ani innej autentycznej postaci. Pomysł scenariusza tego filmu wywodzi się nie od postaci, lecz od pewnej idei: idei pokazania człowieka, na którego spada równocześnie zbyt wiele nieszczęść. Dokonuje się to w wieku przełomowym, wieku, który daje poczucie siły, pewności siebie. Ale w tym wieku pojawia się też potrzeba wewnętrznego rozliczenia z tego, co się dotychczas zrobiło. Zarysowana została więc sytuacja psychologiczna i moralna, a potem stworzyliśmy bohatera, który mógłby ją ucieleśnić na ekranie. Zawód dziennikarza po prostu bardzo pasował do kogoś, kto wiele podróżuje, a więc ma możliwość odniesienia własnych problemów i doświadczeń do innych warunków życia. To wszystko stanowi jego siłę, która, jak się okazuje, jest również jego słabością.

M.D.: Bez znieczulenia to film w Pana dorobku odmienny od dotychczasowych, daleki od wielkiego nurtu rozrachunkowego z przeszłością. Odmienny także w stylu, ekspresji. To już inne kino. Jak Pan sam sytuuje Bez znieczulenia  we własnej twórczości?

A.W.: Każdy, kto odnosi jakieś sukcesy, staje przed decyzją wycofania się. W momencie, gdy zrozumiałem, że udało mi się coś opowiedzieć na temat „rozrachunkowy”, jak pani to nazywa, zwłaszcza zaś na temat wojny, porzuciłem te zainteresowania. Kiedy zrealizowałem kilka adaptacji literackich, czułem, po Ziemi obiecanej, że to już próg, którego nie powinienem przekraczać. I Smuga cienia to potwierdziła. Porzuciłem więc ten wątek, on się oczywiście będzie jeszcze od czasu do czasu pojawiał, ale… to już odpływa ode mnie. O ostatnim moim filmie myślę, że jest początkiem czegoś nowego, przed czym stoję także i w sferze formy, stylu, środków ekspresji. To jest kierunek, w którym chciałbym iść.

M.D.: Powiedział Pan kiedyś, że tym filmem zbliża się Pan do tego, czym interesują się i co realizują młodzi. Czy to wyznanie można odczytać jako program?

A.W.: Tak. Właśnie w pokoju, w którym teraz rozmawiamy, przed sześciu, siedmiu laty zawiązał się nasz zespół. Przyszli młodzi ludzie, którzy w moim głębokim przekonaniu, realizując swoje filmy, powinni byli mnie naśladować. W końcu byłem reżyserem, który przeszedł już długą drogę, a oni dopiero zaczynali. Po siedmiu latach sytuacja się odwróciła, to ja zbliżam się do ich myślenia, ich sposobu widzenia. Oczywiście, nie wyrzekam się nazwiska, doświadczenia i dorobku. Myślę jednak, że dobrze się stało, że jestem po tej stronie, a sądzę, że nie jestem odosobniony. Zresztą do takiej konkluzji doprowadziły mnie własne doświadczenia, własne przekonanie. Kino liczy się jako projekcja rzeczywis-

10

tości, tego, co się dzieje dziś, tu. I takie kino, myślę, jest najbardziej potrzebne. Nie komuś w ogóle, tylko nam, mnie. Będę się starał robić takie filmy. Chcę iść w tym kierunku.

M.D.: Temat współczesności, tylekroć postulowany, zarysował się nareszcie w polskim kinie i to znaczącymi dziełami, z których kilka przynajmniej należy do wybitnych. To jest już fakt niezaprzeczalny. W jakim, Pana zdaniem, kierunku powinien się ten nurt rozwinąć?

A.W.: To, że w polskim kinie pojawiło się ostatnio kilkanaście filmów współczesnych, nie jest zbiegiem okoliczności, a nawet niekoniecznie jest odpowiedzią na ogólnikowe wołanie o ten film. Przecież postulaty tematu współczesności nie precyzowały, o jakie filmy chodzi. Była w tym jakaś potrzeba publiczności i filmowcy tę potrzebę odkryli, coś zaproponowali.  To „coś” bywa krytyczne, niekiedy drażniące, ale zawsze związane z doświadczeniem współczesnym, prawdziwe. Co dalej? Trzeba się zastanowić. Jeżeli zdarzał się w tych filmach obraz człowieka tłukącego głową o ścianę, a ściana nie ustępuje, to myślę, że nie trzeba powtarzać tego motywu. Idźmy dalej! Trzeba szukać innych dróg, tworzyć bohaterów, którzy stawiają na swoim, realizują swoje marzenia i plany, którzy wychodzą zwycięsko wbrew innym. Wydaje mi się, że takie postacie powinny się pokazać na ekranie.

M.D.: Czy sądzi Pan, że temat współczesny sprzyja usytuowaniu się naszej twórczości w świecie?

A.W.: Zbliża nas do kina światowego na pewno. Warto nam produkować tylko takie filmy, których nikt za nas nie zrobi. Adaptację literatury możemy kupić od innych, podobnie jak komedię muzyczną czy western. Są jednak filmy, które musimy realizować sami. Kinematografia radziecka święci dziś triumfy właśnie dzięki filmowi współczesnemu, ale nawet tak mała kinematografia jak węgierska jest znana poprzez oryginalne filmy, które Węgrzy robią o sobie. Trudno się przeciwstawić na rynku światowym wielkim widowiskom czy sensacjom – te gatunki mają swoich monopolistów, nie prześcigniemy ich. Możemy natomiast odwołać się do tego, czego inni nie są w stanie zrobić. Dlatego zabłysnęła w świecie przed laty Szkoła Polska, pokazała sytuacje, spięcia, losy, których nikt przedtem nie oglądał. Filmy Munka, Kawalerowicza, Hasa, moje to była nasza oryginalność. Dziś zaczynamy wracać na światowe ekrany. Film Krzysztofa Zanussiego Bilans kwartalny zdobył znaczne powodzenie w Stanach Zjednoczonych. Człowiek z marmuru znalazł swojego dystrybutora w Paryżu, na co jeszcze parę lat temu nie mógłbym w ogóle liczyć. Im więcej będziemy robili filmów oryginalnych, naprawdę polskich, tym łatwiej będzie nam odzyskać miejsce na ekranach.

M.D.: Pojęcie odpowiedzialności w odniesieniu do sztuki staje się czasem nieostre, umyka sztywnym normom. Gdzie się zaczyna albo gdzie kończy odpowiedzialność artysty, który kreuje wizerunek rzeczywistości w sposób subiektywny, odwołując się do własnych zainteresowań, własnych emocji?

A.W.: O jednym warto pamiętać. Artysta odpowiada za stworzony przez siebie wizerunek rzeczywistości. Ale nie można traktować sztuki, tego, co ona pokazuje, jako rzeczywistości jedynej. Jest to śmieszne nieporozumienie. Wychodząc z kina, widz idzie do domu, do sklepu, do fabryki, które istnieją poza rzeczywistością ekranową! Gdyby całe nasze życie było przesiadywaniem w kinie, musiałbym prawdopodobnie wziąć to pod uwagę, zmienić punkt widzenia, szukać innych odniesień. To, co pokazuję na ekranie, ma odniesienie do rzeczywistości istniejącej, która nas otacza. Film nie może być odpowiedzialny np. za nieprawidłowe działanie administracji, nie służy zresztą stawianiu precyzyjnych diagnoz, co do działania rozmaitych instytucji społecznych, ani rozwiązywaniu konkretnych problemów. Film powinien pokazywać różne aspekty rzeczywistości i nie widzę powodu, żeby czuć się skrępowanym, jeśli są to problemy trudne, a nawet drastyczne. My się często bardziej obawiamy oddziaływania filmu niż faktycznego istnienia kontrowersyjnych sytuacji. A wiadomo przecież, że pokazanie czegoś w sposób krytyczny niesie rodzaj satysfakcji, rozładowania napięcia.

M.D.: Odżegnując się od adaptacji, sięgnął Pan jednak po literaturę i zrealizował Panny z Wilka na podstawie opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza. Czy zechciałby Pan wytłumaczyć tę decyzję?

A.W.: To był bardzo dawny plan. Od wielu lat myślałem o takim filmie, chciałem go realizować. Wydawało mi się, że rozumiem dobrze ten temat. Czy to się sprawdziło, nie potrafię jeszcze odpowiedzieć. Szczerze mogę powiedzieć jedno: nie chcę się zapędzić do żadnego kąta. Widownia jest, jak się zdaje, zadowolona z moich ostatnich filmów poruszających drażliwe problemy czy to znaczy, że mam robić tylko takie utwory? Nie. Unikam sytuacji, w której byłbym do czegokolwiek zmuszony. Często zdarza się, że ktoś, kto idzie za sukcesem publicznym, dochodzi do tego, że widownia się od niego w końcu odwraca. Właśnie dlatego robię zupełnie inny film. Być może zresztą jest on dziś w jakiś sposób też potrzebny. Po prostu robię filmy, które chciałbym sam zobaczyć na ekranie, a których nie zrobili inni. To jest główna sprężyna mojej pracy. Kto wie zresztą, czy publiczność, która żyje tym samym życiem co i ja, nie rozumuje podobnie, może też chce zobaczyć Panny z Wilka? Coś dziwnego zdarzyło się w Paryżu z Brzeziną – skromny mały film, a przyszły setki tysięcy ludzi. Ten film miał w efekcie większą widownię niż przed laty Popiół i diament

Są dwa momenty, w których reżyser musi mieć natchnienie: kiedy wybiera temat i kiedy wybiera aktorów. Reszta jest wykonaniem, przypomina piłowanie laubzegą. Może wybór Panien z Wilka był podyktowany jakimś irracjonalnym natchnieniem? Może coś z tego będzie?

Rozmawiała Małgorzata Dipont

11

Wróć do poprzedniej strony

Wybrane wideo

  • O PROGRAMIE APF, dr Rafał Marszałek
  • Polskie kino po 1989 roku, prof. Mirosław Przylipiak
  • Początki kina na ziemiach polskich
kanał na YouTube

Wybrane artykuły