Artykuły
"Pleograf. Kwartalnik Akademii Polskiego Filmu", nr 3/2019
W dobrej wierze
Z Bartoszem Bielenią rozmawia Ewa Szponar
Bartosz Bielenia w filmie Boże Ciało, fot. Andrzej Wencel © Aurum Film, źródło: Kino Świat
W filmie Boże Ciało (2019) w reżyserii Jana Komasy twój bohater, chłopak, który udaje księdza, do końca pozostaje dla widza zagadką. Wiemy, że był w poprawczaku, ale nie mamy pewności, dlaczego tam trafił.
W filmie pojawia się pewna sugestia co do jego przeszłości, ale nie skupiamy się na dokumentowaniu winy Daniela, ponieważ nie o to nam w tej historii chodzi. Jego pobyt w poprawczaku i powód, dla którego tam trafił, były nam potrzebne przede wszystkim do tego, żeby ta postać nabrała jakiejś krwi i mięsa. Oczywiście rozmawialiśmy o tym między sobą i nazwaliśmy jego zbrodnię, chociaż nie do końca odpowiedzieliśmy sobie na pytanie, czy działał umyślnie, czy nie. Czy popełnił ją ze szczególnym okrucieństwem? Nie sądzę.
I tak najważniejszy jest skutek jego czynu: ta zbrodnia wisi nad nim i bardzo mu ciąży. Na długo wykluczyła go też z życia w społeczeństwie. Został zamknięty w poprawczaku, poddany przymusowemu odosobnieniu, a w konsekwencji stanął przed koniecznością odnalezienia siebie na nowo. Widzowie są świadkami tego odnajdywania.
Ta niejednoznaczność sprawia, że trudno mieć pewność co do jego motywacji i intencji.
Myślę, że Daniel też do końca nie wie, jakie są motywy jego postępowania i jego intencje. Działa bardzo impulsywnie, podejmuje decyzje tu i teraz, bez specjalnego myślenia o konsekwencjach. Gdy pojawia się problem, rozwiązuje go na bieżąco. Niczego nie planuje. Można się domyślać, że trafił do poprawczaka na skutek takiego samego impulsu, odruchu.
Czy to właśnie ta impulsywność, przypadkowość, trochę w kontrze do psychologizmu, sprawiła, że chciałeś zagrać Daniela?
Odkrywałem jego naturę stopniowo, w miarę czytania scenariusza i śledzenia krok po kroku jego motywów, które uprawdopodabniają tę historię. Wiele tu rzeczy niedopowiedzianych, wiele luk, co potęguje wrażenie obecności, działania pewnego fatum. Jak gdyby ta historia musiała potoczyć się dokładnie tak, jak się wydarzyła. Jakby jej kolejne etapy były niezbędne i niedyskutowalne. Jakby świat robił wszystko, żeby mogła mieć miejsce.
Przed Danielem otwierają się pewne możliwości, a on z nich korzysta.
Nie zastanawia się, nie kwestionuje, tylko chwyta się tego, jakby wychylił się spod tafli wody i łapał oddech. Żeby jakoś utrzymać się na powierzchni. Ujarzmić rzeczywistość, która jest dla niego nieznana – przecież wychował się w zakładzie zamkniętym. Na czas pobytu w poprawczaku przypadły najważniejsze lata jego życia i rozwoju jako osoby, więc po wyjściu na wolność jest jak dziecko we mgle.
Przyświeca mu jakiś cel – poza tym, żeby przetrwać?
Myślę, że po prostu chce dzielić się dobrem. Pewnie czuje, że w ten sposób mógłby odkupić swoją winę, naprawić błędy, dać siebie innym. Inna sprawa, że kiedy zaczyna udawać księdza, ktoś go docenia, jest dla kogoś ważny. Ludzie wreszcie go dostrzegają i słuchają, a jego słowa się liczą. To go upaja, popycha do przodu.
Tylko że oni nie widzą go prawdziwego. Widzą jego maskę, przebranie…
O ile potraktujesz strój księdza jako rodzaj takiej zasłony. Ja w ten sposób o tym nie myślę. Według mnie on wierzy, że jest – czy może być – księdzem, sam się do tego przekonuje. Na początku ma wątpliwości, ale gdy widzi, jak wszystko zaskakuje po pierwszej mszy, brnie w to dalej. Przegląda się w oczach ludzi i pozwala sobie w to udawanie uwierzyć.
Przewrotna figura chrystusowa?
Nie dla mnie. Zresztą bardzo chciałem uniknąć biblijnych skojarzeń. Moim zdaniem, żeby można mówić o Chrystusie, musi być ofiara, odkupienie przez ofiarę, a na to się Daniel nie godzi. Jeśli już mielibyśmy mówić o nim w religijnych kategoriach, nazwałbym go raczej „antychrystem”. Negatywem Chrystusa, kimś, kto się tej ofierze nie poddaje. On się odgryza. Wybiera życie i wolność.
W jego wyborach nie ma poświęcenia? W końcu decyduje się narazić pewnym członkom swojej nowej społeczności w imię jej uzdrowienia.
To raczej czysty zysk. I spory ładunek pychy. Cała ta jego akcja z udawaniem księdza to z jednej strony wołanie o to, żeby być uznanym za człowieka, równoprawnego z innymi, ale z drugiej – chęć, by poczuć się kimś więcej. Jako ksiądz jest brany za przewodnika duchowego, za kogoś, kto ma coś do powiedzenia, kogo decyzje wreszcie mają znaczenie. Ostatecznie jest w tym dużo ego, które nagle eksploduje pod wpływem miłości i uwielbienia, jakie otrzymuje od parafian.
Wygląda więc na to, że grasz postać dość cyniczną.
Nie, cynizmu też tam nie ma. To tak jakby winić kogoś głodnego, że gdy ktoś postawił przed nim talerz pysznej zupy, zaczął ją jeść.
Nie miał wyboru?
Trudno mu się było powstrzymać. Łatwość, z jaką przyszło mu odgrywanie roli, wciągnęła go po prostu.
Wracając do twojego wcześniejszego pytania: złuda biblijności, o której mówiliśmy, może wynikać z tego, że Boże Ciało ma w pewnym sensie strukturę baśni. Światem przedstawionym rządzi fatum. Jakaś niewidzialna siła, o której już mówiłem i która zmusza rzeczywistość, by się jej podporządkowała. Jakby coś miało się w tym miejscu dopełnić. Jakby Daniel był tam przez kogoś wysłany. On pojawia się w tej filmowej społeczności nieomal magicznie, zostaje w nią wprowadzony przez postać Elizy [granej przez Elizę Rycembel]. Ona go wiedzie za rękę, oprowadza. „O, tu jest problem. Tu jesteś potrzebny. Co z tym zrobisz?”.
Można mieć wrażenie, że cała jego historia, w tym doświadczenie z zakładu poprawczego, miała doprowadzić go do tego miejsca. Miał się w nim pojawić i jakoś uleczyć tę społeczność, rozbić bańkę podziału, w której tkwią ludzie, pomóc im rozwiązać ten niemożliwy konflikt. Bo oni się w nim zapętlili, każda ze stron ma argumenty ostateczne, niepodlegające żadnej dyskusji. Dopiero ktoś z zewnątrz, ktoś, kto ma świeżą perspektywę, może nakłuć tę bańkę i wszystko zmienić.
Bartosz Bielenia w filmie Boże Ciało, fot. Andrzej Wencel © Aurum Film, źródło: Kino Świat
Daniel ma wiele do stracenia. Grozi mu powrót do poprawczaka, a tam widmo zemsty ze strony brata jego ofiary.
Gdybyśmy patrzyli na niego przez pryzmat Chrystusa, Daniel powinien uznać, że ta zemsta mu się należy. Mógłby, samotnie leżąc w swojej celi, myśleć: „A może mi się to należy, może powinienem przyjąć ten kielich?”.
A jednak przed nim ucieka.
Boi się. Potwornie boi się kary, bólu, tego, co może go spotkać. Ucieka w kłamstwo, bo je dobrze zna i rozumie. To jest bardzo ludzkie dla mnie. Podobnie jak jego wola życia, która go humanizuje, czyni człowiekiem po prostu. On się kurczowo trzyma życia, chce się bawić, chce być wolny, jak mały chłopiec cieszy się z tego, że ktoś go słucha, uwielbia.
Zobaczyłeś to wszystko, gdy czytałeś scenariusz Bożego Ciała po raz pierwszy?
Nie, to przyszło później. Najpierw przeczytałem po prostu ciekawą historię. Na tyle dobrze napisaną, że stanowiła dobry start do rozmyślań. Kto mówi? Kogo się słucha? Kto w kim się odbija? Ciekawa historia i skomplikowana postać, która zamiast motywacji ma impulsy.
Czy aktorowi teatralnemu, którym jesteś, artyście przyzwyczajonemu do pracy z tekstem, intelektualizowania, z trudem przychodzi granie kogoś, kto jest żywiołem, prostym chłopakiem?
Nad tym pracowałem najciężej i gdy oglądam efekt końcowy, mam wrażenie, że wyszło mi trochę nierówno. Byłaby to jeszcze ciekawsza, jeszcze żywsza historia, gdyby więcej było tego żywiołu. Gdyby udało mi się osiągnąć taki stan, że duchowość bohatera wychodziłaby z miejsca zupełnie nieprzemyślanego, nieokreślonego. Byłaby taka czysta i nienaruszona. Obawiam się, że nie jestem w tym konsekwentny.
Dla mnie – i dla większości krytyków – jesteś absolutnie wiarygodny. Zmieniasz się fizycznie, mężniejesz…
Byłem osiem kilo większy.
… w sensie metaforycznym. Chodziłoby raczej o taką esencję dzikości, prostoty, pewnej pierwotności czy prymitywizmu.
Z mojej perspektywy wygląda to tak, że nie przyszło mi to z łatwością, że nie miałem tego w sobie po prostu. A musiało być fizycznie i pierwotnie, to nie mogła być żadna intelektualna rozkmina. Raz, że Daniel działa na zasadzie impulsu. Dwa, że cała konstrukcja tego człowieka jest zbudowana na jednym wyobrażeniu, w odniesieniu do jednej osoby spotkanej w poprawczaku, czyli księdza Tomasza, którego osobowość i tożsamość Daniel praktycznie kradnie na dzień dobry. Nie mogło w tym być przemyślanych decyzji. Gdyby to było przemyślane, intelektualne, byłoby wyrachowane.
Znasz takich chłopaków jak Daniel? Skąd wziąłeś pomysł na niego?
Jestem z Białegostoku, więc sporo w życiu widziałem, w wielu środowiskach byłem.
To wystarczyło?
Przydały się też wizyty w poprawczakach. Rozmawiałem z wieloma chłopakami, badałem ich środowisko, samą strukturę tej instytucji, miejsca odosobnienia. To mnie bardzo interesowało, mogłem na tym budować moje wyobrażenie postaci i jej rozwoju w ramach jej dość specyficznego świata.
Podpatrywałeś gesty, podsłuchiwałeś sposób mówienia?
Nie chciałem pić z tych chłopaków, nie chciałem kraść ich tożsamości. Bardzo pilnowałem, żeby się nie zapożyczać, tylko od zera, samemu tworzyć moje wyobrażenie o bohaterze. W związku z tym bardziej skupiałem się na obserwowaniu wychowawców, opiekunów, a nawet samych budynków i wnętrz. Zastanawiałem się, jak życie w takim miejscu wpłynęłoby najpierw na mnie samego, a następnie na moją postać. Założyłem sobie, że Daniel nie był zły w punkcie wyjścia, tylko że był tworem swojego środowiska. Że to ziarno dobra tkwiło w nim zawsze, tylko nie miało jak wykiełkować.
Z drugiej strony przemoc wydaje się dla niego całkowicie naturalna.
Ponieważ jest najzwyczajniej w świecie wpisana w jego środowisko. My możemy sobie dywagować na temat emocjonalnych pobudek bohatera, ale w jego życiu nie ma takiej refleksji, jest akcja i reakcja. W poprawczaku przemoc jest prawem. To z jednej strony sprawia, że on jest szczególnie złakniony wartości takich jak przebaczenie, uwaga, miłość. Z drugiej – wie, że przemoc jest jego naturalnym odruchem i się za to wini. Ale jednocześnie nie przestaje działaś impulsywnie.
Jak w scenie po wyjściu z poprawczaka.
Wszystko, co robi po wyjściu, jest bardzo impulsywne. On odreagowuje. Działa bardzo szybko, nawet szybciej, niż myśli.
W Disco polo (reż. Maciej Bochniak, 2015) też budziłeś strach, ale to było utrzymane w konwencji komediowej, przerysowane i obudowane kontekstami. Tu jest większy realizm, pewna psychologiczna nagość.
I fizyczność, ona była niezbędna. Skąd to wziąłem? Nie wiem do końca. Po prostu przyszło, wydarzyło się. W życiu staram się raczej unikać tego typu sytuacji, a tutaj, dzięki swojej pracy, mogłem trochę poeksplorować.
To wyzwalający eksperyment?
Jak każde ekstremalne doświadczenie. Dzięki temu mogę odwiedzać rejony, w które normalnie bym się nie zapuścił.
Przywilej aktora.
Nie jest tajemnicą, że aktorzy kochają grać złe i brutalne postaci. Badanie tych rejonów jest najciekawsze. Grać kogoś dobrego i prawego? Spoko, ale generalnie to jest nudne i ostatecznie nudno się to ogląda. Poza tym w przemocy fizycznej obecny jest ten aspekt totalności – przemoc okazuje się niezaprzeczalna i bezdyskusyjna w momencie, w którym się wydarza. Trudno jest dyskutować z pięścią skierowaną w twój nos czy w szczękę. Albo z czołem, które za chwilę gwałtownie zetknie się z twoją twarzą. Z tym się nie polemizuje, na to trzeba reagować.
I na tym polega główne modus operandi Daniela.
Co paradoksalnie pomaga mu być lepszym przewodnikiem duchowym.
Co masz na myśli?
Ma przewagę nad swoim nowym środowiskiem, bo zna zło od podszewki. Może powiedzieć: „Ja już tam byłem. Widziałem, jak z człowieka uchodzi życie”. A tego się nie da odzobaczyć. To stygmatyzuje na zawsze, zwłaszcza gdy samemu było się tego powodem. Nie widziało się wypadku, tylko samemu było tym wypadkiem. To ciężkie piętno.
Bartosz Bielenia w filmie Boże Ciało, fot. Andrzej Wencel © Aurum Film, źródło: Kino Świat
Rozmawiamy przed polską premierą filmu. Zastanawiam się, jakie będą reakcje publiczności. Nie boisz się, że Boże Ciało zostanie z automatu wpisane w dyskurs antykościelny?
Tylko że my mało zajmujemy się w tym filmie Kościołem. Prędzej religią czy wiarą. Sam też mniej interesuję się krytyką Kościoła, a bardziej przesłaniem, które mogłoby płynąć z Bożego Ciała. Polska jest krajem ludzi wierzących i teoretycznie chrześcijańskie idee mają duży wpływ na nasze życie społeczne. Bardzo ważne są słowa Chrystusa o miłości i wybaczeniu. Nie trzeba daleko szukać, weźmy te najbardziej znane, czyli przykazanie o miłości bliźniego: „Kochaj bliźniego jak siebie samego”. To jest bardzo uleczające zdanie. Dobrze byłoby je dzisiaj przypomnieć, szczególnie tę druga część: „jak siebie samego”, bo to znaczy, że trzeba najpierw przebaczyć sobie i umieć siebie zaakceptować. Dopiero wtedy można przebaczyć i pokochać drugiego człowieka.
W tym przykazaniu streszcza się historia Daniela.
Ono było punktem wyjścia do rozważań o chłopaku, który musi poradzić sobie ze sobą, żeby móc pomagać innym. Trudno tu mówić o krytyce Kościoła, bo Kościół jest jedynie tłem, dekoracją, jakimś kostiumem, który on zakłada. Zresztą w jedynej formie, jaką zna, bo jego wyobrażenie o całej tej instytucji opiera się na jednym niezłamanym idealiście, który pracuje z chłopakami w domu poprawczym.
Akcja Bożego Ciała wbrew pozorom nie rozgrywa się w Polsce 2019 roku, tylko „gdzieś”, w jakimś „miejscu”, które mogłoby znaleźć się gdziekolwiek na świecie. A Kościół nie jest konkretnym „polskim Kościołem”, tylko umownym punktem odniesienia. Jest symbolem władzy, autorytetu, który ma wpływa na to, co się w tym miejscu wydarza.
Trudno jednak, obserwując bolączki Kościoła, do którego wkracza Daniel, nie myśleć o bolączkach polskiej instytucji.
Jeśli z tego filmu płynie jakaś nauka, to taka, że warto patrzeć na ręce swemu pasterzowi.
Przyjrzeć się człowiekowi, który przemawia z ambony?
Zobaczyć go poza kostiumem księdza i poza tym, co go otacza: blichtrem i sceną – bo to jest przecież scena, na której wydarza się rytuał. Rytuał, któremu przewodzi człowiek. Człowiek ułomny, a nie jakaś nieomylna istota.
To stwierdzenie, choć zdroworozsądkowe, pewnie nie dla każdego jest oczywiste.
Życzyłbym sobie, żeby ten film obejrzało wielu wierzących ludzi, a potem poszło na mszę i uważnie przyjrzało się temu, kto kryje się za koloratką. Dla mnie w tej historii nie ma nic kontrowersyjnego, wręcz przeciwnie: wydaje mi się bardzo ludzka. Jeśli wokół filmu wynikną jakieś polemiki, chciałbym, żeby prowadziły do konstruktywnego dialogu o miłości i przebaczeniu.
Uważasz, że artyści mają obowiązek zabierać głos w sprawach publicznych?
Wolałbym, żebyśmy wypowiadali się poprzez sztukę, bo do tego mamy narzędzia, ale jesteśmy po prostu ludźmi i mamy swoje opinie. Jeśli kogoś to interesuje, możemy się nimi dzielić. Grunt, żeby nie występować z pozycji nauczyciela, kogoś, kto wie lepiej, kogoś, kogo zdanie jest jednoznaczne, kogoś, kto uważa, że ma monopol na prawdę. Zauważam tu pewien paradoks: gdy artyści wypowiadają się przez sztukę, są w stanie wyobrazić sobie i uskutecznić przyjmowanie różnych perspektyw, a w życiu jakoś trudniej nam to przychodzi.
Słowa kluczowe: Bartosz Bielenia, Jan Komasa, Boże Ciało, aktorstwo filmowe, współczesny film polski
Bartosz Bielenia – aktor teatralny i filmowy, urodzony w 1992 roku w Białymstoku, wykształcony w Krakowie, zamieszkały w Warszawie. Na dużym ekranie zwrócił na siebie uwagę epizodyczną rolą w Disco Polo (2015) Macieja Bochniaka. Rok później otrzymał nagrodę dla „odkrycia aktorskiego” za rolę w Na granicy (reż. Wojciech Kasperski) na festiwalu Młodzi i Film w Koszalinie. W Bożym Ciele (2019) Jana Komasy brawurowo wciela się w postać wychowanka poprawczaka, który udaje księdza na polskiej prowincji.
Ewa Szponar – absolwentka MISH UW i doktor filmoznawstwa, wykładowczyni Warszawskiej Szkoły Filmowej i Uniwersytetu SWPS. Wielbicielka kina we wszystkich jego przejawach. Miłośniczka długich powieści.
Kontakt
tel. +48 694 437 428 (sekretariat Redakcji)
e-mail: pleograf@fina.gov.pl
Adres redakcji:
Filmoteka Narodowa - Instytut Audiowizualny
ul. Wałbrzyska 3/5
02-739 Warszawa
ISSN 2451-1994